– Och! – wzdychały raz po raz kobiety.
Leżał oto przed nimi, bez ruchu, piękny niczym bóg. Dolg miał łzy w oczach, chciał przypaść do trumny i szukać pociechy u ojca.
Nero, którego Dolg wciąż trzymał za obrożę, warknął krótko, podniecony.
Dolg spojrzał na Erlinga, który skinął głową. Wszystko w porządku.
– Weź Nera – szepnął chłopiec.
Erling natychmiast przejął. od niego psa.
Dolg głęboko wciągał powietrze. Spiesz się, spiesz się, ponaglała Pustka. Bo teraz to już nie minuty decydują, ale ułamki sekund.
– Bądźcie tak uprzejmi i cofnijcie się trochę – zwrócił się chłopiec do zgromadzonych.
Posłuchali, choć niektórzy bardziej niechętnie niż inni.
– Jeszcze trochę – poprosił Dolg głośno, a w duchu powtarzał: – Bądź przy mnie, Elivevo.
Wyjął kamień, ogromny, kulisty szafir. Zdecydowanie podszedł do trumny, stanął przy głowie Móriego i patrzył na jego twarz.
– Chcę, żeby mój tata się ocknął – szeptał unosząc kulę, słońce skrzyło się w niej wspaniale. – Spraw, by mój ojciec się ocknął!
Od strony widzów doszedł jęk zdumienia. Dolg opuścił kamień i umieścił go ostrożnie na piersi Móriego, tak że złożone ręce ojca obejmowały teraz szafir.
Dolg wyprostował się.
Kamień leżał jak lśniące niebiesko słońce na tle ciemnego ubrania Móriego.
Dolg z napięcia zapominał oddychać. Czuł, że drży na całym ciele.
W grocie zimnych cieni Móri nieustannie walczył z atakującymi go potworkami, czy jak to diabelstwo nazwać. Nie, diabły to chyba nie są, one przybywają z jakiegoś nie znanego wymiaru i bardzo chcą dostać się do wymiaru ludzkiego, a bezbronny Móri może im w tym pomóc.
Z góry, od centrum sztormu, zstępował Anioł Śmierci. Och, nie, jeszcze nie teraz, jęknął Móri.
Jednym jedynym gestem anioł odepchnął całą złośliwą czeredę pod ściany, tak że rozleciała się na wszystkie strony.
Anioł zwrócił się do Móriego:
– Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że jeszcze cię tu zastanę. Jesteś dużo bardziej wytrzymały, niż można by przypuszczać. Ale jakżesz ty wyglądasz po atakach tych małych paskudztw?
Anioł miał rację. Móri był wyczerpany i miał poszarpane ubranie, co było widać nawet w panującym tu mroku. Anioł ruchem ręki przywrócił mu poprzedni wygląd, Móri natomiast próbował przekonać anioła, żeby dał mu jeszcze chwilę, jeszcze go nie sprowadzał do najgłębszych grot śmierci ani do Wielkiego Światła.
– Dostałeś już wiele czasu, Móri – powiedział anioł potrząsając głową.
– Ale coś się dzieje w świecie ludzi, czuję to. Jeden z moich towarzyszy prosił mnie, bym jeszcze trochę wytrzymał, bo właśnie mój syn przyszedł do grobu, który przeznaczyli dla mnie ludzie. Nie wiem, co powinienem robić, ale daj szansę memu synowi! On ma zaledwie dwanaście lat i czy miałby przybyć za późno, kiedy znajduje się już tak blisko celu? Proszę cię, piękny aniele, ze względu na mego syna! Jeśli mu się nie powiedzie, pójdę za tobą.
– Jemu nie może się powieść – odparł anioł. – Ale jak chcesz, zaczekam tu jeszcze trochę, zadbam jednak, byś poszedł za mną kiedy czas nadejdzie.
– Zgoda. Dziękuję, wasza wysokość. Tam coś się dzieje – szepnął nagle Móri. – Ktoś dotyka moich rąk!
– Ja widzę twoje pozbawione duszy ciało – oznajmił Anioł Śmierci. – Leży w trumnie, przygotowane do złożenia w ziemi.
– Nie – szepnął Móri przestraszony.
– Wokół stoi wielu ludzi. Jakiś chłopiec, na wpół dorosły, czy to twój syn?
– Tak, to musi być Dolg.
– Ale skąd on się taki wziął? Jego rysy wcale nie przypominają twojego rodu, może raczej kogoś, kto zniknął bardzo dawno temu…
Anioł umilkł nagle.
– Tak? – zapytał Móri.
