Выбрать главу

– Słucham? – spytał.

– On ma dość.

– Nie myliłeś się. Wesson zrobił to umyślnie. Greg wynajął go.

– Wiem. Ale on ma dość.

– O czym ty mówisz, do diabła! Na moim miejscu…

– Pewnie bym go zabił – dokończył za niego Win. Spojrzał na nich i w jego oczach mrugnęła iskra. – Ale nie ty.

Myron przełknął ślinę. Win skinął głową i uwolnił jego przegub. Myron opuścił rękę. Wstał z Grega Downinga. Greg usiadł, wypluwając na dłoń krew.

– Tamtego wieczoru pojechałem za Emily – rzekł, pokasłując. – Zobaczyłem was… chciałem się zemścić, i tyle. Miałeś ucierpieć, ale nie aż tak.

Myron znów przełknął ślinę i głęboko odetchnął. Przypływ adrenaliny wkrótce miał się cofnąć, lecz na razie nadal w nim buzował.

– Ukrywałeś się tu od początku? – spytał. Greg dotknął twarzy, skrzywił się, skinął głową.

– Bałem się posądzenia, że zabiłem tę kobietę – wyjaśnił. – A do tego na karku mam gangsterów, walczę w sądzie o opiekę nad dziećmi, a moja przyjaciółka jest w ciąży. – Podniósł wzrok. – Potrzebowałem czasu.

– Kochasz Audrey?

– To ty wiesz? – zdziwił się Greg.

– Tak. Bardzo ją kocham.

– W takim razie zadzwoń do niej. Jest w więzieniu.

– Co?

Myron nie rozwinął tematu. Liczył, że rzucając wrogowi tę wieść w twarz, poczuje przewrotną przyjemność, ale nie poczuł. Przypomniało mu to tylko, że sam nie jest bez winy.

Odwrócił się i odszedł.

Clipa znalazł w tej samej loży dla VIP – ów, w której spotkali się na początku. Starzec siedział plecami do niego i patrzył na pusty parkiet. Nie poruszył się na jego chrząknięcie.

– Wiedział pan cały czas – rzekł Myron.

Clip nie odpowiedział.

– Tamtej nocy poszedł pan do mieszkania Liz Gorman. Odegrała panu taśmę, prawda?

Clip splótł dłonie na karku i skinął głową.

– Dlatego mnie pan wynajął. Wcale nie przez przypadek. Chciał pan, żebym poznał prawdę.

– Nie znalazłem innego sposobu. – Clip wreszcie obrócił się ku niemu. Spojrzenie miał zagubione i mgliste, twarz bladą jak ściana. – Wiedz, że nie udawałem. Nie udawałem wzruszenia na konferencji prasowej… – Opuścił głowę, pozbierał się, znów ją uniósł. – Po twojej kontuzji straciliśmy kontakt. Tysiąc razy chciałem do ciebie zadzwonić, wiedziałem jednak, co czujesz. Chciałeś trzymać się z daleka od koszykówki. Ale kontuzja zostaje z wielkimi zawodnikami na zawsze, Myron. Byłem pewien, że się od niej nie uwolnisz.

Myron otworzył usta, lecz słowa uwięzły mu w gardle. Czuł się obnażony, jakby dotknięto jego najczulszego nerwu.

Clip podszedł bliżej.

– Uznałem, że dzięki temu dowiesz się prawdy. Miałem też nadzieję, że przeżyjesz swoiste katharsis. Nie pełne. Jak powiedziałem, kontuzje na zawsze zostają z wielkimi.

Przez kilka chwil wpatrywali się w siebie.

– Polecił pan Walshowi, żeby mnie wpuścił do gry – rzekł Myron.

– Tak.

– Wiedział pan, że nie sprostam.

Clip wolno skinął głową.

Do oczu Myrona znowu napłynęły łzy. Zamrugał, żeby je powstrzymać.

Clip zacisnął szczęki. Twarz mu lekko drgała, lecz nie dał się ponieść wzruszeniu.

– Chciałem ci pomóc – rzekł – ale nie wynająłem cię z czystego altruizmu. Wiedziałem, na przykład, że zawsze grasz zespołowo. Że czerpiesz przyjemność z należenia do drużyny.

