Выбрать главу

Żeby tylko nie było za późno! Chłopi ze wsi z pewnością nie od razu odstąpią od zamiaru pochowania człowieka tak dawno już zamkniętego w trumnie.

Ceremonia żałobna w kościele dobiegła końca. Spotkało się na niej wielu ludzi, szczerze mówiąc większość mieszkańców wsi. Chętnie idzie się na pogrzeb, kiedy człowiek nie nosi żałoby po najbliższych. Lubi się przeżyć kilka uroczystych chwil w powszednim dniu, można spotkać znajomych, a po nabożeństwie porozmawiać. I proboszcz pewnie zauważy, jakich ma pobożnych parafian. Jaką wykazują troskę o spokój duszy nieszczęsnego przybysza z dalekich stron. Bardzo piękne świadectwo bojaźni Bożej.

Ludzie stali na cmentarzu przed kościołem. Prosta trumna – nie należy przesadzać, mimo wszystko – wciąż jeszcze nie została spuszczona do ziemi. Ksiądz odczytywał ostatnie modlitwy.

Wśród zebranych był Andreas. Jako najgodniejszy obywatel tej miejscowości, a poza. tym ktoś, kto zorganizował to wszystko, zajmował miejsce najbliżej trumny. Dwaj chłopi, jedyni, którzy rozmawiali z trojgiem nieznajomych, trzymali się tuż przy nim. Nieco dalej stał chłopak Trudy, sama Truda zresztą także. Przez ciekawość wyciągała szyję w gromadzie innych kobiet. Powiadano, że zmarły był niemal nieprzyzwoicie urodziwy i że nie było po nim wcale widać, iż tak długo leżał pod tymi gałęziami, w ogóle żadnych oznak śmierci, tyle tylko, że trwał bez ruchu, nie oddychał i serce nie biło. Poza tym wyglądał jak żywy.

Truda. i wiele innych kobiet chętnie by to zobaczyło. Ci, którzy z nim rozmawiali, powiadają, że miał takie dziwne oczy. Było w nim coś czarodziejskiego, magicznego i był wprost grzesznie piękny.

Ale przecież felczer, którego wzywano, oświadczył stanowczo, że człowiek nie żyje, a i prefekt szperał po lesie w pobliżu miejsca, gdzie go znaleziono, ale nie doszedł do żadnych innych, wniosków niż przedtem chłopi że jeden z obcych został zepchnięty w otchłań i tam zginął, że kobietę uprowadzili źli ludzie, którzy pojawili się za trójką przybyszów, a tego tutaj przebili mieczem, od czego umarł.

Ci, którzy rozmawiali ze złoczyńcami, twierdzą, iż mieli oni obcy akcent, więc musieli pochodzić z bardzo daleka. Jakim sposobem tedy można by ich odszukać, by sprawiedliwości stało się zadość?

Pozostawało zatem pogrzebać zmarłego i zaniechać dalszych dociekań.

Proboszcz odmówił już wymagane modlitwy. Ludzie pochrząkiwali i kaszleli, przygotowując gardła do odśpiewania odpowiedniego psalmu.

Nagle wszyscy odwrócili głowy, bo na górze w lesie usłyszeli jakieś hałasy. Tupot nóg, jakby wielu ludzi zbiegało w dół.

Wielki, czarny pies wypadł jak szalony z lasu, zawahał się na chwilę, a potem ruszył w stronę cmentarza.

Za nim pojawili się ludzie, kilku dorosłych mężczyzn i kilkunastoletni chłopiec. Biegli prosto ku zgromadzonym nad świeżo wykopanym grobem.

Psalm pozostał nie odśpiewany.

– Ja poznaję tamtego – powiedział jeden z chłopów, którzy rozmawiali z obcymi. – Ale myślałem, że on nie żyje!

Zebrani uskoczyli przed ogromnym psem, a przybyły tuż za nim chłopiec chwycił zwierzę za obrożę.

Erling wołał na cały głos:

– Stać! Przerwijcie pogrzeb! Ten człowiek nie umarł!

Zaległa głęboka cisza.

Brawo, pomyślał Nauczyciel zadowolony. Udało wam się. To znaczy uda wam się, jeśli Móri nadal znajduje się w krainie zimnych cieni. Jeśli nie został włączony do chóru umarłych czarnoksiężników.

Kapłan protestował:

– Ale felczer go badał i uznał za umarłego.

– Ja to rozumiem – zgodził się Erling, próbując sprawiać wrażenie spokojnego po zwariowanym biegu z góry w dół. – Ale to prawda: ten człowiek nie umarł.

– O, Panie Jezu! – wrzasnęła jedna z kobiet. – Nie umarł? To znaczy wampir?

