Выбрать главу

– Halo?

– Muszę odwołać dzisiejszą kolację – powiedział.

– Lepiej, żeby to był ważny powód – odparła.

– Bardzo ważny. Zagram zawodowo w koszykówkę w zespole New Jersey Dragons.

– To miło. Powodzenia, kochanie.

– Mówię serio. Gram w Smokach. Chociaż „gram” nie jest dobrym słowem. Ściślej, będę odciskał sobie tyłek, grzejąc u nich ławę.

– Naprawdę?

– Tak, to długa historia, ale właśnie zostałem zawodowym koszykarzem.

– Z zawodowym jeszcze nie figlowałam – odparła po chwili. – Będę jak Madonna.

– Jak dziewica.

– Jejku. Co za staroświecka aluzja!

– A czego się spodziewałaś? Jestem faciem z lat osiemdziesiątych.

– A czy facio z lat osiemdziesiątych powie mi, co jest grane?

– Nie teraz. Wieczorem. Po meczu. W okienku zostawię ci bilet.

Zza drzwi wyjrzał Calvin.

– Ile masz w pasie? Osiemdziesiąt sześć? – spytał.

– Dziewięćdziesiąt dwa. Może dziewięćdziesiąt cztery. Calvin skinął głową i cofnął się do środka. Myron zadzwonił na prywatny numer Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego, prezesa prestiżowej firmy inwestycyjnej Lock – Horne Securities na środkowym Manhattanie. Win odebrał telefon po trzecim sygnale.

– Wysłów się – powiedział.

– Wysłów? – Myron pokręcił głową.

– Powiedziałem „wysłów”, a nie „powtórz”.

– Mamy sprawę.

– Huurraa! – odparł Win, przeciągając samogłoski jak na wielmożę z zachodniej Filadelfii przystało. – Jestem oczarowany. Wniebowzięty. Ale zanim posikam się z radości, zadam ci jedno pytanie.

– Wal.

– Czy zająłeś się tą sprawą jak zwykle z pobudek dobroczynnych?

– Sikaj śmiało. Odpowiedź brzmi: nie.

– Co ja słyszę?! Więc to nie jest kolejna moralna krucjata dzielnego Myrona?

– Nie tym razem.

– Boże w niebiesiech, mów.

– Zaginął Greg Downing. Mamy go znaleźć.

– A za nasze usługi dostaniemy…

– Co najmniej siedemdziesiąt tysięcy plus klienta, którego Smoki wybrały w pierwszej rundzie naboru.

Nadszedł czas, by poinformować Wina o przejściowej zmianie zawodu.

– No, no – rzekł radośnie Win. – Powiedz, proszę, od czego zaczniemy.

Myron podał mu adres domu Grega w Ridgewood.

– Spotkajmy się tam za dwie godziny.

– Wezmę batmobil – odparł Win i rozłączył się. Wrócił Calvin z fioletowo – niebieskim strojem Smoków w ręku.

– Przymierz – powiedział.

Myron nie od razu wziął kostium. Kiedy na niego patrzył, ścisnęło go w żołądku.

– Numer trzydziesty czwarty? – spytał cicho.

– Tak. Twój dawny numer z Duke’a. Pamiętałem… No, przymierz – zachęcił Calvin milczącego Myrona.

Myron poczuł, że coś zbiera mu się w oku. Potrząsnął głową.

– Nie muszę – rzekł. – Na pewno będzie pasował.

ROZDZIAŁ 3

Ridgewood to ekskluzywne przedmieście, jedno ze starych miasteczek, wciąż nazywanych przez mieszkańców wsiami, skąd dziewięćdziesiąt pięć procent uczniów idzie na studia, a ich rodzice nie pozwalają swoim latoroślom zadawać się z pozostałymi pięcioma procentami. Jest tam trochę monotonnych ciągów urbanistycznych, przykładów podmiejskiej eksplozji budowlanej z połowy lat sześćdziesiątych, ale większość pięknych domów pochodzi z wcześniejszych, teoretycznie bardziej niewinnych czasów.

