Выбрать главу

Żeby konkurować w tej branży, musiałeś mieć zespół, Myron zaś dobrał sobie zespół mały, lecz nader skuteczny. Win, na przykład, zajmował się finansami jego klientów. Wszystkim zakładał oddzielne portfele, spotykał się z nimi co najmniej pięć razy w roku i upewniał, czy rozumieją, co się dzieje z ich pieniędzmi i dlaczego. Zapewnił tym Myronowi dużą przewagę nad konkurencją. W świecie finansów Win stał się niemal legendą. Opinię miał nieskazitelną, osiągnięcia niezrównane. Dzięki niemu Myron natychmiast „wszedł do gry”, z miejsca zyskując wiarygodność w branży, w której wiarygodność jest ekscytującym białym krukiem.

Myron był doktorem praw, Win profesorem finansów, a Esperanza uniwersalnym graczem, niewzruszonym kameleonem, który trzymał w ryzach całość. I taki układ działał.

– Musimy porozmawiać – powtórzył Myron.

– Porozmawiamy – ucięła temat. – Ale najpierw przyjmij telefon.

Wszedł do siebie i spojrzał przez okno na „wspaniały widok” – śródmiejską Park Avenue. Na jednej ścianie gabinetu wisiały plakaty broadwayowskich musicali. Na drugiej fotosy z filmów jego ulubionych aktorów i reżyserów: Braci Mara, Woody’ego Allena, Alfreda Hitchcocka oraz z kilku innych klasycznych dzieł. Na trzeciej zdjęcia klientów. Nie tak licznych, jak by pragnął. W wyobraźni umieścił pośrodku fotografię nowego gracza NBA.

Dobrze. Doskonale, zdecydował.

Włożył na głowę słuchawki z mikrofonem.

– Hej, Perry – powiedział.

– Kurdemol, Myron, od rana próbuję się do ciebie dodzwonić.

– U mnie w porządku, Perry. A u ciebie?

– Ja się nie gorączkuję, ale to ważna sprawa. Słychać coś z moją łodzią?

Perry McKinley, zawodowy gracz w golfa, to i owo zarabiał, lecz jego nazwisko znali tylko najzagorzalsi entuzjaści tego sportu. Perry lubił żeglować i zapragnął mieć nową łódkę.

– Mam coś na oku – odparł Myron.

– Jaka firma?

– Prince.

Na Perrym nazwa nie zrobiła wrażenia.

– Ich łodzie są w porządku – burknął. – Ale to nic wielkiego.

– Zamienią twoją starą łódź na nową. W zamian za pięć osobistych promocji.

– Pięć?

– Tak.

– Za pięcioipółmetrową łódź Prince’a? Za dużo.

– Chcieli dziesięć. Decyzja należy do ciebie. Perry chwilę się zastanawiał.

– A niech tam, zgoda – odparł. – Wpierw jednak chcę się upewnić, czy ta łódź mi pasuje. Całe pięć i pół metra?

– Tak powiedzieli.

– No, dobra, Myron. Dzięki. Jesteś gość.

Rozłączyli się. Handel wymienny – ważny składnik wielozadaniowego środowiska agenta sportowego. W tej branży nikt nikomu nie płacił. Wymieniano usługi. Towary za reklamę. Chcesz darmową koszulę? Pokaż się w niej publicznie. Chcesz nowy wózek? Wymień serię uścisków dłoni na kilku pokazach samochodowych. Wielkie gwiazdy za udział w reklamach żądały dużych pieniędzy. Mniej znani sportowcy zadowalali się darmowymi upominkami.

Myron spojrzał na stos wiadomości i pokręcił głową. Jak, do diabła, pogodzić grę w Smokach ze sprawnym działaniem RepSport MB?

– Przyjdź do mnie, proszę – wezwał Esperanzę przez interkom.

– Jestem zajęta…

– W tej chwili.

– Boże, ale z ciebie macho – odparła po chwili.

– Nie wygłupiaj się.

– Naprawdę mnie wystraszyłeś. Rzucam wszystko i jestem na rozkazy.

Odłożyła słuchawkę i wpadła do gabinetu.

– Wystarczająco szybko? – spytała, udając zadyszkę i przestrach.

– Tak.

– O co chodzi?

