Выбрать главу

– Tego dnia pewnie byłam na wagarach.

– „Przerwa, regeneracja, werwa”. – Myron zajrzał o menu. – Psiakość!

– Co się stało?

– Nie ma ostryg.

– Myron?

– Tak.

– W łazience jest wanna.

– Jess…

Spojrzała na niego z miną niewiniątka.

– Zanim przyniosą jedzenie, namoczymy się. Nabierzemy werwy.

– Tylko namoczymy?

– Tylko namoczymy.

Powiedziała „namoczymy”. Na pewno. „Namoczymy”. Nie „namydlimy”. A jednak go namydliła. Namydliła tak, że odzyskał sprawność. Było to miłe aż strach, więc próbował się opierać. Bezskutecznie. Bawiła się nim, doprowadzała na sam skraj rozkoszy i, bliskiego zaspokojenia, odciągała z powrotem. Był bezradny. Przez głowę przepływały mu słowa: niebo, ekstaza, raj, ambrozja.

Poddał się z kretesem.

Uwolniła go, szepcząc:

– Teraz.

Rozkołysane koniuszki jego nerwów śpiewały. Od rozżarzonego do białości wybuchu strzeliło mu w uszach, a oczy poraził blask.

– Niesamowite! – wydusił z siebie.

– Niczego sobie.

Jessica z uśmiechem położyła się na plecach.

Ktoś zapukał do drzwi. Pewnie obsługa hotelowa. Nie zareagowali.

– Może otworzysz – powiedziała.

– Moje nogi. Nie mogę nimi poruszyć – odparł Myron. – Już pewnie nigdy nie będę chodził.

Zapukano ponownie.

– Jestem w rosole.

– No a ja? W stroju na konferencję prasową?

– Miałbyś wielkie wzięcie.

Myron jęknął.

Pukanie się powtórzyło.

– Rusz się! Owiń zgrabny tyłek ręcznikiem i idź.

Już druga kobieta wspomniała dziś o jego tyłku! Chwycił ręcznik i podszedł do drzwi.

– Chwileczkę! – zawołał, bo znów zapukano.

Otworzył drzwi. Nie przywieziono im jedzenia.

– Pokojówka. Można posłać łóżko? – spytał Win.

– Na drzwiach wisi kartka „Nie przeszkadzać”.

Win zerknął na gałkę przy drzwiach.

– Przykro. Nie mówić angielski.

– Jak nas znalazłeś?

– Dzięki twojej karcie płatniczej – odparł Win, jakby było to zrozumiałe samo przez się. – Wprowadziłeś się do hotelu o dwudziestej dwadzieścia dwie. – Wsadził głowę w drzwi. – Cześć, Jessica.

– Cześć, Win – dobiegło z łazienki.

Sądząc po odgłosach, Jessica wyszła z jacuzzi. Obraz wody ściekającej po jej nagim ciele spadł na Myrona jak cios.

– Wejdź – wybąkał.

– Dzięki. – Win wręczył mu papierową teczkę. – Pomyślałem, że zechcesz do niej zajrzeć.

Z łazienki wyszła Jessica – w ciaśniej zawiązanym szlafroku. Ręcznikiem wycierała włosy.

– Co się stało? – spytała.

– To policyjny wykaz grzechów Freda Nicklera, alias Nicka Fredericksa – wyjaśnił Win.

– Łebski pseudonim – rzekł Myron.

– Łebskiego jegomościa.

– Tego wydawcy pism pornograficznych? – upewniła się Jessica, siadając na łóżku.

Myron skinął głową. Zaczynający się od najświeższych dat wykaz nie był długi. Zawierał wykroczenia drogowe, dwie jazdy po pijanemu, aresztowanie za oszustwo pocztowe.

– Rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy – podpowiedział Win.

Myron przesunął oczami w dół. 30 czerwca 1978 roku Freda Nicklera zatrzymano za naruszenie dobra dziecka. Skargę wycofano.

