– Tak.
– Nie mogą się dowiedzieć, że chcę pozostać w drużynie, tak?
– Owszem. Do pewnego stopnia.
– Chrzanić stopień! Następnego dnia mój sąsiad kibic dostaje list od Sox, w którym proszą, żeby odnowił abonament. Zgadnij, czyje zdjęcie jest w reklamówce przy informacji o moim powrocie? No? Domyśl się.
– Twoje, Jason?
– Jasne, że moje! Dzwonię więc do tej zgrabnej dupci…
– Prócz tego ma świetne nogi.
– Co?!
– Nogi. Nie jest wysoka, więc nie są długie, ale zgrabne.
– Dość tych pierdoł, Myron. Posłuchaj. Mówi mi, że Skarpety zadzwoniły z prośbą, czy mogą zamieścić moje zdjęcie w reklamie, choć nie podpisałem kontraktu. A ta co? Zamieszczajcie! Zamieszczajcie śmiało, kurwa mać! I co sobie myślą te dupki z Red Sox, ha? Powiem ci. Myślą, że podpiszę z nimi kontrakt tak czy siak! Straciliśmy przez nią środki nacisku!
– Przyszedł dziś rano – powiedziała Esperanza, wchodząc bez pukania i rzucając Myronowi na biurko kontrakt Jasona.
Myron przebiegł go wzrokiem.
– Daj mi ten ptasi móżdżek na głośnik – zażądała.
Myron włączył głośnik.
– Jason.
– Zejdź z linii, Esperanza. Rozmawiam z Myronem.
– Nie zasłużyłeś na tę wiadomość, ale wiedz, że sfinalizowałam twój kontrakt – odparła, nic sobie z niego nie robiąc. – Masz wszystko, czego chciałeś, a nawet więcej.
Blair przystopował.
– Czterysta tysiaków więcej rocznie?
– Sześćset tysięcy. Plus ćwierć miliona za podpis na kontrakcie.
– Jak… co…
– Skarpety pokpiły sprawę – odparła. – Z chwilą zamieszczenia twojego zdjęcia w folderze reklamowym kontrakt był gotowy.
– Jak to?
– To proste. W folderze było twoje zdjęcie. Skłania to ludzi do zakupu karnetów. Zadzwoniłam więc do dyrekcji klubu i powiedziałam, że zdecydowałeś się podpisać kontrakt z Rangers. Nadmieniłam, że umowa z Teksasem jest prawie gotowa. – Esperanza poprawiła się w fotelu. – Wyobraź sobie, że zarządzasz Red Sox. Jak postąpisz? Jak wyjaśnisz karnetowiczom, że Jason Blair, którego zdjęcie widnieje w najnowszym folderze, nie zagra, ponieważ Texas Rangers przebili twoją ofertę?
Zapadło krótkie milczenie.
– Pal sześć twój tyłeczek i nogi – przerwał jej Jason. – Takiej kiepeły jak twoja w życiu nie widziałem.
– To wszystko, co do mnie masz? – spytał Myron.
– Potrenuj, Myron. Tak wczoraj zagrałeś, że ci się przyda. Chcę omówić z Esperanza szczegóły.
– Z mojego telefonu – powiedziała.
Myron kazał mu zaczekać.
– Dobrze to rozegrałaś – pochwalił ją.
Wzruszyła ramionami.
– Jakiś młody z marketingu Skarpet schrzanił sprawę. Bywa.
– Świetnie to wyczaiłaś.
– Moje falujące łono rośnie z dumy – odparła umyślnie bezbarwnym tonem.
– Idź, dokończ rozmowę. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
– O nie, chcę być taka jak ty.
– Nic z tego, takiego tyłka jak ja mieć nie będziesz.
– Co racja, to racja – przyznała.
Kiedy wyszła, Myron wziął zdjęcie Brygady Kruka. Rozpoznał troje jej członków wciąż przebywających na wolności – Glorię Katz, Susan Milano i najsławniejszego z nich, tajemniczego przywódcę Kruków, Cole’a Whitemana, który ściągnął na siebie największe gromy i zainteresowanie prasy. Kruki zeszły do podziemia, gdy Myron chodził do podstawówki, ale do dziś pamiętał, co o nich pisano. Wywodzący się z zamożnej rodziny blondyn o arystokratycznych rysach, Cole, mógłby ujść za brata Wina. W przeciwieństwie do niechlujnych, długowłosych towarzyszy ze zdjęcia, był porządnie ostrzyżony, gładko ogolony, a o pewnym ustępstwie na rzecz mody lat sześćdziesiątych świadczyły tylko nieco dłuższe baczki. Nie wyglądał na radykalnego lewicowca z hollywoodzkiego filmu. Ale Win był najlepszym przykładem, że wygląd może bardzo mylić.