Powiedział jej. Kiedy doszedł do tego, że zagra w Smokach, zaskoczył go brak jej reakcji. Dziwne. Najpierw Win, teraz ona. Dwójka jego najlepszych przyjaciół. Uwielbiali nabijać się z niego, a jednak żadne nie wykorzystało tak świetnej okazji. Ich milczenie na temat jego „come backu” trochę go zaniepokoiło.

– Twoim klientom to się nie spodoba – oświadczyła.

– Naszym klientom! – sprostował.

Skrzywiła się.

– Musisz poprawiać sobie samopoczucie moim kosztem? – spytała.

Nie raczył odpowiedzieć.

– Spożytkujemy to – odparł.

– Jak?

– Jeszcze nie wiem – rzekł wolno i rozsiadł się w fotelu. – Możemy powiedzieć, że taka reklama im pomoże.

– Jak?

– Dzięki nawiązaniu nowych kontaktów – wymyślił na poczekaniu. – Zbliżeniu się do sponsorów, lepszym ich poznaniu. Im więcej ludzi usłyszy o mnie, tym, pośrednio, o moich klientach.

Esperanza prychnęła.

– Myślisz, że to wypali? – spytała.

– Czemu nie?

– Bo to bzdury. „Pośrednio o moich klientach”? Bujda na resorach.

Miała rację.

– O co się pieklisz? – spytał, wznosząc dłonie ku sufitowi. – Na koszykówkę poświęcę parę godzin dziennie. Resztę czasu spędzę tu. Nie rozstaję się z komórką. A poza tym, podkreślam, to nie potrwa długo.

Esperanza przyjrzała mu się sceptycznie.

– O co chodzi? Pokręciła głową.

– Naprawdę chcę wiedzieć. O co?

– O nic. A co na to ta jędza? – spytała słodkim głosem, patrząc mu prosto w oczy.

Tym pieszczotliwym mianem nazywała Jessicę.

– Możesz tak o niej nie mówić?

Zrobiła minę „jak chcesz”, tym razem rezygnując z kłótni. Dawno, dawno temu ona i Jessica przynajmniej się tolerowały. Aż do czasu, gdy zobaczyła, jak ciężko Myron przeżył odejście ukochanej. Niektórzy dają wyraz urazie. Esperanza zachowała ją głęboko w sercu. Nie liczyło się dla niej to, że Jessica do niego wróciła.

– No więc, co ona na to? – powtórzyła.

– Na co?

– Na perspektywę pokoju na Bliskim Wschodzie! – odburknęła. – Znowu ze mną pogrywasz?

– Nie wiem. Jeszcze nie zdążyliśmy o tym porozmawiać. A dlaczego pytasz?

– Będzie nam potrzebna pomoc – zamknęła poprzedni temat. – Ktoś, kto odbierałby telefony, pisał na maszynie i tak dalej.

– Myślisz o kimś konkretnym? Skinęła głową.

– O Cyndi. Myron zbladł.

– O Wielkiej Cyndi?

– Może odbierać telefony, wykonywać różne prace. Jest robotna.

– Nie miałem pojęcia, że ona mówi.

Wielka Cyndi, partnerka Esperanzy w walkach zapaśniczych, występowała na ringu jako Wielka Szefowa.

– Wypełnia polecenia. Wykonuje czarną robotę. Nie jest ambitna.

– Wciąż pracuje na bramce w tej spelunie ze striptizem? – spytał, starając się nie skrzywić.

– Jakim striptizem? To bar sado – maso.

– Mój błąd.

– A poza tym jest teraz barmanką.

– Awansowała?

– Tak.

– Za żadne skarby nie chciałbym zakłócać jej rozkwitającej kariery, prosząc, żeby pracowała tutaj.

– Nie rżnij głupa. Pracuje tam nocą.

– Czyżby w Skórze – i – Chuci nie było tłumów w czasie lunchu?

– Znam Cyndi. Nada się w sam raz.

– Przeraża ludzi. I przeraża mnie.

– Będzie siedzieć w salce konferencyjnej. Nikt jej nie zobaczy.

– Czyja wiem…

Esperanza wstała płynnym ruchem.

– Skoro tak, to znajdź kogoś. W końcu jesteś szefem. Wszystko wiesz najlepiej. Gdzie mnie, prostej, głupiej sekretarce, kwestionować sposób, w jaki traktujesz klientów.