– Poradziłem jej ochłonąć. – Zaśmiał się na to wspomnienie. – Ochłonąć! Jej, tak już wyciszonej i spokojnej, że mogłaby czytać książkę telefoniczną. A ja radziłem jej ochłonąć! Chryste Panie!
– A poza tym?
– Powiedziałem, że nadal jest w szoku. Mówiłem serio. Poradziłem, żeby zamiast działać pochopnie, co z pewnością zaciąży na całym jej życiu, najpierw wszystko sobie przemyślała, rozważyła wszelkie opcje. Żeby się zastanowiła, co ujawnienie jej przeszłości będzie oznaczać dla rodziny, przyjaciół, narzeczonego i dla niej samej.
– Innymi słowy, próbował ją pan odwieść od wniesienia oskarżenia.
– Być może. Nie zdradziłem jej jednak, co naprawdę myślę. Parająca się pornografią i wyuzdanym seksem, „puszczająca się na prawo i lewo zdzira”, zamierzała oskarżyć o gwałt grupę studentów, w tym dwóch, z którymi łączyły ją kiedyś bliskie związki. Chciałem, żeby zamiast działać pod wpływem chwili, dokładnie wszystko rozważyła.
– Niech pan tak siebie nie rozgrzesza. Nic pana nie obchodziła. Przyszła do pana po pomoc, a pan myślał o wszystkim tylko nie o niej. O swojej szacownej uczelni. O skandalu. O drużynie futbolowej w przededniu zdobycia mistrzostwa kraju. O własnej karierze, o tym, co będzie, kiedy wyjdzie na jaw, że pracowała dla pana i że późną nocą szukała u pana pociechy. Powiązano by pana ze sprawą. Przyjrzano się bliżej pańskiemu życiu i być może odkryto wasz niecodzienny układ małżeński. Gordon wyprostował się nagle jak po sójce w bok.
– Jaki układ małżeński? – spytał.
– Mówi panu coś wyrażenie „raz na dwa miesiące”?
Harrison Gordon wybałuszył oczy.
– Jak…? – urwał i niemal się uśmiechnął. – Jest pan świetnie zorientowany, młody człowieku.
– Wszechwiedzący – sprostował Myron. – Jak Bóg.
– Na temat mojego małżeństwa nic nie powiem, ale skłamałbym, zaprzeczając, że nie kierowałem się samolubnymi względami, które pan wymienił. Niemniej martwiłem się też o Kathy. Taki błąd…
– Gwałt, panie dziekanie. Nie błąd. Kathy zgwałcono. Ona nie popełniła „błędu”. Nie padła ofiarą własnej nierozwagi. Osaczona w szatni przez bandę futbolistów, została przez nich wykorzystana po kolei wbrew swej woli.
– Upraszcza pan sytuację.
– To pan ją upraszcza. Dla pana Kathy nic nie znaczy.
– Nieprawda.
Myron pokręcił głową. Nie było czasu na morały.
– Co się stało, gdy udzielił pan jej swojej światłej rady? – spytał.
Gordonowi nie udało się wzruszyć ramionami.
– Spojrzała na mnie dziwnie, jakbym ją zdradził, a ja przecież tylko starałem się pomóc. A może dostrzegła w moich słowach to samo, co pan. Nie wiem. Wstała, obiecała wrócić rano, żeby wnieść oskarżenia, i wyszła. Nie miałem o niej żadnych wieści, aż do nadejścia pocztą tego pisemka. I telefonu kilka dni temu.
– Jakiego telefonu?
– Parę dni temu, późnym wieczorem, odebrałem telefon. Żeński głos – być może Kathy – powiedział: „Miłej lektury. Przyjdź i weź mnie. Przeżyłam”.
– ”Przyjdź i weź mnie. Przeżyłam”?
– Coś w tym stylu.
– Co miała na myśli?
– Nie mam pojęcia.
– Co pomyślał pan na wieść o jej zniknięciu?
