Został tylko Móri z mrowiącym się wokół tłumem złych istot nie z tego świata.
Każda z nich pragnęła tylko jednego: ulokować się jakoś w jego duszy.
Móri wciągnął głęboko powietrze i przygotował się do długotrwałego oporu.
– Tiril – wyszeptał. – Twoja miłość pomogła mi już przedtem, kiedy było ze mną naprawdę źle. Ty potrzebujesz mnie i moich uczuć, daj mi więc jeszcze jedną możliwość, bym ci je okazał. Wiem, że i ty, i nasz syn, Dolg, znajdujecie się w wielkim niebezpieczeństwie. Pomóż mi wrócić do życia, bym mógł z wami być i walczyć po waszej stronie. Nie wolno dopuścić, by ta straszna sekta zwyciężyła.
Diabelskie małe istoty podpełzały coraz bliżej.
Z góry, z centrum huczącego sztormu zstępował Anioł Śmierci.
Rozdział 6
W domu w Theresenhof księżna Theresa chodziła tam i z powrotem, przystawała w zamyśleniu, po czym ruszała znowu w swoją nie mającą końca wędrówkę. Jej myśli i wola wykonywały tyle samo zwrotów, tam i z powrotem, ze zdenerwowania czuła mrowienie w palcach.
Dzieci bawiły się spokojnie, no, powiedzmy, że spokojnie, w pokoju obok. Theresa słyszała, jak Taran przeklina używając słów, które z pewnością słyszała od służących w stajni, ale akurat teraz nie miała ani czasu, ani siły, żeby zwrócić małej uwagę.
A gdybym tak wzięła dzieci i wyjechała im na spotkanie? myślała po raz już chyba dziesiąty. Mały Dolg może potrzebować mojej pomocy…
Wiedziała jednak, że byłaby to wyprawa w nieznane. Pojęcia przecież nie miała o drodze do Szwajcarii, a zwłaszcza do Graben. Poza tym… Spotkanie? Przecież oni chyba jeszcze nie dotarli do celu.
Och, nie, chyba muszą już być na miejscu. Ona sama przecież ma za sobą niebezpieczną i długą podróż.
Szczęśliwy Dolg! Theresa wiele by dala za to, by znaleźć się na jego miejscu, zazdrościła mu aż do bólu.
Nie do końca zdawała sobie sprawę ze swoich uczuć i myśli, po prostu przepływały przez jej głowę, ale gdyby je sobie wyraźnie uświadomiła, to pewnie przeraziłaby się nie na żarty.
Tylko że to takie irytujące być tym, który ciągle musi siedzieć w domu! Nie traktowała dzieci jak kuli u nogi, co to, to nie. Ale dlaczego wszyscy uważają za naturalne, że właśnie ona powinna się poświęcić? Starsza pani, babcia dzieciom. Kogoś takiego nie zabiera się w pełną trudów i niewygód podróż!
A przecież nie mieli pojęcia, czego ona dokonała! Dzięki jej wyprawie do Heiligenblut wiedzieli teraz, gdzie znajduje się Tiril.
Niestety, nikt nie wrócił jeszcze do domu i nie miała komu opowiadać o swoim triumfie.
A przy tym przecież Erling jest ledwie rok od niej młodszy, ale on może uczestniczyć w najbardziej podniecających i niebezpiecznych wyprawach. Tylko że Erling jest mężczyzną im wolno więcej!
To niesprawiedliwe!
Żeby tak móc być z nimi teraz… Nocować w nie znanych miejscach, być może w prymitywnych warunkach, może nawet pod gołym niebem. To nie miałoby dla niej żadnego znaczenia, byle tylko Erling znajdował się obok. Wtedy ona mogłaby…
Gwałtowny rumieniec pokrył policzki księżnej. Co też jej chodzi po głowie?
Przystanęła na chwilę i zaraz znowu podjęła swoją wędrówkę. Oczywiście, że chciałaby razem z innymi ratować Móriego, naprawdę nie miała innych motywów.
Czy oni już nigdy nie wrócą? Co się z nimi stało?
W drzwiach stanęły bliźniaki.
– Babciu, czy ty zamierzasz wydeptać w podłodze głęboką ścieżkę? – zapytał Villemann. – Dlaczego tak chodzisz bez przerwy w kółko?
Zatrzymała się, ukucnęła przed dziećmi i ujęła je za ręce.
– Ja po prostu staram się robić dobrą minę do złej gry. Nie chcę was straszyć, ale sama nie umiem się pozbyć niepokoju. Dlaczego nie mamy żadnej wiadomości od Dolga i Erlinga? Czy odnaleźli waszego tatę? Czy zdołają go uratować?
