A z kim rozmawiali?
Z panem Johannesem.
Ach, tak! To ten sam brat zakonny, którego spotkał Dolg na bagnach i na którego spuścił zasłonę niepamięci. Musiał on zostać ułaskawiony przez kardynała. Bo najwyraźniej w zakonie zaczynało chyba brakować braci…
Pytanie, jakie zadała po chwili Theresa, wyrażało niepokój wszystkich:
– Czy dobrze traktowaliście moją córkę?
– O, tak, wasza wysokość – zapewnił jeden z czterech. – My daliśmy jej spokój, ale jacy są woźnice we Francji, to nie wiemy.
Przyjaciele Tiril odrobinę zbledli.
– Powiadacie, że daliście jej spokój – powtórzył Móri zgnębiony. – Ale czy dostawała coś do jedzenia? Czy była związana i zakneblowana przez całą drogę? Jechała konno? Czy może siedziała w powozie?
Ludzie kardynała ze wstydem przyznawali, że nieszczęsna leżała przez całą drogę w odkrytej furce, do której była przywiązana, i że uwalniano ją tylko na chwilę rano i wieczorem. Jedzenie dostawała, ale…
Człowiek, który mówił, zawahał się. Jego kamraci wyglądali na wyraźnie skrępowanych, wpatrywali się w podłogę.
– No, coście zamierzali powiedzieć? – ponaglał Erling.
– Ja nie myślę, żeby we Francji coś jej się mogło stać – odparł tamten niechętnie. – Bo w niej coś było, a może to było z nią, co odstraszało wszystkich.
Wielu z przybyłych kiwało głowami.
– To się zgadza – powiedział Móri. – Z nią coś było. Wyższa siła, która ją ochrania.
– Czy ona jest święta? – zapytał jeden z tamtych, wytrzeszczając oczy i rozdziawiając gębę.
Móri długo na niego patrzył.
– W pewien sposób tak – oznajmił. – Chociaż nie w rozumieniu Kościoła. Albo… Może też. Ona jest najpiękniejszym człowiekiem o najczystszym sercu, jakiego kiedykolwiek spotkałem. I była moją żoną przez, wiele cudownych lat. Więc nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, jakieście jej zgotowali. Chcę ją odzyskać za wszelką cenę, możesz to zrozumieć?
Było oczywiste, że ludzie kardynała są przerażeni z trzech co najmniej powodów: Po pierwsze, Móri pobyć martwy. Po drugie, jego wygląd robił na tych prostakach wielkie wrażenie. I po trzecie wreszcie, Móri najwyraźniej się wściekał, i to na nich.
Mogli uczynić tylko jedno. W ich izbie znajdowali się dwaj mężczyźni, którzy powinni być martwi, oprócz tego żołnierze cesarza, szarpiący się ze złości pies i wielu innych ludzi z lepszych sfer. Oni zaś, nadzy, pozbawieni wszelkiej godności, siedzieli skuleni pod kołdrami i dygotali ze strachu.
W tej sytuacji opowiedzieli o Tiril wszystko, co wiedzieli.
To znaczy jeden nie mówił nic. Siedział przez cały czas w ponurym milczeniu. Kiedy Móri spoglądał w jego kierunku, zawsze napotykał posępne spojrzenie, które nie wróżyło niczego dobrego.
Pozostali jednak gadali jeden przez drugiego. Już nie mieli odwagi wymawiać imienia Tiril, bo za każdym razem pies zaczynał się miotać jak wściekły. Mówili więc po prostu „ona”.
Miała zostać odwieziona do zamku, Castellon el Viejo, w małej wiosce w Pirenejach. Tam „oni” zwykle przetrzymywali swoich więźniów. Brat Lorenzo miał ją przesłuchiwać, zanim zostanie odesłana dalej, bo będzie sądzona przez Wielką Radę.
Nazwa zamku wskazywała, że chodzi o hiszpańską stronę Pirenejów, nie o francuską. Ale czyż tego nie wiedzieli już przedtem? Czy księżna Theresa nie wydobyła już większości informacji od kardynała? Otóż nie.
– Gdzie w Hiszpanii ma być sądzona?
Nie, tego nie wiedzieli, a ich niepewne, spłoszone spojrzenia świadczyły, że mówią prawdę.
– Z nazwy wnosimy, że chodzi o jakiś stary zamek, ten w Pirenejach – powiedziała Theresa. – Ale ja chciałabym się dowiedzieć dokładniej, jak tam dojechać; i poznać więcej szczegółów na temat położenia.
– Tak, tak – potwierdził Erling. Zaczął wypytywać ludzi o ich własne wrażenia z tej podróży. Wiele ich kosztowało odpowiadanie na wszystkie pytania.
