– Nie w złej intencji, ale w dobrej – wyjąkał i przycisnął kulę do twarzy wampira. – Stań się tym, kim kiedyś byłeś! Nie chcę ci wyrządzić niczego złego.
Nie miał najmniejszego pojęcia, kim był niegdyś ten wampir, może takim samym nędznikiem jak kardynał, ale tylko takie słowa przyszły mu do głowy. Wiedział przecież, że kamienia nie można używać w służbie zła, bo wtedy jego siła wygaśnie.
I dlatego właśnie wampir przybrał swoją pierwotną postać, ale nie była to dusza złego przestępcy, którą kardynał za sprawą magicznych sztuczek wprowadził do ciała niedużego nietoperza. Dolg, wciąż leżąc na posłaniu, trzymał w rękach cudowną kulę, na której siedział mały, oszołomiony tym wszystkim nietoperz.
– Nie bój się, malutki – powiedział Dolg delikatnie.
– Wybacz mi, że zostałeś przeniesiony do tego ponurego, ciemnego lasu, ale z pewnością także i tutaj znajdziesz sobie jakichś pobratymców. Powodzenia!
Ponieważ była noc, nietoperz czuł się jak ryba w wodzie, rozprostował więc skrzydełka i odleciał.
Wszyscy odetchnęli.
Z wyjątkiem Nera, który jak wściekły rzucił się w kierunku, gdzie zniknął nietoperz.
Rozdział 10
Theresa i dzieci nigdy nie wyruszyli w pełną niebezpieczeństw podróż na spotkanie Dolga Móriego i Erlinga.
Rankiem tego dnia, kiedy mieli wyjechać, wrócili gwardziści cesarza, ci, którzy podjęli się eskortować Theresę do Hiszpanii w poszukiwaniu Tiril. Przyjechali nie tylko ci dwaj, którzy towarzyszyli jej do Heiligenblut. Cesarz okazał się hojny i oddał siostrze również tych dwóch, którzy poprzednio pod nieobecność księżnej pilnowali w domu bliźniaków. Całkowite ujawnienie matactw biskupa Engelberta tak przejęło cesarza i wzbudziło w jego sercu tyle ciepła dla nieszczęśliwej siostry, że gdyby poprosiła o całą gwardię, też by ją dostała. Cesarz sam by się najchętniej również udał w tę podróż. Ale cesarz, niestety, nie może sobie na takie rzeczy pozwalać.
Czterej gwardziści zostali przyjęci bardzo serdecznie i, oczywiście, trzeba się było nimi zająć, a konie musiały wypocząć. Gwardziści jechali długo, a odpoczywali niewiele.
Koledzy z cesarskiej gwardii drwili sobie z nich trochę przy wyjeździe. Być eskortą dla jakiejś starej ciotki i jej dzieciaków, cóż to za honor? Ci czterej jednak opowiedzieli o swoich przygodach, o walce z ludźmi kardynała, o polowaniu na rycerzy tajemniczego zakonu, którzy uprowadzili córkę księżnej Theresy, i wtedy twarze tamtych wydłużyły się z zazdrości. Rola figur na cesarskich paradach nie była taka znowu zabawna.
Odpoczywanie w Theresenhof to niełatwa sprawa. Taran i Villemann zakradali się raz po raz do pokoju gwardzistów, by zapytać, jak się obsługuje karabin albo co mówi dowódca, kiedy kieruje oddział do ataku (dzieci bawiły się w hallu w wojnę), lub też pożyczyć hełm czy inną część rynsztunku.
W końcu jednak służba zorientowała się, co się dzieje i kategorycznie zakazano bliźniakom zbliżać się do tamtego pokoju.
Później, kiedy nowo przybyli już trochę odpoczęli, zrobił się wieczór i trudno było o tej porze wyruszać w daleką drogę.
Wszyscy siedzieli przy kolacji, gdy nagle u drzwi na dole rozległo się niecierpliwe ujadanie.
Mieszkańcy dworu zamarli.
– Nero? – wykrztusił Villemann.
O Boże, pomyślała Theresa. A jeśli pies wrócił sam? Boże, bądź miłosierny, Boże…
Ale dzieci już były w hallu. Walczyły o to, które pierwsze wyjdzie na dwór.
Nie bacząc na nie jedna ze służących podbiegła i otworzyła drzwi, i w następnej chwili bliźniaki poczuły się, jakby rzucił się na nie oddział kawalerii.
Nero skomlał i lizał je po twarzach, dzieci leżały na podłodze nie będąc w stanie się bronić, a Nero popędził dalej oznajmić gospodyni, księżnej Theresie, że oto wrócił!
Pies musiał zostawić orszak jakiś czas temu i odbyć: triumfalny bieg do domu sam, bo czekano dość długo na dziedzińcu, zanim dał się słyszeć tętent koni i ukazał się powóz, a przy nim grupka jeźdźców.
