Theresa była uszczęśliwiona i przejęta tym, że może również jechać. Dręczący niepokój o Tiril nie opuszczał nikogo, tak zresztą było od chwili, kiedy Tiril zniknęła. Mimo jednak tego bolesnego zmartwienia wokół księżnej działo się wciąż wiele podniecających rzeczy.
To, co do tej pory przeżyła, jeśli chodzi o romantyczną stronę życia, nie było specjalnie budujące. Romans we wczesnej młodości, którego wspomnienie podtrzymywało ją na duchu przez lata pozbawionego uczucia małżeństwa. Kiedy się okazało, że i tamta młodzieńcza miłość miała bardzo niepewny grunt, nie pozostało jej właściwie nic.
Dlatego teraz serce rozsadzała jej głęboka radość. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że pięćdziesięcioletnia kobieta może jeszcze marzyć o miłości! Że widok bliskiego sercu człowieka może budzić takie wibracje w całym ciele.
Kiedy jechali przez doliny Kärnten, raz po raz spoglądała ukradkiem na Erlinga. Co on czuje?
Wiedziała, że na pewno odczuwa łączącą ich głęboką więź. Wzajemne zrozumienie, zwłaszcza że oni oboje byli zwykłymi duszami pośród niezwykłych.
Ale czy z jego strony to była tylko przyjaźń, czy może… coś więcej?
Trudne w tej sytuacji było też to, że to ona musiała, wykazać inicjatywę. Była księżną, a on nawet nie pochodził ze szlacheckiego rodu. Ta myśl dręczyła ją nieznośnie. Wiedziała teraz, jak trudno jest wielu mężczyznom ubiegać się o rękę swojej wybranki. Jak muszą się bać odrzucenia. Ona sama najbardziej lękała się tego, że zobaczy w oczach Erlinga lodowaty chłód.
Z drugiej strony wiedziała, że inicjatywy Erlinga spodziewać się nie może. Był na to człowiekiem zbyt dobrze wychowanym, zbyt dobrze wiedział, co wypada.
Co w takim razie mogła zrobić?
Nic, to smutna prawda, ale prawda.
W ciągu pierwszych dni zajechali daleko. Dzieci były dzielne, pod wieczór zdawały się co prawda zmęczone, ale żadne się nie skarżyło. Nawet Taran, która zawsze potrafiła odegrać wielką scenę z byle powodu. Ukąszenie owada mogła na przykład dramatycznie przeżywać przez wiele godzin.
Teraz pewnie się bała, że zostanie odesłana do domu.
Gorzej jest chyba z Dolgiem, martwiła się Theresa. Ledwo zdążył się trochę przespać po jednej długiej i niebezpiecznej wyprawie, a już zaczynała się nowa. Nie było w porządku z ich strony narażać to dziecko na takie trudy. Wszyscy jednak bardzo chcieli jak najszybciej odnaleźć Tiril, trzeba było wybierać mniejsze zło.
Taran podjechała do babki na swoim gniadym koniu.
– No i jak ci idzie, moje dziecko?
– Świetnie! – odparła dziewczynka. – Nic mi nie jest t nie robię chyba żadnych błędów.
– Bardzo dobrze – pochwaliła księżna.
Rozejrzała się po okolicy i zawołała do jadących przodem:
– Powiedzcie mi, czy my nie jesteśmy gdzieś w pobliżu Feldkirch?
– Owszem, właśnie tam dojeżdżamy – odparli Erling i Móri, którzy tę drogę pokonywali ostatnio wielokrotnie.
– Ja mam tutaj krewnych, kuzyna ze strony matki. Kiedyś byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, potem zawarliśmy małżeństwa i nasze drogi się rozeszły. Może moglibyśmy zostawić u nich bliźniaki, one są już bardzo zmęczone i… Nie, zresztą nic! Ale ja jestem okropnie głodna! Czy moglibyśmy się tutaj zatrzymać?
– Dzięki ci, Thereso – odetchnął Erling z ulgą. – Nie miałem odwagi sam tego zaproponować.
Okazało się zaraz, że wszystkim dokucza głód. Rozsiedli się więc pod jakimś drzewem i służba zabrała się do przygotowania kolacji.
– O ileż przyjemniej się podróżuje, kiedy jesteś z nami Thereso. – powiedział Erling z uśmiechem. – Dziękuję, że chciałaś się z nami wybrać.
Roześmiała się w odpowiedzi.