Swoim przyjaciołom Erling wyjaśnił, że jego zdaniem ten stary zamek leży gdzieś po drodze do miejsca, w którym Tiril miała być sądzona.
– Może więc sami go odnajdziemy?
– I tam odnajdziemy też pewnie samo jądro Zakonu Świętego Słońca – szepnął Móri.
– Ja też tak myślę – przyznał Erling, a Theresa kiwała głową.
Ludzie kardynała musieli więc jeszcze raz bardzo dokładnie opisać swoją drogę do Francji, ale ich w najwyższym stopniu nie proszeni goście wciąż nie byli zadowoleni.
– I teraz jedziecie, żeby ze wszystkiego zdać sprawę kardynałowi von Grabenowi, co? – zapytał Erling.
– Nie, nie, on przecież mieszka w Szwajcarii. My jedziemy do brata Johannesa.
Tak, to mogła być prawda. Woźnice minęli już przecież Szwajcarię.
– Czy kardynał jest teraz w domu, w Sankt Gallen? Tego nie wiedzieli. Ale wciąż milczący woźnica spuścił wzrok w bardzo szczególny sposób. Ten wie, gdzie przebywa kardynał von Graben, pomyślał Móri.
– A brat Lorenzo? Czy on jest w Castellon el Viejo?
Tego też nie wiedzieli, ale przypuszczali, że nie. Raczej właśnie tam jedzie. Czy to nie było tak, że najpierw miał pojechać do zamku Graben? I tam szukać… szukać… Patrzyli przestraszeni na Móriego. On przecież znajdował się tutaj!
Brat Lorenzo miał jechać do zamku Graben?
O, to też wydawało się prawdopodobne. Erling podziękował im za dobrą wolę i w końcu, w końcu to straszne towarzystwo opuściło izbę.
Trzej woźnice odetchnęli z ulgą. Byli to zwyczajni mieszkańcy Austrii. Czwarty natomiast nadal nie mówił nic, ale jego oczy skrzyły się niebezpiecznie. Wkrótce też ubrał się pośpiesznie i opuścił swoich kamratów. W chwilę później wyjechał konno ze wsi.
Rozdział 14
Taran, Villemann i Danielle siedzieli na strychu Virneburg i spoglądali na siebie w stłumionym świetle dostającym się tutaj przez małe, zakurzone okienko.
Usta Danielle zrobiły się kompletnie białe.
– Wy sądzicie… że ta kukułka, którą często słyszę wczesnym rankiem… to nie jest kukułka? Wy myślicie, że to Rafael?
Bliźniaki z przejęciem kiwały głowami, robiąc przy tym bardzo mądre miny.
– Ale przecież Rafael… nie żyje! I został pochowany. Czy wy sądzicie, że on również stał się duchem? Najpierw widywał duchy, a potem sam…?
Villemann czuł się bardzo dorosły i przenikliwy.
– Czyś ty go widziała po śmierci?
– Nnie – odparła Danielle niepewnie.
– A pogrzeb widziałaś? – wtrąciła pospiesznie Taran.
– Nie, ja wtedy nie mogłam być nawet w domu, musiałam wyjechać.
– Danielle – zapytał Villemann bardzo poważnym głosem. – Czy ty kiedyś słyszałaś w domu albo w pobliżu domu jakieś krzyki?
Dziewczynka zastanawiała się. Widać było, że te wszystkie nowe problemy, które spadły na nią tak nagle, bardzo ją zmęczyły.
– Możliwe. Na samym początku. Oni mówili, że to pawie. Ale pawie krzyczą inaczej.
Villemann pochylił się do przodu tak, że jego twarz znajdowała się tuż przy twarzy Danielle.
– To bardzo ważne! Czy kukułkę słyszałaś z różnych stron?
Jego przenikliwy wzrok sprawił, że dziewczynka spuściła oczy.
– Nie, nie, kukanie dochodzi zawsze z tej samej strony.
– To znaczy, skąd?
– Z lasu, tego za starym zamkiem.
– Za zamkiem, powiadasz? A czy nie mogło być tak, że głos dochodził z zamku, z jego tylnej części?
Pięknie zarysowane brwi dziewczynki uniosły się w zamyśleniu.
– Tak, to możliwe. Czy nie moglibyście sami tego posłuchać jutro wcześnie rano? Proszę was jeszcze raz: Zostańcie tutaj na noc!
– Niestety, to niemożliwe, musimy odnaleźć naszą mamę. To jest bardzo ważne, bo ona znajduje się w niewoli i oni mogą ją zabić. Jak tylko uda im się wydobyć z niej informacje, które mama zna, a oni nie, to od razu ją zamordują.