Drugą zostawiła Yvonne Sterno, prosząc, żebym natychmiast się z nią skontaktował. Ton głosu zdradzał z trudem powstrzymywane podniecenie. Zaniepokoiło mnie to. Zastanawiałem się, czy może odkryła prawdziwą tożsamość Owena Enfielda – a jeśli tak, czy to dobrze, czy źle?
Odebrała po pierwszym sygnale.
– Co jest? – zapytałem.
– To duża sprawa, Will.
– Słucham.
– Powinniśmy byli zorientować się wcześniej.
– W czym?
– Poskładać fragmenty łamigłówki. Facet pod fałszywym nazwiskiem. Silne zainteresowanie FBI. Wszystko w sekrecie.
– Mała społeczność, spokojna okolica. Nadążasz?
– Niezupełnie.
– Kluczem było Cripco – ciągnęła. – To fasadowa firma. Sprawdziłam w kilku źródłach. Rzecz w tym, że wcale ich tak dobrze nie ukrywają. Przykrywka nie jest idealna. Wychodzą z założenia, że jeśli ktoś zauważy faceta, to trudno. Nie zamierzają zadawać sobie wiele trudu.
– Yvonne? – powiedziałem.
– Co?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Cripco, ta firma, która wynajęła dom i samochód, ma powiązania z biurem szeryfa federalnego.
– Zaczekaj chwilę. Chcesz powiedzieć, że Owen Enfield jest tajnym agentem?
– Nie, nie sądzę. Kogo by usiłował przyskrzynić w Stonepointe – staruszka oszukującego przy grze w remika?
– W takim razie kim jest?
– To biuro szeryfa federalnego, a nie FBI, prowadzi program ochrony świadków. Znów zbiła mnie z tropu.
– Zatem twierdzisz, że Owen Enfield…
– Tak, myślę, że rząd go ukrywał. Wyposażyli go w nową tożsamość. Problem polega na tym, że – jak już mówiłam przykrywka nie jest idealna. Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Do diabła, czasem nawet postępują jak idioci. Wiem z pewnego źródła o jednym czarnoskórym handlarzu narkotyków z Baltimore, którego umieścili na białym jak lilia przedmieściu Chicago. Kompletnie skrewili. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Tak sądzę.
– Zatem przypuszczam, że ten Owen Enfield nie był aniołkiem. Tak samo jak większość facetów objętych programem ochrony świadków. Chronili go, a on z jakiegoś powodu zamordował tych dwóch facetów i uciekł. FBI nie chce, żeby to dostało się do mediów. Pomyśl, jakie to byłoby kłopotliwe: rząd idzie na ugodę z przestępcą, a on morduje i znika. Takie rzeczy nie powinny przedostać się do opinii publicznej.
Milczałem.
– Will?
– Taak.
– Co przede mną ukrywasz? Zastanawiałem się, co powiedzieć.
– Mów – nalegała. – Przysługa za przysługę, pamiętasz? Wymiana informacji.
Nie wiem, czy wyznałbym jej, że mój brat i Owen Enfield to jedna i ta sama osoba, dochodząc do wniosku, że lepiej ujawnić ten fakt, niż ukrywać prawdę. Ktoś jednak zadecydował za mnie. Usłyszałem trzask i telefon ogłuchł.
W tym momencie usłyszałem głośne pukanie do drzwi.
– FBI. Otwierać!
Rozpoznałem ten głos, należał do Claudii Fisher. Chwyciłem za klamkę, przekręciłem ją i o mało nie zostałem przewrócony na podłogę. Fisher wpadła do środka z pistoletem w ręku. Kazała mi podnieść ręce do góry. Towarzyszył jej partner, Darryl Wilcox. Oboje byli bladzi, zmęczeni i chyba lekko przestraszeni.
– Co jest, do diabła? – mruknąłem.
– Ręce do góry!
Spełniłem jej żądanie. Wyjęła kajdanki, a potem najwyraźniej się rozmyśliła. Zapytała niespodziewanie łagodnym głosem:
– Nie będzie pan stawiał oporu? Potwierdziłem.