Myron znalazł dom Downinga bez żadnego kłopotu. Bardzo duży, w stylu wiktoriańskim, ale zgrabny, dwupiętrowy, kryty pięknie spłowiałym cedrowym gontem. Z lewej strony okrągła wieża ze szpiczastym dachem. Przestronne werandy z akcentami jak z rycin Rockwella: podwójną huśtawką, na której Atticus i Skautka z Zabić drozda mogliby się raczyć lemoniadą w gorącą alabamską noc, przewróconym rowerkiem i drewnianymi sankami, mimo że ostatni śnieg spadł sześć tygodni temu. Przy podjeździe wisiała obowiązkowa, nieco zardzewiała obręcz do kosza. W oknach na górze połyskiwały srebrno – czerwono nalepki Straży Pożarnej, wskazujące pokoje dzieci. Przy chodniku niczym wysłużeni strażnicy rosły rzędem stare dęby.

Win jeszcze nie przyjechał. Myron zatrzymał się i otworzył okno. Był piękny marcowy dzień. Niebo niebieściutkie jak jajko wędrownego drozda. Konwencjonalnie ćwierkały ptaki. Myron próbował wyobrazić sobie w tej scenerii Emily, ale jej obraz wciąż pierzchał. Znacznie łatwiej mógł wyobrazić ją sobie w nowojorskim wieżowcu lub w rezydencji dla nuworyszy, całej na biało, z rzeźbami Ertego, srebrnymi perłami i nadmiarem niegustownych luster. Poza tym nie kontaktowali się od dziesięciu lat. Może się zmieniła. A może źle ją wtedy ocenił. Nie byłaby to pierwsza jego pomyłka.

Dziwnie się czuł z powrotem w Ridgewood, gdzie wychowała się Jessica. Nie lubiła tu wracać. A teraz wioska Ridgewood połączyła dodatkowo dwie wielkie miłości jego życia – Jessicę i Emily, dopisując następny punkt do listy ich wspólnych cech – poznał je, zabiegał o ich względy, zakochały się w nim i – niczym obcas szpilki pomidora – bezlitośnie rozgniotły mu serce. Banalna historia.

Emily była jego pierwszą dziewczyną. Sądząc z przechwałek kolegów, późno stracił dziewictwo, bo na pierwszym roku studiów. Ale jeśli na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wśród amerykańskich nastolatków rzeczywiście doszło do rewolucji seksualnej, to on albo ją przegapił, albo nie był rewolucjonistą. Podobał się kobietom, no i co z tego. Podczas gdy koledzy rozprawiali z detalami o swoich orgiastycznych podbojach, do niego lgnęły tylko niewłaściwe dziewczyny, same miłe, takie, które wciąż odmawiały albo odmówiłyby mu, gdyby się odważył do nich „wystartować’.

Zmieniło się to w college’u, kiedy poznał Emily.

Namiętność. To wyświechtane określenie nieźle pasowało do ich związku. A jeszcze lepiej „nieodparta żądza”. Emily należała do kobiet, których mężczyźni nie zaliczają do „pięknych”, lecz „gorących”. Na widok prawdziwie „pięknej” kobiety chcesz ją namalować lub utrwalić w wierszu. Na widok Emily miałeś ochotę zerwać z siebie i z niej ubranie. Była wcielonym erotyzmem, no może z pięciokilową nadwagą, ale za to wyśmienicie rozmieszczoną. Stworzyli niezwykle sprawny duet. Oboje niespełna dwudziestoletni, oboje bardzo pomysłowi, oboje pierwszy raz poza domem.

Jednym słowem: zaiskrzyło!

Zadzwonił telefon w samochodzie. Myron odebrał go.

– Wnoszę, że zamierzasz włamać się ze mną do rezydencji Downinga – powiedział Win.

– Tak.

– W takim razie zaparkowanie samochodu przed wspomnianą rezydencją nie jest mądrym pomysłem. Myron rozejrzał się dookoła.

– Gdzie jesteś? – spytał.

– Dojedź do pierwszej przecznicy, skręć w lewo, a następnie w drugą z prawej. Stoję za biurowcem.

Myron rozłączył się, uruchomił silnik i zgodnie ze wskazówkami Wina dojechał na parking. Win stał z założonymi rękami, oparty o jaguara. Wyglądał tak jak zawsze – jakby pozował do zdjęcia na okładkę pisma dla białej elity „WASP Quarterly”. Jasne włosy miał idealnie uczesane, cerę lekko zarumienioną, twarz jak z porcelany, szlachetną i ździebko za doskonałą. Ubrany był w spodnie khaki, granatową marynarkę, mokasyny włożone na gołe stopy i krzykliwy krawat od Lilly Pulitzer. Wyglądał naprawdę jak ktoś, kto nazywa się Windsor Horne Lockwood Trzeci – snobistyczny, zajęty sobą wymoczek.