Выбрать главу

– Ale ja nie mam szafiru.

– A ja nie mogę go zostawić. Cień powiedział, że nie wolno mi się z nim rozstawać. Zastanawiam się tylko, czy on będzie tu potrzebny? Czterech strażników… Poradzicie sobie z nimi bez uciekania się do czarów. A siły tej cudownej kuli nie należy nadużywać.

Móri zastanawiał się chwilę. Spoglądał na swojego niezwykłego chłopca, czasami czuł się, jakby był jego sługą, albo, mówiąc inaczej, Dolg był kimś, na kogo on, czarnoksiężnik z Islandii, spoglądał z wielkim podziwem. To dość dziwny stosunek do własnego, na dodatek dwunastoletniego syna. Nagle przemknęło mu przez głowę wspomnienie: w krainie zimnych cieni o Dolgu powiedziano „Nowy”.

Droga, którą jechali, była szeroka i porośnięta trawą. Biegła pośród dużych drzew rzucających ogromne cienie. W koronach widać już było wyraźne oznaki zbliżającej się jesieni. Tu i tam złote liście i w ogóle nastrój rezygnacji. Zieleń poszarzała, trawa przy drodze miała coraz więcej brunatnych plam.

Ciemne chmury, które wisiały nad horyzontem, kiedy opuszczali Virneburg, spiętrzyły się teraz i lada moment mogły przesłonić słońce. Na razie jednak słoneczny blask wciąż wyzłacał liście drzew. W dalszym ciągu na zachodnich, górzystych krańcach Austrii trwała niepewna już co prawda i płochliwa, ale wciąż wyraźnie wyczuwalna atmosfera lata.

Móri podjął decyzję.

– Masz rację, Dolg – westchnął. – Wracaj do swojego rodzeństwa, jeśli sądzisz, że tak będzie najlepiej! Ale weź kogoś ze sobą, nie powinieneś podróżować sam.

– Nie, naprawdę nie ma niebezpieczeństwa. A poza: tym uważam, że troje dzieci może osiągnąć więcej niż dorośli, widoczni z daleka…

– Więc ty wiesz, o co chodzi?

– Nie. Odbieram tylko impulsy. Teraz odkąd mam kamień, często mi się przytrafia, że odbieram impulsy. Tato, ty wiesz, że babcia bardzo chce jechać z wami, prawda? No i potrzebujecie wszystkich gwardzistów i obu służących.

– Absolutnie.

– No więc widzisz. Edith na nic mi się nie przyda, poza tym nie chciałbym jej rozdzielać z Berndem, bo przecież oni przez cały czas są razem.

– Aha, więc to też zauważyłeś – uśmiechnął się Móri.

– Musiałbym być ślepy – odpad Dolg. – Najgorzej, że nie mogę zabrać ze sobą Nera, bo on by się zaraz znowu wdał w bójkę z dworskimi psami.

– Tak, tak – potwierdził Móri. – Czy jesteś pewien, że nie grozi ci tam żadne niebezpieczeństwo?

Spojrzeli sobie z wielką powagą w oczy.

– Jestem pewien – rzekł Dolg spokojnie.

Skinął ojcu głową na pożegnanie i zawrócił konia. Minęło sporo czasu, zanim ktokolwiek zauważył, że chłopca nie ma.

Wszyscy niechętnie czekali na pierwsze krople deszczu, który dosłownie wisiał w powietrzu.

Erling Müller jechał obok księżnej Theresy. Bardzo dobrze się orientował w jej mieszanych uczuciach: niepokój o Tiril, radość z tego, że może być z Erlingiem, i jednocześnie niepewność, jak powinna się w stosunku do niego zachowywać.

Erling wiedział, że Theresa jest w nim zakochana. On również żywił dla niej wielkie oddanie. Sytuacja jednak była niewypowiedzianie skomplikowana. Kiedy wyruszał do Graben na ratunek Móriemu, powiedział jej, że po powrocie chciałby z nią porozmawiać. Zdawało mu się wtedy, że ma Bóg wie ile czasu na to, by znaleźć odpowiednie słowa. Teraz był przy niej… I nie znajdował nic, po prostu nie wiedział, jak się odezwać.

Etykieta wymagała, by okazywał powściągliwość. To ona musiała zrobić pierwszy krok. A Theresa nie należała do kobiet, które tak postępują.

Powinien jakoś jej przekazać, że ewentualna inicjatywa zostanie przyjęta jak najserdeczniej. Ale jak się zachować uprzejmie, a zarazem dać do zrozumienia coś tak trudnego?

Erling nigdy nie miał kłopotów w stosunkach z kobietami. Catherine co prawda była baronówną, więc towarzysko stała znacznie wyżej niż on, ale w tamtym przypadku nie miał żadnych skrupułów, żeby przystąpić do rzeczy.