– Jest Dolg wykrztusiła Theresa. – I… Erling.
– I tatuś! – wrzeszczały dzieci jedno przez drugie. – Tatuś jest z nimi!
Villemann dodał trzeźwo:
– I siedzi w siodle o własnych siłach, niczym go nie musieli podpierać, więc z pewnością żyje.
– Ależ, Villemann – skarciła go Theresa, ale nie miała czasu na dłuższe upomnienia. Wrócili do domu, wszyscy, którzy wyjechali, i wszyscy są zdrowi. I Móri jest z nimi.
Teraz brakowało tylko Tiril.
Tego wieczora, kiedy opowiedzieli już o swoich przygodach, zarówno Móri, Dolg, Erling, jak i Theresa, Mód wyszedł na schody prowadzące do ogrodu, by „zająć się” śpiącymi wielkimi mistrzami. Tymi, którzy jeszcze tkwili ukryci w kamiennych tablicach.
Dolga ze sobą nie zabrał, co więcej, zakazał mu w ogóle wychodzić z domu. Nie chciał, żeby się coś synowi stało. I, jak powiedział, wspaniałego szafiru nie należy więcej używać. Jest on potrzebny dla osiągania pięknych i szlachetnych celów i powinien pomagać godnym tego ludziom, a jeśli tak się zdarzy, to i zwierzętom, potrzebującym pomocy.
Ale wielkim mistrzom Zakonu Świętego Słońca? Nigdy!
– Czy koniecznie musisz to robić właśnie teraz? – zapytała Theresa zmartwiona. – Dopiero co wróciłeś do domu i pewnie nie czujesz się jeszcze najlepiej.
– Poradzę sobie – uśmiechnął się Móri. – A poza tym znoi towarzysze obiecali, ze pomogą w razie czego.
Księżna zamyśliła się.
– Cień Dolga wyeliminował czterech, którzy poszli za chłopcem. Ale ten piąty… Tomas de Torquemada… Jego zdołał unieszkodliwić Dolg, co prawda przy pomocy Cienia. Wypomniał mistrzowi wszystkie jego złe postępki.
– Tak, a następnie, w końcowej fazie, jeśli tak można powiedzieć, błędne ogniki pomogły Dolgowi – dodał Móri. – A teraz zobaczymy, czy uda nam się pozbyć całej reszty.
I wyszedł na dwór.
Pozostali wraz z czterema gwardzistami zgromadzili się przy oknie. Również służba obserwowała rozwój wydarzeń, bo już dawno wszyscy wiedzieli o niezwykłych zdolnościach zięcia i wnuka księżnej. Zresztą Móri pomagał wielu ludziom w chorobach i zmartwieniach, więc wszyscy byli po jego stronie. Dla wszelkiej pewności okna domu zostały starannie pozamykane. Nikt nie chciał, by któryś z uwolnionych wielkich mistrzów szukał schronienia pod ich dachem.
Nero został zamknięty w odległym pomieszczeniu, od strony dziedzińca, bo, oczywiście, stanowczo wybierał się z Mórim, żeby mu „pomagać”. Słyszeli teraz jego żałosne skomlenie, aż do chwili kiedy ktoś poszedł do niego i uspokajał go cichym, pełnym wyrozumiałości głosem. Po tym w całym domu zapanował spokój.
Móri zapytał kiedyś Nauczyciela, jak długo będą mogli zachować Nera. Już i tak przez okoliczną ludność nazywany był „nieśmiertelnym psem”. Nauczyciel odpowiedział wtedy krótko i bez sentymentów: „Nero będzie żył tak długo, jak Dolg. Oni są nierozdzielni. Umrą także razem”. O więcej Móri nie pytał, nie miał ochoty się dowiadywać, kiedy umrze jego ukochany syn. Takich spraw nikt z rodziców nigdy nie bywa ciekawy.
Ale pomyślał sobie wtedy: Mógłbym przysiąc, że razem też pójdą na tamten świat.
Wszyscy licznie zgromadzeni przy oknie dworu w Theresenhof widzieli, że Móri bardzo ostrożnie usiadł na schodach tuż ponad kamiennymi tablicami. Siedział tak z głową lekko odchyloną do tyłu i wyciągniętymi przed siebie rękami zwróconymi dłońmi ku górze, jakby kogoś przyzywał.
Przy oknie panowała kompletna cisza, niektórzy wstrzymywali nawet oddech. W końcu Dolg powiedział:
– Oj, pojawiły się duchy taty! O, Nauczyciel usiadł po jego prawej stronie. Duch Zgasłych Nadziei po lewej. Reszta stoi na dole… z twarzami zwróconymi w stronę taty i nas, jakby chcieli otoczyć tablice półkolem.