– No i?

– Bardzo chciałem, żebyś poczuł się jak członek zespołu. Prawdziwy członek. W takim stopniu, żebyś nas nie skrzywdził.

Myron zrozumiał.

– Uznał pan, że jeżeli zwiążę się z kolegami z drużyny i poznam prawdę, to jej nie ujawnię.

– Taki już masz charakter, Myron.

– Niestety, prawda i tak wyjdzie na jaw. To nieuniknione.

– Wiem.

– Może pan utracić zespół.

Clip uśmiechnął się, wzruszył ramionami.

– Są gorsze rzeczy – odparł. – Przecież wiesz, że są gorsze rzeczy niż to, że więcej nie zagrasz w koszykówkę.

– Zawsze o tym wiedziałem. Ale może potrzebowałem przypomnienia – odparł Myron.

ROZDZIAŁ 42

Siedział z Jessicą w jej mansardzie. Obejmowała rękami kolana i ze zbolałym wzrokiem kiwała się w przód i w tył.

– Była moją przyjaciółką – powiedziała.

– Wiem.

– Zastanawiam się…

– Nad czym?

– Co bym zrobiła w takiej sytuacji. Żeby cię ochronić.

– Nie zabiłabyś.

– Nie. Chyba nie.

Myron przyglądał się jej. Była bliska łez.

– Czegoś się o nas z tego dowiedziałem – rzekł. Zaczekała, aż rozwinie temat.

– Win i Esperanza nie chcieli, żebym znowu grał. Ale nie starali się mnie powstrzymać. Bałem się, że być może nie rozumiesz mnie tak dobrze jak oni. Lecz nie o to chodziło. Nie potrafili dostrzec tego co ty.

Bacznie mu się przyjrzała. Puściła kolana, postawiła nogi na podłodze.

– Nigdy dotąd o tym nie mówiliśmy – powiedziała.

Skinął głową.

– Faktem jest, że nigdy nie ubolewałeś nad końcem swojej kariery koszykarskiej – ciągnęła. – Nie okazywałeś słabości.

Upchnąłeś w sobie żale niczym w jakimś kufrze i żyłeś dalej, do wszystkiego podchodząc tak, jakbyś chciał zdusić rozpacz. Nie czekałeś. Brałeś to, co ci pozostało, i przyciskałeś do siebie w obawie, że twój świat jest równie kruchy jak to kolano. Popędziłeś na studia prawnicze. Pomknąłeś z pomocą Winowi. Chwytałeś, co ci wpadło w ręce. Urwała.

– Włącznie z tobą – dokończył.

– Włącznie ze mną. Nie tylko dlatego, że mnie kochałeś. Ale dlatego, że bałeś się utracić jeszcze więcej.

– Kochałem cię naprawdę. I wciąż kocham.

– Wiem. Nie chcę wszystkiego zwalać na ciebie. Byłam idiotką. To ja głównie zawiniłam. Przyznaję. Jednakże twoja miłość graniczyła z desperacją. Przemieniłeś swój żal w zachłanną żądzę. Bałam się, że się uduszę. Nie chcę wyjść na domorosłego psychiatrę, ale musiałeś opłakać swój los. Rozprawić się z przeszłością, zamiast dusić ją w sobie. Nie potrafiłeś jednak spojrzeć prawdzie w oczy.

– Myślisz, że zrobiłem to, wracając do gry?

– Tak.

– Ten lek nie jest uniwersalny.

– Wiem. Ale z pewnością odrobinę ci ulżył.

– I dlatego uważasz, że pora, abym się do ciebie wprowadził.

Przełknęła ślinę.

– Jeśli chcesz. Jeśli jesteś gotów.

Spojrzał w górę i rzekł:

– Potrzebuję więcej zamkniętej przestrzeni.

– Zgoda – szepnęła. – Co tylko zechcesz. Przytuliła się do niego. Wziął ją w ramiona, mocno objął i poczuł się jak w domu.

Był duszny ranek w Tucson w Arizonie. Frontowe drzwi otworzył wielki Murzyn.

– Pan Burt Wesson?

Wielkolud skinął głową.

Win uśmiechnął się.

– Tak – odparł. – Jak najbardziej.

***