– Kurwa jego…
– Chcemy z tobą pogadać.
– Pierdol się, frajerze!
– Trafił nam się kosior – rzekł Myron do Wina.
– Widzę – odparł Win. – Zaraz się zsikam.
Horty przystąpił do niego. Był co najmniej piętnaście centymetrów wyższy i trzydzieści kilo cięższy. Uznał pewnie, że zastraszenie takiego kurdupla to mądre zagranie.
– Rozjebię cię w drobny mak – zagroził.
Myron stłumił uśmiech.
– Przeklniesz jeszcze raz, to będę zmuszony cię uciszyć – ostrzegł tonem belfra Win.
– Ty?! – Horty zaśmiał się serdecznie, zgiął i pochylił tak nisko, że nosem prawie dotknął jego nosa. – Taki wymuskany biały wypierdek ma mi zamknąć twarz?! Kurwa two…
Prawie niewidocznym ruchem Win otwartą dłonią uderzył go w splot słoneczny i w ułamku sekundy cofnął rękę. Horty zatoczył się do tyłu, łapiąc oddech i nie mogąc wtłoczyć powietrza do płuc.
– Powiedziałem: nie przeklinaj.
Pół minuty później Junior Horton doszedł do siebie i od nowa zaczął trzaskać dziobem.
– Pieprzony skurwielu! – zaklął, wstając.
Kiedy rzucił się na Wina z wyciągniętymi rękami, jak obrońca szarżujący na napastnika, ten odstąpił w bok i zamaszystym, szybkim jak błyskawica kopniakiem znów trafił go w splot. Horty zgiął się i upadł. Widać było, że jest zły, zaskoczony i, naturalnie, zmieszany. Rozejrzał się dookoła, czy nikt nie patrzy. Bądź co bądź, manto spuszczał mu mikry białas.
– W ciele jest dwieście sześć kości – oznajmił spokojnie Win. – Następnym razem jedną ci złamię.
Horty go nie słuchał. Wybałuszał oczy, twarz wykrzywiała mu wściekłość, a z rozsądkiem był całkiem na bakier. Wstał chwiejnie z chodnika, jakby oberwał mocniej, niż udawał. Liczył, że zaskoczy Wina. Gdy znalazł się blisko niego, zaatakował.
Albo faktycznie nawalił się koką, albo był strasznie głupi. Prawdopodobnie jedno i drugie.
Win odchylił się i kopnął go z boku w goleń. Trzasnęło jak nadepnięta sucha gałązka. Horty krzyknął i upadł. Win uniósł nogę, by poprawić z góry, ale Myron powstrzymał go, kręcąc głową.
– Zostało ci dwieście pięć – rzekł Win i wolno opuścił stopę.
– Złamałeś mi nogę, kur… – Horty urwał, trzymając się za podudzie i tarzając. – Złamałeś mi nogę!
– Prawy piszczel.
– Coście, ku… coście za jedni?
– Zadamy ci kilka pytań – odparł Myron – a ty na nie odpowiesz.
– Moja noga, człowieku! Potrzebuję lekarza!
– Kiedy skończymy.
– Pracuję dla Terrella. Ten rewir mam od niego. Jak macie jakieś wąty, to gadajcie z nim.
– Mamy do ciebie inny romans.
– Człowieku, zlituj się! Moja noga!
– Chodziłeś na Uniwerek Restona.
Na zbolałej twarzy Hortona pojawiło się zaskoczenie.
– Chodziłem, a bo co? Chcecie znać moje stopnie?
– Znałeś Kathy Culver.
Horty spłoszył się.
– Jesteście z policji?
– Nie.
Horty zamilkł.
– Znałeś Kathy Culver.
– Kathy jaką?
– Lewe udo. Kość numer dwieście pięć. Kość udowa to największa kość w ciele…
– Dobra, znałem ją. I co z tego?
– Jak się poznaliście? – spytał Myron.
– Na zabawie. W pierwszym tygodniu nauki.
– Chodziliście ze sobą?
– Chodziliśmy? – Horty’ego rozbawiło to pytanie. – Co wy. Z taką jak ona się nie chodzi.
– Z jaką?
– Z taką, co pierwszego wieczoru obciąga ci fiuta. Williemu też obciągnęła.
– Jakiemu Williemu?
– Kumplowi z pokoju.
– Gra w futbol?
– Owszem, ale to gracz pomocniczy – odparł Horty takim tonem, jakby mówił o kimś niższego gatunku.
– Mów.
– Człowieku, po co chcesz to wiedzieć?
– Mów.
Horty wzruszył ramionami. Noga mu szybko puchła, ale kokaina na tyle skutecznie tłumiła ból, że się trzymał.
– No więc, urządziliśmy imprezę. W akademiku Moore’a, w którym mieszkali wszyscy czarni bracia. Kathy była tam jedyną białą laską. Przyszła ubrana jak zdzira. I zachowywała się jak zdzira. Zaczęliśmy nawijać i tak dalej. Snifowała kokę jak odkurzacz. Lubiła ten towar. A potem poszliśmy w tany. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – W taniec – ocieraniec. Na parkiecie chwyciła mnie za armatę i dawaj ją repetować. No, to targam ją na górę i obciąga mi druta. Ale to nie wszystko. Z torby wyjmuje aparat – aparat, kurwa mać! – i każe mi robić zdjęcia. Nie picuję! Zbliżenia siebie i mojej czarnej lufy.
Myron poczuł, że znów ściska go w żołądku. Win miał jak zwykle obojętną minę.
– Następnego wieczoru wróciła – ciągnął Horty. – I za, jednym zamachem obsłużyła mnie i Williego. Zabawa była przednia, znów napstrykaliśmy zdjęć. Tylko że tym razem ja też miałem aparat.
– I zrobiłeś zdjęcia.
– A jak.
– Mieliście więcej takich… spotkań?
– Nie. Zabrała się za innych gości. Pierwszoklaśna laska, a taka zdzira. Blondyna, figura jak ta lala i w ogóle.
– Rozmawiałeś z nią potem? Horty wzruszył ramionami.
– Trochę. Niewiele. Odkąd spiknęła się z Christianem, zaczęła się całkiem inna rozmowa.
– To znaczy?
– Zaczęła tak zadzierać nosa, jakby jej gówno pachniało perfumami. I te ich ciągłe ciuciu-muciu, jak jakaś parka w show telewizyjnym. Ze zdziry zmienia się raptem w niepokalaną cnotkę. Kurwa, która ujeżdżała moją czarną armatę jak dzikiego mustanga, nagle przestaje mi mówić „cześć”. To nie w porządku. Nie w porządku.
Znawca dobrego wychowania.
– Więc postanowiłeś ją zaszantażować – rzekł Myron.
– Zaszantażować? Skądże.
– O wszystkim wiemy, Horty. Wiemy, że zapłaciła ci za zdjęcia.
Horty prychnął.
– Co wy, to nie był szantaż. Zwykła transakcja. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że mogę sprawić, by jej zmiękła rura. I że jedno zdjęcie kosztuje tysiąc papierów. Przyjęła to do wiadomości i wyraziła gotowość zapłacenia za te piękne fotki.
Zastrzegłem, że bardzo je sobie cenię. Ze względu na dużą wartość sentymentalną i w ogóle. Wreszcie doszliśmy do zgody. Umowy korzystnej dla obu stron, nie szantażu! – podkreślił. Spojrzał na nogę i skrzywił się. – Koniec historii.
– O czymś zapomniałeś.
– O czym.
– O zbiorowym gwałcie w szatni.
To go nie zaskoczyło. Lekko się uśmiechnął.
– Gwałcie? Człowieku, ty mnie nie słuchasz. Ta cipa była kurwą do potęgi. Skoczyłaby nago na kupę kamieni, gdyby myślała, że znajdzie tam kutasa! Kochała tę robotę. A my wszyscy dobrze się zabawiliśmy.