Выбрать главу

Zobaczyliśmy go o 3:08.15. A przynajmniej jego plecy. Miał na sobie szorty i polo z krótkimi rękawami. Nie widzieliśmy jego twarzy, ale był krótko ostrzyżony. Minął kasę i poszedł przejściem między półkami. Czekaliśmy. O 3:09.24 potencjalny Owen Enfield wyszedł zza półek i skierował się do długowłosej blondyny przy kasie. Niósł coś, co wyglądało na półgalonowy karton z mlekiem oraz bochenek chleba. Trzymałem palec na przycisku pauzy, tak że mogłem zatrzymać taśmę i lepiej mu się przyjrzeć.

Nie musiałem.

Charakterystyczna bródka mogła zmylić. Tak samo jak zbyt krótko ścięte siwe włosy. Gdybym przypadkowo przeglądał tę taśmę albo mijał go na ruchliwej ulicy, może bym go nie dostrzegł. Teraz jednak nic nie rozpraszało mojej uwagi. Byłem skupiony. Już wiedziałem. Mimo to nacisnąłem przycisk pauzy.

3:09.51.

Nie było cienia wątpliwości. Stałem jak skamieniały. Nie wiedziałem, czy cieszyć się, czy płakać. Spojrzałem na Squaresa. Nie patrzył na ekran, tylko na mnie. Skinąłem głową, potwierdzając jego podejrzenia.

Owenem Enfieldem był mój brat Ken.

40

Zabrzęczał interkom.

– Panie McGuane? – zapytał recepcjonista, będący jednym z jego ochroniarzy.

– Tak?

– Są tu Joshua Ford i Raymond Cromwell.

Joshua Ford był starszym partnerem spółki Stanford, Cummins i Ford, firmy zatrudniającej ponad trzystu prawników. Tak więc Raymond Cromwell to jeden z jego robiących notatki i pracujących w nadgodzinach podwładnych. Philip obserwował ich obu na monitorze. Ford był postawnym mężczyzną – metr osiemdziesiąt wzrostu, sto dziesięć kilo wagi. Miał reputację twardego, agresywnego i grającego nieczysto przeciwnika. W sposób pasujący do tej charakterystyki poruszał ustami, jakby żuł cygaro. Natomiast Cromwell był młody, mięczakowaty, wymanikiurowany i gładki jak oliwa.

McGuane spojrzał na Ducha, który uśmiechnął się, i McGuane'a przeszedł zimny dreszcz. Znów zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił, wciągając w to Asseltę. W końcu uznał, że wszystko w porządku – Duch miał w tym własny interes.

Ponadto Duch był dobry.

Wciąż nie odrywając oczu od tego mrożącego krew w żyłach uśmiechu, McGuane powiedział:

– Proszę przysłać tu samego pana Forda. Proszę upewnić się, że panu Cromwellowi jest wygodnie w poczekalni.

– Tak, panie McGuane.

McGuane zastanawiał się, jak to rozegrać. Nie lubił nieuzasadnionej przemocy, ale też wcale się nie wzdragał przed jej stosowaniem. Była po prostu środkiem prowadzącym do celu. Duch miał rację, mówiąc o ateistach w okopach. Rzecz w tym, że człowiek jest tylko zwierzęciem, prymitywnym organizmem, niewiele różniącym się od swoich protoplastów. Umierasz i cię nie ma. To czysta megalomania uważać, że my, ludzie, w jakiś sposób oszukamy śmierć i, w przeciwieństwie do innych stworzeń, zdołamy ją przetrwać. Oczywiście za życia jesteśmy szczególnym i dominującym gatunkiem, ponieważ jesteśmy najsilniejsi i bezwzględni. Rządzimy tym światem. Jednak wierzyć, że jesteśmy niezwykli w oczach Boga, że zdołamy wkraść się w Jego łaski, całując Go w tyłek, cóż… Może to zabrzmi jak komunistyczne dyrdymały, ale od zarania dziejów właśnie tego rodzaju propagandę stosują bogaci, żeby utrzymać w ryzach biedaków.

Duch ruszył w kierunku drzwi.

Trzeba wykorzystywać każdą okazję, żeby zdobyć przewagę. McGuane często łamał zasady uważane przez innych za nienaruszalne. Na przykład, że nie należy zabijać agenta FBI, prokuratora czy policjanta. McGuane zabijał przedstawicieli wszystkich tych trzech zawodów. Inna zasada zabraniała atakować wpływowych ludzi, którzy mogli narobić kłopotów lub zwrócić na ciebie uwagę.

