Выбрать главу

– Więc się nigdy nie zaprzyjaźnimy? – spytał Myron.

– A czy zadałbyś mi to pytanie, gdybym był ciemnym durniem nalewającym benzynę na stacji?

– Może.

– Chrzanisz – powiedział z uśmiechem T.C. – Ludzie obgadują moje zachowanie. Mówią, że się zachowuję, jakby każdy był mi coś winien. Że jestem primadonną. Mówią tak, bo ich przejrzałem. Są wściekli, że znam prawdę. Wszyscy: właściciele klubu, trenerzy, kto tylko, mają mnie za ciemnego czarnucha, za co więc mam ich szanować? Odzywają się do mnie tylko dlatego, że wsadzam piłkę do kosza. Jestem małpą, na której zarabiają. Z chwilą gdy przestanę zarabiać, koniec. Stanę się jeszcze jednym śmieciem z getta, niegodnym siadania czarną dupą na ich białym klozecie. – Zamilkł, jakby zabrakło mu tchu. Znów spojrzał na panoramę miasta. Jej widok go odmłodził. – Spotkałeś kiedykolwiek Isiaha Thomasa? – spytał.

– Z Detroit Pistons? Tak, raz.

– Słyszałem jakiś czas temu wywiad z nim, Pistons zdobyli wtedy mistrzostwo. Gość zapytał go, co by robił, gdyby nie został koszykarzem. Wiesz, co odpowiedział mu Isiah?

Myron pokręcił przecząco głową.

– Że byłby senatorem Stanów Zjednoczonych. – T.C. zaniósł się gromkim, wysokim śmiechem, który odbił się echem w cichej nocy. – Pomyślałem: Czy ten czarny zwariował? Naprawdę w to wierzy? Senatorem Stanów Zjednoczonych?! Z kogo robi balona?! – Zaśmiał się ponownie, ale jakby z przymusem. – Ja wiem, kim bym był. Zapieprzałbym w stalowni od północy do dziesiątej rano, a może siedziałbym w pierdlu albo nie żył. – Pokręcił głową. – Senator Stanów Zjednoczonych. W mordę.

– A co z grą? – wtrącił Myron.

– O co pytasz?

– Lubisz grać w koszykówkę?

T.C. rozbawiło to pytanie.

– Ty lubisz, co? Łapiesz się na cały ten kit „kocham tę grę”.

– A ty nie?

T.C. pokręcił ogoloną głową. Księżyc, który się w niej odbił, skąpał ją w niemal mistycznej poświacie.

– Nie – odparł. – Koszykówka zawsze była dla mnie tylko środkiem do celu. Do zdobycia pieniędzy. Do ustawienia się na całe życie.

– Nigdy nie kochałeś tej gry?

– Pewnie, że kochałem. Było dokąd pójść, rozumiesz? Ale nie chodziło o samą grę… nie o bieganie, skakanie i resztę. Chodziło o koszykówkę. Wszędzie indziej byłem pierwszym lepszym, głupim czarnym chłopakiem, za to na boisku gościem, kimś. Bohaterem. To daje niewiarygodnego kopa, wszyscy traktują cię, wiesz jak.

Myron skinął głową. Wiedział.

– Mogę cię o coś spytać?

– Proszę.

– Po co ci te wszystkie tatuaże i kolczyki?

T.C. uśmiechnął się.

– Przeszkadzają ci?

– Nie. Tylko jestem ciekaw.

– Powiedzmy, że lubię je nosić. Wystarczy?

– Tak – odparł Myron.

– Ale w to nie wierzysz?

Myron wzruszył ramionami.

– Nie.

– To prawda, trocheje lubię. Ale przede wszystkim chodzi o biznes.

– Biznes?

– Biznes koszykarski. Pieniądze. Mnóstwo. Wiesz, ile kasy tłukę z reklam? Kupę szmalu. Dlaczego? Bo szokowanie popłaca. Spójrz na Deona. Popatrz na Rodmana. Im większy odpał, tym więcej mi płacą.

– Więc to wszystko pic?

– W dużej mierze. A poza tym lubię szokować, już taki jestem. Głównie na użytek prasy.

– Przecież prasa rozrywa cię na strzępy.

– I co z tego? Piszą o mnie, a ja na tym zarabiam. To proste. – T.C. uśmiechnął się. – Coś ci powiem. Prasa to najgłupsze zwierzę na tej bożej ziemi. Wiesz, co kiedyś zrobię?

Myron pokręcił głową.

– Pozbędę się tych kolczyków i reszty, zacznę się ładnie ubierać, grzecznie się wyrażać: „Tak, proszę pana”, „Tak, proszę pani”, i paść ich bzdurami o zespołowym wysiłku, które tak chętnie łykają. Czy wiesz, co się stanie? Ci sami popaprańcy, którzy piszą, że niszczę zasady gry, będą całować mój czarny tyłek niczym kamień w zamku Blarney. Będą pieprzyć o mojej cudownej przemianie. Nazwą mnie bohaterem. A ja tylko zmienię rodzaj picu.

T.C. uśmiechnął się szeroko.

– Niezły z ciebie agregat, T.C. – powiedział Myron.

T.C. odwrócił się plecami do basenu. Myron przyglądał się mu w milczeniu. Nie kupił wszystkich jego wynurzeń. Coś się za nimi kryło. Wprawdzie T.C. nie kłamał, ale nie mówił też całej prawdy. A może nie potrafił się do niej przyznać nawet przed sobą? Cierpiał. Naprawdę wierzył, że go nikt nie kocha, a taka świadomość, niezależnie od tego, kim jesteś, boli. Nie czujesz się pewnie. Chcesz się ukryć, otoczyć murami. Najsmutniejsze było to, że T.C. miał po części rację. Kto by się nim przejmował, gdyby nie grał w zawodową koszykówkę? Gdyby niewrodzony talent do tej prostej gry, gdzie byłby teraz? Przypominał piękną dziewczynę, która pragnie, byś odkrył w niej duszę. Do tego zaś mogła cię skłonić tylko jej uroda. Gdyby ją straciła, stała się brzydka, nikomu nie przyszłoby do głowy szukać pod zewnętrzną powłoką wewnętrznego piękna. Gdyby T.C. stracił sprawność fizyczną, spotkałoby go to samo.

W sumie nie był takim dziwakiem, za jakiego miała go opinia publiczna, ani też takim poukładanym gościem, za jakiego pragnął uchodzić w jego oczach. Myron, chociaż nie psycholog, nie miał wątpliwości, że za tatuażami i kolczykowaniem kryje się nie tylko chęć zdobycia pieniędzy. Tak gładkie wyjaśnienie nie tłumaczyło podobnej dewastacji ciała. W przypadku T.C. w grę wchodziło wiele czynników. Jako była gwiazda koszykówki, Myron niektóre z nich znał i rozumiał. W innych jednak nie mógł się połapać, ponieważ T.C. i on pochodzili z całkiem różnych światów.

– Mam pytanie – przerwał ich wspólną samotność T.C.

– Wal.

– Co tu robisz?

– Tu? W twoim domu…

– W zespole. Kiedy chodziłem do gimnazjum, oglądałem twoją grę w lidze akademickiej. Byłeś świetny… Dawno temu. Wiesz przecież, że to przeszłość. Przekonałeś się o tym na dzisiejszym treningu.

Myron starał się ukryć osłupienie. Czy on i Terry uczestniczyli w tym samym treningu? A jakże. I, niestety, T.C. miał rację. Doskonale pamiętał czasy, gdy był supergwiazdą drużyny. Pamiętał sparingi z ostatnią piątką w zespole, wychodzącą ze skóry w walce z pierwszą, która grała od niechcenia i bez motywacji. Pamiętał rozczarowanie tych pięciu z rezerwy, Wmawiających sobie, że dorównują graczom z wyjściowego składu, zmęczonym prawdziwymi meczami. W dodatku, jako student, rozgrywał najwyżej dwadzieścia pięć meczów w sezonie, podczas gdy zawodowcy rozgrywali ich blisko sto przeciwko znacznie lepszym rywalom.

Czy to mogło wystarczyć, by grać z nimi w drużynie? Kogo oszukiwał?

– Po prostu próbuję – odparł cicho.