Jednak nic nie trwa wiecznie. Ktoś musiał płacić za rozrywki. Praca modelki pozostała w sferze marzeń, a dziewczyna nie mogła przecież żyć na cudzy koszt. Poza tym imprezowanie stało się nieodzowne jak jedzenie i oddychanie. Nie mogła dłużej obyć się bez niucha, bez walnięcia sobie w żyłę z ulubionej pompki.
Po niedługim czasie spadała na dno. A gdy się tam znalazła, nie miała już siły, ani nawet woli, by się podnieść.
I tam kończyła.
Myron zaparkował i w milczeniu wysiadł za Esperazzą. Było oczywiście po zmroku. Takie miejsca żyły tylko nocą. Słońce je uśmiercało.
Myron nigdy nie był z prostytutką, ale Win korzystał z ich usług wiele razy. Kochał wygody. Jego ulubionym przybytkiem był azjatycki burdel na Ósmej Ulicy, Noble House. W połowie lat osiemdziesiątych z grupką przyjaciół organizował w domu „chińskie noce” – firma Hunan Garden dostarczała potrawy, a Noble House panie. Win nie darzył kobiet sympatią. Nie ufał im. Zadowalał się dziwkami. Nie tylko dlatego, że nie mc się do niego przywiązać – na to nie pozwoliłby kobiecie – lecz także dlatego, że były towarem jednorazowego użytku. Czymś do wyrzucenia.
W tych nawiedzonych zarazą czasach Win nie uczestniczył już chyba w takich imprezach, ale Myron nie miał pewności. Nigdy o tym nie rozmawiali.
– Urocze miejsce. Malownicze – powiedział.
Esperanza skinęła głową.
Minęli nocny klub. Od głośnej muzyki pękał chodnik. Na Myrona wpadło nastoletnie stworzenie z zielonymi włosami sklejonymi w szpikulce – on, ona? Wyglądało jak Statua Wolności. Wokół roiło się od motocykli, kolczyków w uszach i pępkach, tatuaży i jubilerskich łańcuchów. Twarze kurew, wołających do niego ze wszystkich możliwych stron „Hej, kotku!”, zlewały się w jedno wielkie ludzkie śmietnisko. Czuł się jak na karnawałowym festynie odmieńców.
Szyld nad wejściem obwieszczał, że jest to CLUB F.U. Jego znakiem firmowym był wystawiony środkowy palec. Co za finezja! Na tablicy kredą wypisano:
OSTRA NOC „MEDYCZNA”!
ŻYWA MUZA!
Tylko u nas wystąpią:
WYMAZ Z SZYJKI
i DOWCIPNY TERMOMETR
Myron zerknął przez otwarte drzwi. W środku tańczono. Tancerze podskakiwali, głowy latały im na szyjach jak na gumowych taśmach, ręce przyciskali do boków. Skupił wzrok na zatraconym w fioletowej ekstazie, spoconym piętnastolatku o długich włosach przyklejonych do twarzy. Zastanawiał się, czy zespół na estradzie to Wymaz z Szyjki, czy może Dowcipny Termometr. Nieważne. I tak to, co grali, brzmiało jak świnia w rui wpychana do malaksera.
Sceneria była jak z Dickensa i z Łowcy androidów Ridleya Scotta.
– Dochodzimy do studia – uprzedziła Esperanza.
Budynek był kamienicą w ruinie bądź małym magazynem.
Prostytutki zwieszały się z okien jak resztki bożonarodzeniowych dekoracji.
– To tu? – spytał Myron.
– Na drugim piętrze – odparła z niezmąconym spokojem. Nic sobie nie robiła z otoczenia, ale w końcu pochodziła z niewiele lepszej dzielnicy niż ta, w której się znajdowali. Nigdy nie okazywała słabości. Często wybuchała, ale choć spędzili z sobą tyle czasu, Myron jeszcze nie widział, by płakała. Czego ona nie mogła powiedzieć o nim.
Podszedł do ganku. Drogę zastąpiła mu tłusta dziwka wepchnięta w body, w którym wyglądała jak baleron.
– Zrobić ci loda, mały? – spytała, oblizując usta. – Pięć dych.
Myron powstrzymał się od zamknięcia oczu.
– Nie – odparł cicho i opuścił głowę.
Z chęcią by ją pouczył, przeobraził słowami, odmienił jej życie. Powiedział jedynie: „Przepraszam” i szybko ją wyminął. Tłuścioszka wzruszyła ramionami i odeszła.
W budynku – żadna niespodzianka – nie było windy. Na schodach walali się ludzie, przeważnie nieprzytomni, może martwi. Lawirując pomiędzy nimi, dostali się na piętro. Z korytarza biła kakofonia dźwięków – muzyczna mieszanka, od Neila Diamonda po zespół Wymaz z Szyjki lub podobny, tym nie koniec. Tę kocią muzykę wzbogacały brzęk tłuczonych butelek, krzyki, przekleństwa, łomoty i płacz dzieci. Orkiestra z piekła.
Gdy dotarli na drugie piętro, ujrzeli oszklone biuro. W środku nie dostrzegli nikogo, ale zdjęcia na ścianie – a do tego bykowiec i kajdanki – nie pozostawiały wątpliwości, że dobrze trafili. Myron przekręcił gałkę. Ustąpiła.
– Zostań tu – rzekł do Esperanzy.
– Dobrze.
– Halo! – zawołał, wchodząc do środka.
Nikt nie odpowiedział, ale z drugiego pomieszczenia dochodziła muzyka brzmiąca jak calypso. „Halo” – zawołał powtórnie i wszedł do studia.
Zdumiał się. Pomieszczenie było czyste, jasno oświetlone, z wielkimi białymi parasolami, które widzi się we wszystkich atelier fotograficznych. Stało tam z pół tuzina aparatów na trójnogach, a w górze wisiała bateria różnokolorowych świateł.
Jednak to nie wygląd studia przyciągnął jego uwagę. Na motocyklu siedziała naga kobieta. Prawdę mówiąc, nie była całkiem naga – na nogach miała czarne buty. Ale nic prócz nich. Nie każdej byłoby do twarzy w tej kreacji, u niej wszakże nie wadziła. Zaczytana w magazynie The National Sun, nie dostrzegła intruza. Tytuł na pierwszej stronie pisma głosił: „Szesnastolatek babcią”. Hm. Myron podszedł bliżej. Pod wielkimi piersiami golaski jak z filmów Russa Meyera dostrzegł szramy. Implanty, rekwizyt mody z lat osiemdziesiątych.
Zaskoczona, podniosła wzrok.
– Cześć – powiedział z ciepłym uśmiechem.
– Wypierdalaj! – wrzasnęła, osłaniając piersi.