Odłożył zdjęcie i zadzwonił do Dimonte’a w komendzie na Police Plaża l. Kiedy ten warknął do słuchawki „halo”, Myron spytał go, czy ma coś nowego.
– Myślisz, że jesteśmy partnerami, Bolitar? – usłyszał.
– Jak Starsky i Hutch.
– Boże, jak mi ich brakuje. Ta ich bryka. Konszachty z Misiem Fuzzy.
– Z Misiem Huggy.
– Co?
– Ich kapuś nazywał się Miś Huggy, nie Miś Fuzzy.
– Tak?
– Czas ucieka. Rolly. Kto daje, ten dostaje.
– Ty pierwszy. Co masz?
Znowu negocjacje. Myron powiedział mu o hazardowym nałogu Grega. A także o podejrzeniu szantażu, bo Rolly też pewnie miał wyciąg rozmów telefonicznych. Ale nie o taśmie wideo. To nie byłoby w porządku, najpierw musiał porozmawiać z Emily. Dimonte zadał mu kilka pytań.
– Dobra, co chcesz wiedzieć? – spytał, zadowolony z odpowiedzi Myrona.
– Znaleźliście coś więcej w domu Grega?
– Nic. Dosłownie. Powiedziałeś, że w sypialni były kobiece drobiazgi, pamiętasz? Ciuchy, kosmetyki, te rzeczy.
– Tak.
– No, więc ktoś je zwinął. Ani śladu kobiecych łaszków. Teoria z kochanką w tle znów daje o sobie znać, pomyślał Myron. Kochanka wraca do domu, usuwa krew, żeby ochronić Grega, a potem zaciera swoje ślady, aby ich związek nie wyszedł na jaw.
– A co ze świadkami? Czy w domu, gdzie mieszkała Liz Gorman, ktoś coś widział?
– Nie. Wypytaliśmy sąsiadów. Nikt nic nie widział. Wszyscy się uczyli itd. Aha, jeszcze jedno: morderstwo zwąchała prasa. Napisali o nim w porannych gazetach.
– Podałeś im prawdziwe nazwisko Gorman?
– Coś ty głupi? Uznali, że to kolejne zabójstwo z włamaniem. Ale dziś rano dostaliśmy anonimowy cynk. Zasugerowano, żebyśmy przeszukali dom Grega Downinga.
– Żartujesz.
– Nie. Dzwoniła kobieta.
– Wrabiają go, Rolly.
– Co ty powiesz, Sherlocku. Na pewno jakaś dupa. To morderstwo nie było sensacją. Upchnęli je na dalszych stronach, jak inne nieefektowne zabójstwa w tym bagnie. Zyskało nieco rozgłosu, bo zdarzyło się w pobliżu kampusu.
– Zbadaliście ten trop? – spytał Myron.
– Jaki trop?
– Bardzo blisko jest Uniwersytet Columbia. W latach sześćdziesiątych źródło połowy ruchów kontestacyjnych. W kadrze uniwersyteckiej z pewnością nadal są ich sympatycy. Może któryś pomógł Liz Gorman.
Dimonte westchnął dramatycznie.
– Bolitar, czy ty całą policję masz za debili?
– Nie.
– Myślisz, że tylko ty na to wpadłeś?
– Miałem opinię zdolnego – odparł Myron.
– Nie w dzisiejszej konkurencji. Trafiony!
– Czego się dowiedzieliście?
– Wynajęła to mieszkanie od jakiegoś popaprańca, fanatyka, lewaka, komucha, tak zwanego profesora, niejakiego Sidneya Bowmana.
– Jakiś ty tolerancyjny, Rolly.
– Zawsze się robię taki, gdy opuszczam zebrania Amerykańskiego Związku Obrony Praw Obywatelskich. W każdym razie, ten lewak udaje Greka. Twierdzi, że tylko wynajął jej lokal, a ona zapłaciła gotówką. Wiemy, że kłamie. Federalni wzięli go w obroty, ale od wykręcenia się sianem ma całe stado pedalskich, liberalnych papug. Nazwali nas bandą nazistowskich świń itd.
– Na wypadek gdybyś nie wiedział, Rolly, to nie jest komplement.
– Dzięki za wskazówkę. W tej chwili śledzi go Krinsky. Na razie bez efektu. Ten Bowman to nie debil. Połapał się, że za nim chodzimy.
– Co jeszcze o nim wiecie?
– Rozwiedziony, dwoje dzieci. Wykłada egzystencjalne pierdoły, nieprzydatne w normalnym życiu. Według Krinsky’ego, większość czasu spędza, pomagając bezdomnym. Przesiadywanie z włóczęgami w parkach i schroniskach to jego codzienny rytuał. Jak mówiłem, popapraniec.