Ostrożnie uchylili drzwi i wyjrzeli na korytarz. Danielle z policzkami płonącymi z powodu tej niedozwolonej wyprawy wymknęła się za nimi. Villemann na palcach podszedł do schodów prowadzących na strych. Dziewczynki zrobiły to samo i Danielle czuła się niebywale dzielna.
Była zarazem podniecona i przerażona. Takiego nieposłuszeństwa nie dopuściła się od śmierci Rafaela i bliźniaki domyślały się, że w życiu tych dwojga samotnych dzieci był przede wszystkim strach i prawie wcale nie było radości.
Jak cichutkie myszki minęli piętro służby, a kiedy znaleźli się na strychu, Danielle stała się swobodniejsza. Nie oglądając się poszła w kierunku skrzyń z zabawkami.
– Bardzo dobrze – powiedziała. – Skoro Claude był niedawno w moim pokoju, to teraz przez jakiś czas się nie pokaże. A o tej porze na piętrze dla służby nie ma nikogo, więc nikt nas tu nie usłyszy.
Pokazała im swoje stare zabawki, wzruszona, że może je znowu oglądać. Wszystko wskazywało na to, że nie przychodziła tu od dawna.
– Opowiedz nam o Rafaelu – poprosiła Taran. – Ja myślę, że ty sama potrzebujesz z kimś o nim porozmawiać. Bez przerwy przecież o nim myślisz, a nie wolno ci powiedzieć ani słowa. To naprawdę bezlitosne! Wiem bardzo dobrze, co czujesz, bo to jest tak samo, jak kiedy człowiek nie może opowiedzieć o prezencie, który chce komuś dać, i o mało nie pęknie z dumy i z chęci zwierzenia się.
– Opowiedz, bardzo prosimy – poparł siostrę Villemann.
Danielle milczała długo. W końcu szepnęła:
– On był najmilszym człowiekiem na świecie. Był marzycielem. To on nauczył mnie czytać swoje książki i wiersze, które napisał. – Po chwili dodała ledwie dosłyszalnie: – Tak strasznie mi go brakuje!
– No a twoi rodzice? Czy oni nie są sympatyczni?
– O, tak, z pewnością są – szepnęła z wahaniem. – Ale ja ich nie znam. Tata nigdy na mnie nie patrzy, a maman ma ból głowy albo co innego. Prawie nigdy ich nie widuję. Chyba tylko wtedy, kiedy trzeba mnie przedstawić gościom. No i przy stole, oczywiście. Ale tam przecież nie mogę się odzywać.
– Dlaczego nie możesz? – zdziwił się Villemann.
Danielle spojrzała na niego wielkimi oczyma.
– Dzieciom nie wolno się odzywać przy stole, chyba o tym wiesz!
– Nie, wcale nie wiem. U nas w domu roztrząsa się różne problemy i rozmawia o wszystkich sprawach. Babcia, która jest siostrą cesarza, mówi, że ona sama była wychowywana zbyt surowo, więc nie chce, żeby jej dzieci i wnuki przeżywały to samo. Oczywiście, na nas też krzyczą czasami, kiedy na to zasłużymy. Wtedy milczymy. I my wszyscy troje uczestniczyliśmy w różnych naradach, kiedy trzeba było rozwiązać jakiś problem czy zagadkę naszej rodziny, i zabierają nas na niebezpieczne wyprawy, na przykład takie jak ta…
– Ale najwięcej to Dolga zabierają – stwierdziła Taran. – Bo on potrafi wszystko.
– Rafael też umiał. Dopóki nie przyszedł ten zły człowiek i Rafaela nie zabiły jego czary.
– Ten zły człowiek – zaczęła Taran niepewnie. – Czy on był bardzo ciemny? Z brodą i długim nosem? I w wysokim kapeluszu z futra?
Danielle przestraszona mrugała szybko.
– Tak, tak wyglądał.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie w półmroku.
– Co on tutaj robił? – zapytał Villemann głucho.
– On… Mieszkał tutaj. Kilkakrotnie. Tata nazywał go wujem. Ale potem się na siebie pogniewali. I wuj taty więcej się nie pokazał.
Villemann uwielbiał rozwiązywać zagadki.
– Czy to było przed śmiercią Rafaela, czy później? – spytał, przekonany, że to bardzo przenikliwe pytanie, choć przecież było po prostu bardzo rozsądne.
Dziewczynka zastanawiała się przez chwilę.
– Na krótko przed jego śmiercią. Rafael dostał przecież od wujka te rysunki, i potem mój brat zwariował, ale wtedy to już wuj się u nas od dawna nie pokazywał.
