Выбрать главу

– Nie podała. Powiedziała tylko, że do północy będzie czekać w boksie w głębi.

– Kto robi coś takiego przed zniknięciem? Gdyby mieli powód, żeby na jakiś czas zniknąć, Greg znałby miejsce i godzinę spotkania.

– Może je zmieniła?

– Z czego na co? Z boksu z przodu na boks w głębi?

– Skąd mam wiedzieć?

Sprawdzili resztę pomieszczeń na piętrze. Nie wymagało to zachodu. W wytapetowanej w samochody wyścigowe sypialni synka Grega wisiał plakat z jego tatą, na którym mijał on „Penny'ego” Hardawaya, by wykonać z dwutaktu rzut na kosz. W pokoju córki była tapeta w stylu wczesnych Jaskiniowców - fioletowa z dinozaurami. Żadnych tropów. Kolejne znaleźli dopiero w suterenie.

Po zapaleniu światła Myron dostrzegł ją natychmiast.

Pomieszczenie zamieniono w kolorowy pokój zabaw dla dzieci. Z mnóstwem samochodzików, wielkich klocków lego, plastikowym domem ze zjeżdżalnią i scenami z Disnejowskich filmów Aladyn i Król Lew na ścianach. Był tu telewizor i magnetowid, zabawki dla dzieci w starszym wieku – bilard elektryczny, szafa grająca – oraz meble: małe bujaki i kanapy wypoczynkowe.

A ponadto krew. Dużo kropel krwi na podłodze, sporo rozsmarowanej na ścianie.

Myron poczuł żółć w gardle. Choć widok krwi nie był dla niego pierwszyzną, nadal silnie na nią reagował. W przeciwieństwie do Wina. Win podszedł do karmazynowych plam z miną prawie rozbawioną. Nachylił się, żeby im się lepiej przyjrzeć.

– Wszystko ma swoje dobre strony – rzekł, gdy się wyprostował. – Twoje chwilowe zastępstwo w drużynie Smoków może się wydłużyć.

ROZDZIAŁ 4

Nie było zwłok. Tylko krew.

Używając znalezionej w kuchni plastikowej torebki na kanapki, Win zebrał kilka próbek. Dziesięć minut później, gdy po ponownym zatrzaśnięciu drzwi znaleźli się przed domem, minął ich granatowy oldsmobile delta 88, z dwoma mężczyznami na przednich siedzeniach. Myron zerknął na Wina. Ten ledwo zauważalnie skinął głową.

– Drugi raz – powiedział Myron.

– Trzeci – sprostował Win. – Widziałem ich wcześniej, kiedy tu podjechałem.

– Robią to niefachowo.

– Owszem. Ale nie wiedzieli, że zadanie będzie wymagać fachowości.

– Sprawdzisz ich numery rejestracyjne? Win skinął głową.

– Sprawdzę też, czy Greg brał jakieś pieniądze z automatu i czy płacił kartą kredytową – odparł, doszedł do jaguara i go otworzył. – Dam ci znać, jeśli się czegoś dowiem. Zajmie mi to najwyżej parę godzin.

– Wracasz do firmy?

– Najpierw jadę do mistrza Kwona.

Kwon był ich mistrzem taekwondo. Obaj mieli czarne pasy – Myron pas drugiego stopnia, Win, jako jeden z najbardziej wtajemniczonych białych na świecie, pas szóstego stopnia. Myron nie znał nikogo lepszego od niego w sztukach walki. Win wyuczył się wielu ich odmian, włącznie z brazylijskim dżudo, pięcioma zwierzęcymi stylami kung – fu i dżit – kun – do Bruce’a Lec. Win był Chodzącą Sprzecznością. Chociaż wyglądał na rozpieszczonego, bogatego maminsynka, był w rzeczywistości niezrównanym wojownikiem. A już w żadnym wypadku nie był – wbrew swojej powierzchowności – osobą normalną i zrównoważoną.

– Co robisz dziś wieczorem? – spytał Myron.

Win wzruszył ramionami.

– Jeszcze nie wiem.

– Mogę ci załatwić bilet na mecz.

Win nie odpowiedział.

– Chcesz przyjść?

– Nie.

Win wsunął się za kierownicę jaguara, zapalił silnik i ruszył z kopyta bez pisku opon. Zdziwiony jego obcesowością, Myron stał i patrzył, jak auto przyspiesza. W zasadzie, parafrazując jedno z czterech pytań święta Paschy, czemu dzisiejszy dzień miałby się różnić od innych?

Sprawdził godzinę. Do konferencji prasowej zostało kilka godzin. Dość czasu, żeby wrócić do biura i zawiadomić Esperanzę o zmianach w życiorysie. Wiedział, że jego gra w drużynie Smoków poruszy ją jak nikogo.

Autostradą numer 4 skierował się w stronę mostu George’a Washingtona. Na rogatce nie musiał czekać w kolejce, a więc Bóg jednak istniał. Niestety, Henry Hudson Parkway była zatłoczona. Koło ośrodka medycznego Columbia Presbyterian skręcił i przedostał się na Riverside Drive. „Zmywaki”, bezdomni czyszczący samochodowe szyby kompozycją złożoną w równych częściach ze smaru, sosu tabasco i moczu, zniknęli. Można sądzić, że za sprawą burmistrza Giulianiego. Zastąpili ich Latynosi handlujący kwiatami oraz czymś podobnym do brystolu. Kiedyś spytał, co to jest. Z otrzymanej po hiszpańsku odpowiedzi zrozumiał tyle, że ten papier miło pachnie i ozdabia każdy dom. Może to nim Greg aromatyzował swój.

Na Riverside Drive ruch był znośny. Myron zajechał do garażu Kinneya na Czterdziestej Szóstej i rzucił kluczyki Mariowi. Mario nie stawiał jego forda taurusa w jednym rzędzie z rollsami, mercedesami i jaguarem Wina. Z reguły znajdował dla niego przytulisko pod miejscem schadzek gołębi z chroniczną biegunką. Dyskryminacja samochodowa! Co prawda taurus był brzydalem, ale gdzie się podziali obrońcy praw szpetnych samochodów?!

Budynek Lock – Horne Securities stał prostopadle do budynku Helmsleya, na rogu Park Avenue i Czterdziestej Szóstej, w dzielnicy wysokich czynszów. Ulica kipiała wielką forsą. Przed biurowcem parkowało nieprzepisowo bok w bok kilka długaśnych limuzyn. Nikt nie ukradł paskudnej nowoczesnej rzeźby, żałosnej jak ludzkie flaki. Kobiety i mężczyźni siedzący w biurowych strojach na schodach, zagubieni we własnych myślach, połykali w pośpiechu kanapki. Niektórzy mówili do siebie, ćwicząc się przed ważnymi popołudniowymi spotkaniami lub odgrzewając poranne błędy. Ludzie pracujący na Manhattanie nauczyli się być samotni pośród otaczającego ich tłumu.

Myron wszedł do głównego holu, nacisnął guzik windy i skinął głową trzem hostessom firmy Lock – Horne, znanym powszechnie jako gejsze Lock – Horne’a. Wszystkie trzy były modelkami marzącymi o karierze aktorskiej. Zatrudniono je, by doprowadzały krezusów do biur Lock – Horne Securities i pięknie wyglądały. Win przywiózł ów pomysł z podróży na Daleki Wschód i wykorzystał go w sposób maksymalnie seksistowski.

– Gdzieś się podziewał, do diabła?! – przywitała go w drzwiach nieoceniona partnerka, Esperanza Diaz.

– Musimy porozmawiać – odparł.

– Później. Masz milion wiadomości.

Ciemnowłosa, czarnooka Esperanza, o śniadej skórze lśniącej jak księżyc na Morzu Śródziemnym, wyglądała zabójczo w białej bluzce. Kiedy miała lat siedemnaście, wypatrzył ją łowca modelek, ale po kilku dziwnych zakrętach w karierze wybiła się w końcu w świecie zawodowych zapasów. Tak jest, w damskim wrestlingu. Znano ją jako Małą Pocahontas, dzielną Indiańską Księżniczkę, ozdobę organizacji Wspaniałych Dam Wrestlingu (WDW). W moralitecie, jakim jest zawodowa wolnoamerykanka, występowała w zamszowym kostiumie bikini, zawsze w roli „dobrej” wojowniczki. Była młoda, drobna, wysportowana, śliczna i, mimo latynoskiego pochodzenia, dostatecznie smagła, by ujść za Indiankę. W WDW rasa się nic liczyła. Na przykład prawdziwe imię i nazwisko zapaśniczki Saddamowej Husajnowej, złej odaliski skrytej za czarnym czarczafem, brzmiało Szari Weinberg.

Zadzwonił telefon.

– RepSport MB – powiedziała do słuchawki Esperanza. – Jedną chwilę, jest tutaj. – Błysnęła oczami. – Perry McKinley. Dzwoni trzeci raz.

– Czego chce?

Wzruszyła ramionami.

– Niektórzy nie lubią załatwiać spraw z podwładnymi.

– Nie jesteś moją podwładną – rzekł Myron.

Spojrzała na niego bez wyrazu.

– Rozmówisz się z nim czy nie? – spytała.

Zawód agenta sportowego – używając terminologii komputerowej – to środowisko wielozadaniowe, umożliwiające świadczenie rozmaitych usług za naciśnięciem klawisza. Nie ogranicza się do zwykłego negocjowania kontraktów. Od agentów wymaga się, by byli księgowymi, finansistami, agentami nieruchomości, pocieszycielami, zaopatrzeniowcami, agentami biur podróży, doradcami rodzinnymi, doradcami do spraw małżeńskich, szoferami, chłopcami na posyłki, łącznikami z rodziną, lokajami, pochlebcami et cetera. Jeśli nie potrafiłeś sprostać wszystkim wymaganiom klienta – być „agencją zapewniającą kompleksową obsługę” – to czekali już na niego twoi konkurenci.