– Dzieci – zwróciła się do wnuków – musicie bardzo dokładnie obejrzeć sobie Feldkirch! To cudowne miasteczko. Człowiek czuje się tam, jakby się nagle przeniósł w średniowiecze. A nad miasteczkiem wznosi się Schattenburg.
Dolg potrząsał głową i śmiał się.
– Czyście wy zwrócili uwagę, ile my ciągle ostatnio widujemy starych zamków?
– A i tak nie poznaliśmy nawet połowy – wtrącił Móri. – Ale uważam, że ta sprawa ma jakiś związek z Zakonem Świętego Słońca. Rycerze zakonu często bywali właścicielami zamków, a już zwłaszcza wielcy mistrzowie. Pewnie dlatego nieustannie wpadamy na jakieś zamczyska lub ponure ruiny.
– Chyba masz rację – przyznała Theresa. – Ja sama zostałam wychowana w pańskiej siedzibie, więc dla mnie to nie jest nic dziwnego, choć dla was to rzeczywiście musi być zaskakujące.
Móri popatrzył w dal.
– A i tak jeszcze nie widzieliśmy tego najstraszniejszego zamczyska.
– Daj spokój, Móri – upomniał go Erling. – Nigdy nie będziesz miał dość?
Jeden z gwardzistów podszedł z szacunkiem do rozmawiających.
– Proszę mi wybaczyć, że przeszkadzam, ale mam wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Proszę tam teraz nie spoglądać, to na wzgórzu po lewej stronie…
Jedno po drugim zerkali ukradkiem we wskazanym kierunku.
– Znowu on – bąknął Erling. – Siedział w ostatniej gospodzie i przyglądał się nam bezceremonialnie.
– Widziałem go, kiedy jechaliśmy przez ten ostatni lasek – dodał młody chłopiec, Bernd. – Posuwał się za nami, ale widocznie nie chciał się za bardzo zbliżyć.
Taran zapytała:
– Czy to ten w wysokiej, futrzanej czapie z czubem, teraz w lecie, i w takim obramowanym futrem… no w takim…
– W pelerynie – uzupełniła Theresa. – Długi płaszcz bez rękawów nazywa się peleryna.
– Wygląda jak rosyjski bojar – zauważył Erling.
– Moim zdaniem to raczej Żyd – powiedziała Theresa. – Rosyjscy bojarzy raczej rzadko wędrują po Austrii.
– Czy to ten o spiczastym nosie, długiej brodzie i sumiastych wąsach? – zapytał Villemann. – Ja też go widziałem.
– Ciekawe, czego on może od nas chcieć – zastanawiała się Theresa. – Trochę to nieprzyjemne, być w ten sposób prześladowanym.
– On nie jest niebezpieczny – oświadczył Dolg spokojnie. – Nie chce nam zrobić nic złego.
– No to w takim razie trzeba iść i zaprosić go do nas – stwierdziła księżna stanowczo. – Poczęstujemy go kolacją, z pewnością jest głodny.
Nigdy jednak nie mogła pojąć, jakim sposobem Dolg może tak z daleka ocenić, czy człowiek jest dobry, czy zły.
Erling z jednym z gwardzistów pojechali w stronę wzgórza. Reszta podróżnych patrzyła, jak obcy człowiek odskoczył najpierw w tył i mocniej ściągnął lejce swego konia, ale nie odjechał. Widzieli, że Erling wita się grzecznie, rozmawiali przez chwilę, następnie obcy ukłonił się i ruszył za Erlingiem.
– Przyjmijmy go uprzejmie – powiedział Móri. – Dolg ma chyba rację, on nie jest niebezpieczny.
– W gospodzie to nic nie jadł – poinformowała Taran.
– Nieustannie tylko patrzył na mnie i na Villemanna. Myślę, że to biedny żebrak, którego trzeba nakarmić.
– Nie, żebrakiem na pewno nie jest – zaprotestowała Theresa. – Jest w nim jakaś wielka godność. No dobrze, już tu są.
Wstali, żeby przywitać nowo przybyłego. Jeden ze służących zajął się koniem, a nieznajomy z rękami wsuniętymi w szerokie rękawy kaftana kłaniał się uprzejmie. Nie był to człowiek młody i nawet już nie w średnim wieku, miał w sobie coś władczego.
– Zwróciliśmy uwagę, że pan nas obserwował – rzekła księżna spokojnie. – Prosimy na kolację, a przy okazji zechce nam pan wytłumaczyć, czym zwróciliśmy pańską uwagę.
Wszyscy usiedli znowu, obcy również. Poczęstowano go jedzeniem, a on wyjaśnił: