Выбрать главу

Zaczęło się.

Myron wyprostował kierownicę, zgasił silnik, schował kluczyki do kieszeni. Van sunął bardzo wolno. Myron wyjął rewolwer i wsadził pod siedzenie, jako rzecz mało użyteczną. Gdyby go dopadli, toby przeszukali. A odpowiadanie ogniem na ich strzały byłoby stratą czasu. Usunięcie zagrożenia zależało od Wina.

Sięgnął do klamki. Nacisnął ją z sercem w gardle, otworzył drzwiczki i wysiadł w ciemności. Z latarni w Soho był taki sam pożytek jak z latarki paluszka w czarnej dziurze. Blask z pobliskich okien nie tyle rozjaśniał mrok, co tworzył dziwną poświatę. Na ulicy leżały plastikowe worki ze śmieciami. Przeważnie rozdarte. W powietrzu unosił się odór zepsutej żywności. Van podjechał wolno. Od strony wejścia podszedł bez wahania mężczyzna w czarnym płaszczu i czarnym golfie. Wycelował w Myrona rewolwer. Van zatrzymał się, odsunęły się boczne drzwi.

– Wsiadaj, dupku – rozkazał mężczyzna z rewolwerem.

– Do mnie mówisz? – spytał Myron, pokazując na siebie.

– Już. Ładuj dupę.

– To pełny golf czy tylko kołnierz? Typ z rewolwerem przysunął się bliżej.

– Już, powiedziałem.

– Po co te nerwy? – odparł Myron, ale ruszył w stroną vana. – Jeżeli tylko kołnierz, to nie do rozpoznania. Bardzo twarzowy.

W zdenerwowaniu zawsze mówił za dużo. Wiedział, że to niebezpieczne. Win niejeden raz mu to wypominał. Nie mógł się jednak powstrzymać. Cierpiał na słowotok albo pokrewną dolegliwość.

– Ruszaj się!

Myron wsiadł do vana. Gangster z rewolwerem za nim. W środku było jeszcze dwóch, a trzeci za kierownicą. Wszyscy w czerni, z wyjątkiem szefa w granatowym garniturze w prążki i w zawiązanym w węzeł windsorskim krawacie, ozdobionym złotą spinką. Europejski szyk. Mężczyzna nie wyglądał na zawodowego gangstera, raczej na starzejącego się surfistę. Miał długie rozjaśnione włosy i opaleniznę nieco za idealną, by zdobył ją na słońcu.

Wnętrze wozu urządzono na zamówienie, co jednak nie wyszło mu na korzyść. Wyrwano wszystkie fotele, prócz fotela kierowcy. W ich miejscu przy jednej ścianie stała skórzana kanapa, na której siedział blondyn w prążki. Zakrywający podłogę gruby żółtozielony dywan, który nawet Elvis uznałby za zbyt krzykliwy, piął się po burtach vana niczym bluszcz dla ubogich.

Mężczyzna w garniturze uśmiechnął się. Był bardzo odprężony, ręce trzymał splecione na kolanach. Van ruszył.

Rewolwerowiec szybko obszukał Myrona.

– Siadaj, dupku – warknął.

Myron usiadł na dywanie i przejechał ręką po włosiu.

– Limonowy – powiedział. – Ładniutki.

– Tani. Nie musimy się martwić o plamy z krwi – odparł Prążkowany.

– Tniemy koszty. – Myronowi zaschło w ustach, ale jakby nigdy nic skinął głową. – Bardzo mądrze.

Prążkowany nie raczył odpowiedzieć. Spojrzał na gangstera w golfie. Rewolwerowiec poderwał się i odchrząknął.

– To jest pan Kill – przedstawił Prążkowanego. – Powszechnie zwany Kościejem. – Znów odchrząknął. Mówił tak, jakby przedtem przećwiczył ten mały spicz. – Nazywają go Kościejem, bo kocha łamać kości.

– Taka ksywa na pewno rajcuje kobiety.

Kościej uśmiechnął się zębami w koronkach, bielą dorównującymi uzębieniu z dawnych reklam pepsodentu.

– Przytrzymaj mu nogę – polecił.

Typ w golfie wbił lufę w skroń Myrona na tyle mocno, by wycisnąć w niej trwały ślad. Drugą ręką otoczył jego szyję i przydusił mu tchawicę.