Theresa jednak pod każdym względem przewyższała Catherine, zwłaszcza jeśli chodzi o osobistą godność. Tamta była wulgarna, Theresa natomiast należała do kobiet bardzo delikatnych, wrażliwych, które łatwo zranić. Jak nie mający szlacheckiego tytułu kupiec z prowincjonalnej Norwegii powinien się zachować, żeby jej do siebie nie zrazić?

Żadne z nich nie szukało taniej przygody, tak jak to było z Catherine. Zresztą takie właśnie przygody wypełniały dawniej życie Erlinga, ale teraz już z tym skończył. Teraz chciałby zaznać spokoju przy kobiecie takiej jak Theresa. Żeby tylko ona nie…

Erling drgnął, kiedy Theresa się do niego odezwała. Czerwone plamy na szyi świadczyły, ile musi ją kosztować zadanie tego pytania.

– Erlingu, czy ty nie powinieneś teraz być w Bergen?

– Nie. Napisałem listy i zawiadomiłem, że wrócę trochę później. Najpierw musimy odnaleźć Tiril, a potem dopiero będę się zajmował swoimi sprawami.

– Tak, oczywiście, rozumiem. – Po chwili dodała jeszcze przyciszonym głosem: – I nie tęsknisz do domu?

– Nie – odparł krótko, a Theresa milczała, bo nie chciała być natrętna.

Erling natychmiast pożałował szorstkości swego tonu.

– Thereso, ja… – zaczął, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Uśmiechnął się tylko niepewnie. Oboje byli wdzięczni, że ktoś z końca orszaku coś zawołał. Przed nimi w malowniczej kotlince leżała wieś. Tam właśnie ludzie, którzy odwozili Tiril do Francji, mieli przebywać od kilku dni. Móri i Erling zastanawiali się wspólnie, jak przeprowadzić całą sprawę. Towarzyszyli im czterej doświadczeni gwardziści, którzy mogli w tej sytuacji okazać się bardzo przydatni, ale wszyscy otrzymali bardzo surowe polecenie, by do przemocy uciekać się wyłącznie w razie absolutnej konieczności. Obie kobiety miały za zadanie zająć się Nerem i w ogóle powinny były czekać gdzieś na uboczu.

W gruncie rzeczy chodziło przecież o zdobycie informacji na temat Tiril i ci ludzie w ogóle nie dopuścili się żadnych przestępstw, tak to przynajmniej wyglądało. Mogli natomiast powiedzieć, gdzie znajduje się kardynał.

Poszukiwanych znaleźli dokładnie tam, gdzie zdaniem rabina powinni byli być. Wciąż jeszcze spali po pijaństwie poprzedniego wieczora, chociaż słońce przesunęło się daleko na niebie, już dawno minęło południe.

Zostali obudzeni uprzejmie, ale stanowczo. W istocie byli ludźmi kardynała, ale przecież mogli być całkowicie niewinni. Zwyczajni wiejscy chłopcy, którzy wierzyli, że służą dobrej sprawie.

W izbie, w której cuchnęło przemoczonymi juchtowymi butami i potem onuc, próbowali się rozbudzić na tyle, by udzielać jako tako rozsądnych odpowiedzi. Nagle zrobiło się bardzo tłoczno, bo wszyscy wybierający się Tiril na odsiecz weszli do środka. Nera jeden ze służących musiał mocno trzymać za obrożę.

Dwaj z ludzi kardynała krzyknęli głośno ze strachu, na widok Móriego i Erlinga.

– Wy nie żyjecie! – wrzeszczał jeden. – Ja sam widziałem, jak umieraliście! Jeden został zepchnięty ze skały, a drugi przeszyty mieczem przez naszych kamratów.

– A więc to wy dwaj uprowadziliście naszą ukochaną Tiril – powiedział Erling z goryczą.

Za każdym razem, kiedy padało imię Tiril, Nero zaczynał wściekłe ujadać.

Tamci milczeli, szczękając zębami.

– Nic wam nie zamierzamy zrobić – rzucił Móri krótko i ze złością. – Jeśli tylko opowiecie nam o Tiril. Nie, Nero, jeszcze ich nie bierz!

Obaj, wciąż, dygocząc ze strachu na widok „upiorów”, opowiadali: Tak, na rozkaz kardynała odwoziliśmy jedną heretyczkę do Francji.

– Heretyczkę? – zapytała Theresa. – Czy to kardynał twierdził?

Nie, oni przecież nie rozmawiali z kardynałem osobiście, bo kardynał był w złym humorze. Ale taki dostali rozkaz.