– Chodźmy.
44
Nie spierałem się. Nie powiedziałem im, że blefują, nie żądałem prawa do jędrnego telefonu. Nawet nie zapytałem, dokąd jedziemy. Wiedziałem, że w tym momencie byłoby to zbyteczne lub nawet szkodliwe.
Pistillo ostrzegał mnie, żebym trzymał się od tej sprawy z daleka. Posunął się nawet do tego, że kazał mnie aresztować za przestępstwo, którego nie popełniłem. Groził, że mnie wrobi, jeśli będzie trzeba. A ja mimo to się nie wycofałem. Zastanawiałem się, gdzie znalazłem w sobie pokłady odwagi, i doszedłem do wniosku, że nie miałem już nic do stracenia. Może właśnie na tym polega odwaga – kiedy człowiek już o nic nie dba. Sheila i moja matka nie żyły. Straciłem brata. Zapędź człowieka, nawet tak słabego jak ja, w ślepy zaułek, a wyzwolisz w nim zwierzę. Podjechaliśmy do rzędu domków w Fair Lawn, w New Jersey. Wszędzie wokół widziałem to samo: wystrzyżone trawniki, zbyt wypielęgnowane rabaty, zardzewiałe niegdyś białe meble, wijące się w trawie węże ogrodowe podłączone do spowitych mgiełką rosy opryskiwaczy. Podeszliśmy do domku niczym nieróżniącego się od innych. Fisher przekręciła klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Przeprowadzili mnie przez pokój z różową kanapą i telewizorem. Na odbiorniku stały w chronologicznym porządku zdjęcia dwóch chłopców. Na ostatniej fotografii obaj chłopcy, teraz już nastoletni, byli w garniturach i całowali policzki kobiety, która zapewne była ich matką.
Do kuchni prowadziły wahadłowe drzwi. Pistillo siedział przy stole z plastikowym blatem i pił mrożoną herbatę. Kobieta z fotografii, zapewne matka chłopców, stała przy zlewie. Fisher i Wilcox ulotnili się. Stałem i milczałem.
– Podsłuchiwaliście moje rozmowy – powiedziałem. Pistillo pokręcił głową.
– Podsłuch nie pozwala wykryć, skąd telefonowano. Używamy bardziej wyrafinowanych sposobów i żeby wszystko było jasne, mieliśmy zezwolenie sądowe.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałem.
– Tego samego od jedenastu lat – powiedział. – Twojego brata.
Kobieta przy zlewie odkręciła kran. Umyła szklankę. Kolejne zdjęcia, niektóre z tą kobietą, inne z Pistillo oraz innych dzieci, ale przeważnie tych samych dwóch chłopców, były przyczepione magnesami do lodówki. Te były nowsze i mniej oficjalne: robione na plaży, na podwórku, w tym podobnych miejscach.
– Mario? – rzekł Pistillo.
Kobieta zakręciła wodę i odwróciła się do niego.
– Mario, to jest Will Klein. Will, Maria.
Kobieta – zakładałem, że to żona Pistillo – wytarła ręce w ścierkę do naczyń. Mocno uścisnęła mi dłoń.
– Miło mi pana poznać – powiedziała nieco zbyt formalnie.
Wymamrotałem coś, skłoniłem się i na znak Pistillo usiadłem na plastikowym krześle.
– Napije się pan czegoś, panie Klein? – zapytała Maria.
– Nie, dziękuję.
Pistillo podniósł szklankę z mrożoną herbatą.
– Bombowa. Powinieneś spróbować.
Maria wciąż czekała. W końcu poprosiłem o mrożoną herbatę, żebyśmy mogli przejść do rzeczy. Nie spiesząc się, nalała pełną szklankę. Podziękowałem jej i spróbowałem się uśmiechnąć. Ona też usiłowała to zrobić, lecz jej uśmiech był jeszcze bardziej nikły niż mój.
– Zaczekam w pokoju, Joe – powiedziała.
– Dzięki, Mario.
Wyszła przez wahadłowe drzwi.