– To, co on trzyma w ręce…
– W ręce? Nie wiem, o czym wasza wysokość mówi.
– To się mieni najpiękniejszą barwą, czystym szafirem… Nie widzę, co to takiego. Teraz składa to w trumnie…
Anioł Śmierci wstrzymał dech.
– Móri… Ja nie chcę na to patrzeć!
Ludzie obok trumny stali w milczeniu. Nawet kawki na kościelnej wieży nie mąciły ciszy.
Dolg czuł, że płacz dławi go w gardle. Nic się nie działo. Ojciec leżał w trumnie tak samo blady jak przedtem. Czarne rzęsy wyraźnie odcinały się od skóry w kolorze kości słoniowej. Wciąż ani jednego drgnienia.
Nie należało się chyba spodziewać, że Dolg w takiej chwili zachowa poczucie czasu, ale miał wrażenie, że wieczność minęła, choć w rzeczywistości trwało to ledwie moment.
Nagle w wielkiej ciszy dał się słyszeć szept:
– Patrzcie!
Rozległy się jęki niedowierzania.
Na razie widzieli, że wielki szafir zmienia barwę, jego kolor staje się głębszy, że mieni się niczym morze w blasku słońca, że wysyła długie promienie, jak fala za falą, niemal oślepiającego, niebieskiego, opalizującego światła.
Ludzie musieli osłaniać oczy.
Powoli, bardzo powoli powieki Móriego się uniosły.
Jego dłonie zacisnęły się na kuli, jakby rozumiał, że stamtąd właśnie płynie życiodajna siła.
Ksiądz uczynił znak krzyża, a wielu parafian poszło za jego przykładem.
– To tylko choroba – powtórzył Erling, żeby ich znowu sprowadzić na Ziemię. Móri raczej by sobie nie życzył zostać ogłoszony świętym. – On czerpie siłę z tej kuli, która została nasycona olejkami eterycznymi. Olejki przenikają przez skórę i wzmacniają go.
Wszyscy przełknęli to kłamstwo. Wszyscy uważali widocznie, że tak jest najlepiej.
Dolg pomógł Móriemu usiąść i troskliwie włożył z powrotem kamień do lnianego woreczka, pociągając przy tym nosem i posapując z ulgą. Ojciec żyje! Wszystko będzie teraz znowu dobrze. Żeby jeszcze tylko odnaleźli mamę, to już naprawdę będzie tak jak przedtem. Z niecierpliwością ocierał łzy. Dwanaście lat! Kto to widział, żeby płakać jak jakie dziecko!
Wszyscy starali się podawać „umarłemu” pomocną dłoń.
– Zdołasz stanąć na nogach? – zapytał Erling.
– Tak. Jestem całkiem wyleczony – odparł stary przyjaciel.
Wizje z krainy cieni zniknęły, ale przedtem jeszcze Móri zdążył usłyszeć słowa Anioła Śmierci jak bardzo, bardzo dalekie echo:
– Wprost trudno w to uwierzyć, Móri! Chylę czoła aż do ziemi, nie przed tobą, lecz przed twoim synem. Opiekuj się nim dobrze, Móri. On nosi w sobie więcej, niż ludzie są w stanie pojąć.
W końcu głos anioła się rozwiał, a wraz z nim ponure wizje. Móri powrócił do żywego świata skąpanego w blasku słońca.
Proboszcz był zdumiony i cokolwiek przestraszony.
– Mój Boże, jakie by to było nieszczęście, gdybyśmy pana pochowali! Ale kto mógł przypuszczać, chcieliśmy tylko pańskiego dobra.
– Ja wiem. Wdzięczny jestem za troskliwość – Móri starał się ukryć, jak bardzo jest wstrząśnięty myślą, że mógłby zostać żywcem pogrzebany. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Choć określenie „żywcem pogrzebany” nie do końca oddawało stan rzeczy, przekroczył przecież granicę śmierci. Jednak… Jakże pięknie jest znowu żyć!
Nikt nie uważał za dziwne, że nogi się pod nim chwieją i musi się opierać na ramieniu Erlinga.
Zapytał przyjaciela po norwesku:
– Ale ty przecież zostałeś strącony ze skały?
– Uratowano mnie – odparł Erling. – Twoje cudowne duchy natury.
Móri był lekko zdezorientowany. Słyszał to i owo w granicznej strefie, ale może mu się tak tylko zdawało. Miał wrażenie, że to wciąż są koszmarne wizje z tamtego świata, że zaraz się wszystko usunie z jego pamięci. A tego nie chciał, wydawało mu się, że powinien zachować swoje przeżycia.