– I co? – spytał.

– Pan Nickler bawił się w pornografię dziecięcą – wyjaśnił Win. – Był wtedy szeregowym fotografem. Przyłapano go, że tak powiem, z ręką w konfiturach. A dokładniej, na robieniu zdjęć ośmiolatkowi.

– Chryste Panie – jęknęła Jessica.

Myron przypomniał sobie spotkanie z Nicklerem, „uczciwym biznesmenem uczciwie zarabiającym na życie”.

– Właśnie.

– Dlaczego wycofano skargę? – spytała.

– I tu – Win dźgnął palcem powietrze – zaczyna być ciekawie. Pod wieloma względami to banalna historia. Fred Nickler był tylko fotografem. Płotką. Władze zaś chciały złapać grubszą rybę i płotka im ją wydała. W zamian za łagodne potraktowanie.

– Całkowicie wycofały oskarżenia? Nawet o wykroczenie?

– Tak. Zdaje się, że pan Nickler zgodził się od czasu do czasu pomagać policji.

– A jakie to ma znaczenie?

– Umowę tę zawarł z policjantem prowadzącym śledztwo. – Win zerknął na Jessicę. – A policjantem tym był twój znajomy, Paul Duncan.

38

– To on – powiedział Win. – Pan Junior Horton.

Horty wyglądał na byłego futbolistę. Potężnie zbudowanymi szeroki w barach, same mięśnie i żyły. Ręce niczym konary drzewa. Ciuchy jak z raperskiego wideoklipu. Tradycyjna bejsbolowa koszulka Kardynałów z Saint Louis, wyłożona na workowate, sięgające za kolana spodnie. Na bosych noga czarne reeboki z cholewką. Na głowie bejsbolówka chicagowskich White Sox. Ciemne okulary i tona biżuterii.

Była dziewiąta rano. Cicha Sto Trzydziesta Dziewiąta Ulica na Manhattanie. Horty właśnie dokonywał transakcji. Wiele razy siedział w więzieniu. Najdłużej bawił na wolności, kiedy grał w drużynie futbolowej Uniwersytetu Restona. Do więzienia trafiał głównie za narkotyki. Raz za napad z bronią. Dwukrotnie za gwałt. Ten dwudziestoczteroletni skończony opryszek w zamknięciu, jak większość więźniów, dźwigał ciężary. Ćwiczył ze sztangą. W naszych zakładach karnych najbardziej brutalni zbóje nabierają krzepy, tak żeby po wyjściu z nich jeszcze skuteczniej okaleczać i zastraszać. Miły system.

Jessiki z nimi nie było. Pakowała rzeczy w biurze ojca – to znaczy, w kostnicy – szukając dodatkowych rewelacji. My odwiódł ją od rozmowy z Paulem Duncanem do czasu, zbiorą nieco więcej informacji. Słuchała go jak zwykle nie chętnie.

Horty dokończył transakcję z chłopaczkiem wyglądającymi najwyżej na dwanaście lat, przybił mu piątkę i ruszył na zachód. Szedł bez walkmana, ale takim krokiem, jakby go słuchał. Cały podrygiwał. Oczy miał zaczerwienione. Co kilka kroków wciągał nosem powietrze i ocierał go wierzchem dłoni.

– Na jakim paliwie jedzie, dzieci? Na koce czy coli?

– Pewnie ma grypę – odparł Win.

– Aha, kolumbijkę.

Cofnęli się, schodząc muz oczu. Kiedy doszedł do wylotu ulicy, Myron zastąpił mu drogę.

– Junior Horton?

Horton obrzucił go pogardliwym spojrzeniem dziecka ulicy.

– A kto się, kurwa, pyta? – odparł.

– Gites odżywka.

– Zejdź mi z drogi, bo ci skopię dupę. Obu skopię dupę – dodał Horty, spostrzegając Wina.

– Dupy – poprawił go Win. – Jedna dupa. Dwie dupy. Liczba mnoga.