McGuane tym też się nie przejmował.

Kiedy Joshua Ford otworzył drzwi, Duch trzymał w ręku żelazną pałkę. Miała długość kija do baseballu i mocną sprężynę, która wzmacniała siłę uderzenia. Przy mocniejszym ciosie w głowę czaszka pękała jak skorupka jajka.

Joshua Ford wszedł swobodnym krokiem bogatego człowieka. Uśmiechnął się.

– Panie McGuane.

Philip odpowiedział z uśmiechem:

– Panie Ford.

Wyczuwając czyjąś obecność, Ford odwrócił się do Ducha, odruchowo wyciągając rękę. Duch patrzył gdzie indziej. Uderzył metalową pałką, celując w łydkę. Ford krzyknął i upadł na podłogę jak marionetka, której przecięto sznurki. Duch uderzył go ponownie, tym razem w prawe ramię. Ford stracił czucie w prawej ręce. Duch rąbnął pałką w żebra. Rozległ się głośny trzask. Ford zwinął się w kłębek.

Stojąc na drugim końcu pokoju, McGuane zapytał:

– Gdzie on jest?

Joshua Ford przełknął ślinę i wychrypiał:

– Kto?

Popełnił błąd. Duch trzepnął go w kostkę. Ford zawył. McGuane spojrzał na monitor. Cromwell wygodnie rozsiadł się w poczekalni. Nic nie usłyszy. Nikt nic nie usłyszy.

Duch ponownie uderzył prawnika, trafiając w to samo miejsce. Dał się słyszeć dźwięk przypominający odgłos pękającej pod kołami butelki. Ford wyciągnął rękę, błagając o litość. Przez te wszystkie lata McGuane nauczył się, że najlepiej pobić delikwenta przed rozpoczęciem przesłuchania. Większość ludzi w obliczu tortur usiłuje się wykręcić. Szczególnie ci, którzy są przyzwyczajeni do gadania. Próbują szukać wymówek, półprawd, wiarygodnych kłamstw. Zakładają, że skoro oni są rozsądni, to ich przeciwnik również. Myślą, że uda im się wywinąć.

Trzeba pozbawić ich tych złudzeń.

Ból i strach wywołane niespodziewanym atakiem działają druzgocąco na psychikę. Zdolność do logicznego rozumowania – albo inteligencja, jeśli tak wolicie nazwać tę cechę wykształconą w toku ewolucji – znika. Pozostaje neandertalczyk, prymitywna istota, która chce tylko uniknąć cierpień.

Duch spojrzał na McGuane'a. Ten kiwnął głową. Duch cofnął się, ustępując mu miejsca.

– Zatrzymał się w Las Vegas – wyjaśnił McGuane. – To był poważny błąd. Odwiedził tam lekarza. Sprawdziliśmy, jakie rozmowy przeprowadzono z okolicznych automatów telefonicznych godzinę przed i po tej wizycie. Znaleźliśmy tylko jedną interesującą rozmowę. Z panem, panie Ford.

– Zadzwonił do pana. Żeby się upewnić, kazałem mojemu człowiekowi obserwować pańskie biuro. Wczoraj złożyli panu wizytę federalni. Tak więc widzi pan, wszystko się zgadza.

– Ken musiał mieć jakiegoś prawnika. Na pewno poszukał kogoś twardego, niezależnego i niepowiązanego ze mną. Pana.

– Przecież… – zaczął Joshua Ford.

McGuane powstrzymał go, unosząc rękę. Ford usłuchał i zamilkł. McGuane cofnął się, spojrzał na Ducha i powiedział:

– John.

Duch podszedł i bez wahania uderzył Forda tuż powyżej łokcia, o mało nie łamiąc mu ręki. Reszta krwi odpłynęła z twarzy prawnika.

– Jeśli będzie pan zaprzeczał lub udawał, że nie wie, o czym mówię – wyjaśnił McGuane – mój przyjaciel przestanie się z panem pieścić i weźmie się naprawdę do roboty. Rozumie pan? Ford zastanawiał się chwilę. Kiedy spojrzał mu w twarz, McGuane ze zdziwieniem zobaczył stanowczy wyraz jego oczu. Ford popatrzył na Ducha, a potem na McGuane' a.