Znowu zaczęła płakać.
– Powiadasz, że on zwariował. Czy dlatego tak sądzono, bo chodził i opowiadał, że widuje duchy?
– Tak.
– Ale to nie musi oznaczać, że człowiek jest szalony! – wybuchnęła Taran ze złością. – My przez cały czas widujemy duchy!
– Naprawdę?
– No pewno! – potwierdziła Taran z niejaką przesadą. – A tatuś i Dolg to nawet z nimi rozmawiają.
To przynajmniej była prawda.
– Rozmawiają z nimi? – Danielle nie wierzyła własnym uszom.
– Bo ty nie znasz Dolga, Danielle – rzekł Villemann. – Gdybyś go tylko zobaczyła, od razu zrozumiałabyś wszystko.
– Chyba słyszałaś, jak dzisiaj psy walczyły na dziedzińcu? – zapytała Taran. – I wyjrzałaś przez okno?
– Psy słyszałam – odparła Danielle zdezorientowana.
– Ale nie wyglądałam, bo tego nie wolno mi robić.
– Co? – krzyknął Villemann. – Nawet przez okno nie wolno ci wyglądać?
– Nie. Mademoiselle mówi, że dziewczynki z dobrych domów nie powinny okazywać ciekawości.
– I ty się słuchasz?
– Tak.
Danielle rozjaśniła się i zaczęła się usprawiedliwiać.
– Słucham, ale wcześnie rano to nie. Wtedy wyglądam. O brzasku, bo wtedy nikt nie może mnie zobaczyć. Wtedy siadam przy oknie, wpatruję się w poranną mgłę, oglądam wschód słońca i słucham, jak woła kukułka. To jest tak, jakby przyjaciel do mnie przemawiał. Dzisiaj rano też siedziałam i słuchałam.
– I słyszałaś kukułkę? – zapytał Villemann sceptycznie.
– Tak.
Bliźniaki popatrzyły na siebie.
– Ale przecież mamy już prawie jesień – rzekła Taran matowym głosem.
– Tak, no to co? – zdziwiła się Danielle. – Słyszę ją prawie każdego dnia. Przez cały rok.
– Kukułkę?
– Tak. Zaczekajcie do jutra rana, to też ją usłyszycie.
– Nie mamy czasu, żeby czekać tak długo, musimy jechać na zachód – powiedziała Taran nieobecna myślami.
Danielle wyciągnęła do niej ręce.
– Och, nie odjeżdżajcie ode mnie, nie chcę was utracić! Zaczekajcie przynajmniej do jutra!
Myśli Villemanna też błądziły daleko.
– Danielle – zaczął w końcu. – Kukułka to ptak, który kuka w maju i właściwie nigdy więcej. Czasem może zacząć pod koniec kwietnia albo zahaczy jeszcze o czerwiec, ale to wszystko. A teraz zbliża się wrzesień!
– Nic z tego nie rozumiem – bąknęła nieśmiało. – Ja ją przecież słyszę!
Villemann ujął jej drobne, przemarznięte dłonie w swoje.
– Danielle, powiedziałaś, że twój brat umiał wspaniale naśladować kukułkę, prawda?
Dziewczynka rozpromieniła się.
– O, tak! Robił to dokładnie tak samo, jak…
Umilkła. Na strychu zapanowała kompletna cisza.
CZĘŚĆ TRZECIA. JESIENNA MIŁOŚĆ
Rozdział 13
Podczas gdy dzieci starały się rozwiązywać zagadki w domu baronostwa von Virneburg, orszak księżnej Theresy podążał na zachód.
Dolg był niespokojny.
– Tato! – zawołał w końcu cicho i Móri podjechał do niego.
– Co się stało, mój chłopcze?
– Bardzo się niepokoję o Taran i Villemanna.
– Więc ów tajemniczy rabin okazał się jednak niebezpieczny?
– Nie o niego mi chodzi. W samej rodzinie von Virneburgów coś jest nie tak jak powinno.
– W to akurat nietrudno mi uwierzyć, ale czy naszym malcom grozi jakieś niebezpieczeństwo?
– To zależy – rzekł Dolg z wolna. – Zależy, czy nie będą przesadnie ciekawi.
– Uff, nie brzmi to dobrze – westchnął Móri i roześmiał się ponuro. – Nie ma chyba na ziemi dzieci bardziej ciekawskich niż oni.
– No właśnie. Tato, ja myślę, że powinienem zawrócić.
– Ale my możemy cię potrzebować.
– Nie sądzę. Ty, ojcze, masz przecież prawie takie same zdolności jak ja…