– Ani drgnij, dupku – wyszeptał i zmusił go, żeby się położył. Drugi bandzior usiadł Myronowi na piersi i przygwoździł mu nogę do podłogi. Wystraszony Myron z trudem łapał dech, ale się nie ruszał. W tej sytuacji ruch nie był wskazany. Pozostało czekać na rozwój wypadków.

Kościej wstał wolno z kanapy, wpatrzony w jego gorsze kolano. Na twarzy miał uśmiech.

– Jedną rękę położę odsiebnie na kości udowej, a drugą dosiebnie na piszczeli – wyjaśnił tonem, jakim chirurg instruuje studenta. – Kciuki oprę na przyśrodkowej części rzepki. Kiedy je przesunę, oderwę ci ją. – Spojrzał Myronowi w oczy. – Trzaśnie troczek rzepki i kilka innych więzadeł. Pękną ściągną. Będzie to, niestety, potwornie bolało. Myron nawet nie próbował zażartować.

– Chwileczkę – rzekł szybko. – Po co bez powodu sięgać po takie środki?

Kościej uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

– A musi być jakiś powód? – spytał.

Myron wytrzeszczył oczy. Strach zaciążył mu w żołądku jak kamień.

– Zaczekaj – dodał prędko. – Będę mówił.

– O to jestem spokojny – odparł Kościej. – Ale przedtem trochę nas pozwodzisz…

– Nie.

– Nie przerywaj mi, proszę. – Kościej przestał się uśmiechać. – To bardzo niegrzecznie przerywać. Na czym skończyłem?

– Że najpierw nas pozwodzi – podpowiedział szofer.

– Właśnie, dziękuję. – Na twarz Kościeja powrócił uśmiech. – Najpierw zagrasz na zwłokę. Zaczniesz nam mydlić oczy, licząc, że zawieziemy cię dokądś, gdzie twój partner cię wybawi.

– Partner?

– Przecież nadał przyjaźnisz się z Winem. Ten oprawca znał Wina. Niedobrze.

– Z jakim Winem?

– No widzisz? Zwodzisz. Wystarczy.

Kościej przysunął się bliżej. Myron szarpnął się, ale wepchnięto mu lufę do ust. Uderzyła go w zęby i zakneblowała. Była chłodna, miała metaliczny smak.

– Najpierw stracisz kolano, a potem porozmawiamy. Drugi zbir wyprostował nogę Myrona, a rewolwerowiec wyjął mu lufę z ust i ponownie docisnął do skroni. Przytrzymywali go z jeszcze większą siłą. Kościej opuścił rozczapierzone jak orle szpony dłonie na kolano.

– Zaczekaj! – krzyknął Myron.

– Nie – odparł chłodno Kościej.

Myron zaczął się wyrywać i wić. Wymacawszy wystający z podłogi uchwyt do przywiązywania ładunków, przytrzymał się go i napiął wszystkie mięśnie. Długo nie czekał.

Samochodem gwałtownie targnęło. Myron przygotował się na wstrząs. Ale nikt oprócz niego. Gangsterami rzuciło, ich uchwyty osłabły. Posypało się szkło. Zazgrzytał metal uderzający w metal. Zaskrzeczały hamulce. Myron trzymał się uchwytu w podłodze, dopóki van nie zwolnił. A wtedy zwinął się w kłębek i odturlał w bezpieczne miejsce. Usłyszał krzyki, szczęk otwieranych drzwiczek, strzał, kakofonię zdezorientowanych głosów. Kierowca wypadł z vana, a za nim, skacząc jak pasikonik, Kościej. Ktoś odsunął boczne drzwi. Do środka wskoczył Win z pistoletem. Gangster w golfie doszedł już do siebie i chwycił rewolwer.

– Rzuć go – powiedział Win.

Rewolwerowiec nie posłuchał. Win strzelił mu w twarz i wymierzył pistolet w zbira, który wcześniej siedział okrakiem na piersi Myrona.

– Rzuć go – powtórzył.

Bandzior rzucił broń.

– Jaki pojętny.

Win nagrodził go uśmiechem, cały czas sunąc wzrokiem na prawo i lewo. Win nie rzucał spojrzeń. Nie tyle szedł, co płynął. Ruchy miał krótkie, ekonomiczne.

– Mów – rozkazał, wracając spojrzeniem do jeńca.

– Ja nic nie wiem.