– Że uciekła, nie wytrzymała. Uznałem, że kiedy będzie gotowa, wróci. Tak samo myślała policja, dopóki nie znaleziono majtek. Podejrzewali morderstwo. Ale ja łączyłem te majtki z gwałtem, a nie ze zniknięciem Kathy. I dlatego nie zmieniłem zdania, że uciekła.
– Nie wpadło panu do głowy, że gwałciciele chcieli zamknąć jej usta?
– Owszem, wpadło. Ale ci chłopcy nie byliby zdolni…
– Gwałciciele! – sprostował Myron. – Ci „chłopcy” zbiorowo zgwałcili dziewczynę, która nic złego im nie zrobiła! Nie pomyślał pan, że są zdolni do morderstwa?
– Gdyby chcieli ją zabić, toby jej nie wypuścili – odparował Gordon. – Tak uważałem.
– I siedział pan cicho.
– To był błąd. Teraz to wiem. Spodziewałem się, że uciekła na kilka dni, żeby dojść z sobą do ładu. Po tygodniu zrozumiałem, że za późno na sprostowania.
– Wybrał pan życie w kłamstwie.
– Tak.
– W końcu była tylko studentką. Przyszła do pana po pomoc w najtrudniejszym momencie w życiu, a pan ją odtrącił.
– Myśli pan, że o tym nie wiem?! – krzyknął Gordon. – Nie dawało mi to spokoju przez całe półtora roku!
– Pewnie, ludzki z pana człowiek.
– O co panu chodzi, Bolitar?!
Myron wstał.
– Żeby pan zrezygnował z funkcji dziekana. Bezzwłocznie.
– A jeżeli odmówię?
– To ściągnę pana ze stołka i będzie to bardzo bolesne. Jutro z samego rana proszę złożyć rezygnację ze stanowiska.
Podpierając palcami brodę, Gordon popatrzył na Myrona. Minęły sekundy. Twarz mu się rozluźniła jak pod dotykiem masażystki. Zamknął oczy, zgarbił się i wolno skinął głową.
– Dobrze – powiedział. – Dziękuję.
– To nie pokuta. Nie wykręci się pan z tego sianem.
– Rozumiem.
– Jeszcze jedno: czy Kathy wymieniła jakieś nazwiska?
– Nazwiska?
– Gwałcicieli.
Gordon zawahał się.
– Nie.
– Domyśla się pan, kim byli?
– Nie jest to poparte konkretami.
– Słucham.
– Kilka dni po zniknięciu Kathy zauważyłem, że pewien student szasta pieniędzmi. Mąciwoda. Kupił sobie nowy kabriolet BMW. Wpadł mi w oko, bo jeździł nim po trawnikach w kampusie. Zniszczył mnóstwo darni.
– Kto to był?
– Były futbolista. Wyleciał z drużyny za handel narkotykami. Nazywał się Junior Horton. Wołali go…
– Horty.
Myron nic więcej nie powiedział. Pośpiesznie opuścił gabinet i dziekanat. Było piękne późne popołudnie. Ciepłe, lecz nie parne. Świecące słabiej słońce jeszcze nie było gotowe zajść. Powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą i kwitnącymi wiśniami. Z chęcią rozpostarłby koc i położył się na nim, myśląc o Kathy Culver.
Nie miał czasu.
Gdy otwierał forda taurusa, zabrzęczał telefon. Dzwoniła Esmeralda.
– U Lucy klops – poinformowała. – To nie Adam Culver kupił zdjęcia.
Jeszcze jedną teorię diabli wzięli. Już miał włączyć silnik, gdy przez otwarte okno usłyszał głos Jake’a Courtera:
– Słusznie myślałem, że cię tutaj znajdę.
– O co chodzi? – spytał
– Lada moment ujawnimy mediom personalia Nancy Serat.
– Dzięki za wiadomość.
– Nie po to tu przyjechałem.