Villemann zrobił bardzo poważną, „męską” minę, patrząc na swoją kompletnie bezradną babkę.
– Dolg ze wszystkim da sobie radę, babciu, przecież wiesz!
Dolg jest zaledwie dwunastoletnim chłopcem, chciała powiedzieć zmartwiona, ale przemilczała to. Wiedziała, że bliźniaki uwielbiają starszego brata.
– Chyba moglibyśmy wyjechać im naprzeciw – wtrąciła Taran błagalnie. – Wtedy będziemy też daleko od tych okropnych rzeczy na schodach werandy i w końcu coś będziemy robić. Chyba zwariuję od tego czekania.
– Ja też – mruknęła Theresa. – Ja też. Chodźcie, usiądziemy sobie i porozmawiamy.
Chętnie na to przystali. Wszyscy troje usiedli na pięknej, pokrytej niebieskim jedwabiem kanapie.
– Obicie pasuje do mojej różowej sukienki – zauważyła Taran, która w każdej sytuacji zachowywała świadomość swojej kobiecości.
Theresa objęła dzieci ramionami.
– Czy nie uważacie, że w tym trudnym czasie bardzo się wszyscy do siebie zbliżyliśmy? Wszyscy, nawet ci, których tu z nami nie ma.
– To prawda – potwierdził Villemann z powagą. – I ja też stałem się dużo silniejszy.
– A wujek Erling jest niemal jednym z nas – wtrąciła Taran.
Theresa była uszczęśliwiona, że może mówić o Erlingu, choć sama nie rozpoczynała tej rozmowy.
– Lubicie wujka Erlinga? – zapytała z przejęciem.
– Och, bardzo – westchnęła Taran. – Dał mi tę piękną broszkę.
– Tak, wuj Erling jest w porządku – oświadczył Villemann. – I jest o wiele silniejszy, niż można sądzić z pozoru. A poza tym zawsze się domyśla, kiedy człowiek chciałby coś dobrego.
– Tak, tak, ja wiem, że zakradacie się czasami obaj do kuchni, kiedy was nikt nie widzi – roześmiała się Theresa.
– Ja myślę, że wuj mógłby zamieszkać z nami na zawsze – oznajmiła nagle Taran.
Theresie ze szczęścia drżał głos.
– O tym on sam musi zadecydować – powiedziała. – Ale zawsze będzie tu mile widziany.
– To świetnie, że Dolg ma przy sobie wuja – rzekł Villemann. – Jest dzięki temu bezpieczniejszy. To znaczy, ja myślę… Dolg nie boi się żadnych duchów ani niczego takiego, ale gdyby tak gdzieś był wąż… albo rozbójnicy na drodze… albo niebezpieczni wojownicy, to co wtedy?
– Masz rację – potwierdziła Theresa, wdzięczna, że ma znowu okazję wypowiadać drogie imię. – Właśnie dlatego tak się cieszę, że Erling jest z Dolgiem.
Czy dzieci słyszą, że głos ma zmieniony z radości? Miała nadzieję, że nie.
– Babciu, ale przecież możemy pojechać, żeby ich spotkać po drodze – powtórzyła znowu Taran z uporem.
Theresa głęboko wciągnęła powietrze.
– Poczekamy do jutra – rzekła. – Jeśli do rana nie wrócą, to my wyruszymy, by ich szukać. Przecież mogą nas potrzebować.
– Ja wezmę ze sobą mój miecz! – zawołał Villemann.
– Ja też – powtórzyła za nim Taran. – Poproszę parobków, żeby mi dzisiaj wieczorem zrobili taki sam.
– Znakomicie, moje dzieci. – Księżna uśmiechnęła się ze smutkiem, ale w jej oczach pojawił się nowy blask. W końcu jutro zaczną nareszcie coś robić. Po wielu spędzonych w domu dniach, gdy bezczynność działała na nerwy, będą mogli wyruszyć. Bez żadnych skrupułów Theresa postanowiła zabrać ze sobą dzieci. Z nią będą bezpieczniejsze niż w pobliżu tych okropnych tablic na schodach werandy.
Już miała się zabrać do przygotowań, kiedy nagle całkiem nieoczekiwanie zaczął padać grad. Kawałki lodu bębniły w dach, służące wybiegły na dziedziniec i do ogrodu, żeby zebrać suszącą się bieliznę i schować ogrodowe meble, dzieci pomknęły na górę pozamykać okna w swoich pokojach. Oboje pokrzykiwali radośnie.
Błyskawica przecięła niebo, a po chwili dał się słyszeć niedaleki grzmot.