– Nie, nie – uspokajał ją Erling teraz przerażony nie na żarty. – Mój przyjaciel cierpi na taką chorobę, która sprawia, że czasami wygląda jak martwy, nie oddycha, serce nie bije, ale to tylko letarg. Już kiedyś tak się zdarzyło, że o mało nie został żywcem pochowany.

– Ale on był przeszyty mieczem, całkiem na wylot – wtrącił Andreas.

Erling odwrócił się do niego.

– Tak, wiem o tym. Ale na szczęście żadne organy ważne dla życia nie zostały naruszone.

Było to kłamstwo. Takie samo jak to o chorobie Móriego, ale na szczęście felczer nie przyszedł na pogrzeb, więc nikt nie mógł podać w wątpliwość słów Erlinga.

Zgromadzenie ogarnęła wielka rozterka. Wszyscy zwracali się do księdza, by on jakoś rozwiązał tę niewątpliwie trudną sytuację.

Proboszcz czuł, że spoczywają na nim spojrzenia wszystkich zgromadzonych.

– Mój przyjacielu – zwrócił się do Erlinga. – Ten człowiek został już poświęcony Panu.

Pan może zaczekać, pomyślał Erling, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno.

– Czy zauważyliście na jego ciele jakieś oznaki wskazujące, że nie żyje od kilku dni?

– Nie – odparł Andreas z wahaniem. – Wyglądał dokładnie tak, jakby spał. Ale przecież był nieżywy!

– To letarg – przekonywał Erling. – Ojcze… Kobiety i mężczyźni… Czy ktoś z was odważy się wziąć na swoje sumienie taką odpowiedzialność i zdecyduje się pogrzebać żywcem tego człowieka, zaryzykuje, że on się może obudzi w trumnie pod ziemią?

– Nie, nie – jęknął Andreas, a za nim proboszcz i wielu z zebranych.

– A zatem pozwolicie, byśmy go obejrzeli?

Znowu pomruki zwątpienia.

– W jaki sposób może on zostać przywrócony do życia, skoro znajduje się tylko w letargu? – zapytał kapłan niechętnie. Wyraźnie źle się czuł.

Erling wciągnął powietrze.

– Jego kilkunastoletni synek ma specjalny środek… Ale czas nagli. Człowiek leżał ranny tak długo, że wkrótce może być za późno.

Dzięki ci za to, działaj jak najszybciej, mruknęła Pustka, która śledziła, co się dzieje na ziemi, a jednocześnie obserwowała zmagania Móriego w krainie zimnych cieni. Widziała małe potworki z innego wymiaru, które ruszały do ataku na niego, widziała też Anioła Śmierci, który z pewnością mógł uratować Móriego ze szponów tych bestii, ale też zaraz będzie chciał przeprowadzić go do Wielkiego Światła, a wtedy Móri byłby stracony na zawsze. Spiesz się, spiesz, ponaglała Pustka.

Proboszcz, choć bardzo niechętnie, w końcu ustąpił. Wielu parafian rozsadzała też ciekawość i nalegali, by otworzyć trumnę.

Grabarze natychmiast przystąpili do dzieła. Ale wieko było zabite bardzo solidnymi gwoździami, bo szczerze mówiąc, ludzie się trochę bali nienaturalnego wyglądu Móriego.

Jeszcze większy niepokój ogarnął mieszkańców wsi, kiedy zobaczyli syna tego obcego.

Mimo woli większość zgromadzonych cofnęła się o kilka kroków. Coś im się w tym wszystkim nie zgadzało. Ten chłopiec nie był jednym z nich, nie przypominał nikogo, kogo kiedykolwiek znali. Nie był nawet podobny do swego ojca, chociaż obaj mieli skórę koloru kości słoniowej i takie same czarne włosy, jakie widziano u Móriego.

Przy wszystkim był to bardzo ładny chłopiec. A te jego oczy! Takie wielkie, czarne, skośne, takie… kompletnie obce!

Skąd on się wziął?

Dolg zauważył ich rezerwę i zdumienie, czuł się bardzo niepewnie.

Elivevo, prosił swego ducha opiekuńczego. Elivevo, bądź teraz przy mnie! To wielkie przedsięwzięcie próbować przywrócić kogoś do życia. Ja się boję, tak strasznie się boję i taki jestem niepewny, tak bardzo bym chciał, żeby tata był teraz przy mnie. Ale to przecież jego mam ratować.

Cień. Teraz potrzebował jego wsparcia. Ale Cień po prostu zniknął bez słowa wyjaśnienia.

Delikatne dotknięcie w ramię uzmysłowiło mu, że Eliveva jest przy nim.

– Dziękuję ci szepnął niemal niedosłyszalnie.

Grabarze zdołali wreszcie otworzyć trumnę. Zgromadzenie zdecydowało się podejść bliżej, ciekawość zwyciężyła.