Выбрать главу

– Och, to straszne! – jęknęła Danielle.

– Ale zaraz przeszukamy starannie zamek, a ty wskażesz nam drogę.

– My nie możemy tam pójść – wykrztusiła przerażona. – Zamek jest niebezpieczny, może się w każdej chwili zawalić.

– A mnie się zdaje, że wygląda całkiem solidnie – oświadczyła Taran. – Ech, właśnie dzwonią na obiad, a my obiecaliśmy, że przyjdziemy coś zjeść. Zresztą ja naprawdę jestem głodna. Chodźcie, najpierw obiad!

Danielle nie ruszała się z miejsca.

– Mnie dzwon nie dotyczy.

– A to dlaczego? – zapytał Villemann zdumiony.

– Bo dzwon jest tylko dla służby i ludzi niższej rangi. Po mnie przyjdzie mademoiselle.

– O Boże, całkiem o niej zapomniałem! Danielle, musisz wracać do swojego pokoju! I nikomu nie wspominaj o spotkaniu z nami! O kukułce zresztą też nie.

Mała dziewczynka drżała z przejęcia. Bliźniaki poważnie się obawiały, czy nie zdradzi komuś ich najświeższej tajemnicy, ona zapewniała jednak, że nie piśnie ani słowa.

– Tylko obiecajcie, że po obiedzie znowu się spotkamy – prosiła. – Musimy zbadać, czy rzeczywiście w zamku znajduje się ten, co to wiecie. O, ja tego nie wytrzymam, jak ja doczekam końca obiadu?

Zaciskała małe piąstki, zagryzała wargi.

– Rafaelu – szeptała ze łzami w oczach. – Nie, to nie może być prawda. Ja z pewnością śnię!

Taran i Villemann bardziej dziwili się temu, jak rodzice mogą ogłosić, że ich żyjące dziecko umarło. Jeśli ich przypuszczenia były słuszne, rzecz jasna.

Bliźniaków nie zaproszono do stołu w jadalni, wysłano je do niewielkiego pokoiku opodal, gdzie usługiwała im dziewczyna prawie nie zwracająca na nich uwagi. Danielle siedziała z rodzicami, którzy uznali, że dziewczynka jest jakaś podniecona i rozgorączkowana, chcieli więc odesłać ją do łóżka, przeciwko czemu ona zaprotestowała gwałtownie.

Ponieważ Danielle nigdy przedtem nie oponowała, ojciec spojrzał na nią surowo i postraszył rózgą.

Mała dobrze wiedziała, co jest dla niej najlepsze, przeprosiła więc i stała się znowu dawną, pokorną Danielle. Ku zadowoleniu rodziców. I później nie było już mowy ani o rózgach, ani o odesłaniu do łóżka.

Najwyraźniej nikt z dorosłych mieszkańców Virneburg nie miał pojęcia, że dzieci spotkały się za ich plecami.

Bliźniaki podziękowały za jedzenie i oznajmiły, że najchętniej wróciłyby do przerwanej zabawy w parku. Proś ba padła na podatny grunt, upomniano je tylko ponownie, by niczego nie zniszczyły. Ciekawe, co tam jest do niszczenia? zastanawiały się dzieci. Te proste t nudne żwirowane alejki, czy idiotycznie strzyżone krzewy? Niektóre przypominały śmieszne podskubane kurczęta, inne były jak obdarte ze skóry zające, przeważnie jednak przypominały jakieś skrzyżowanie koślawego osła z niedorozwiniętym wielbłądem.

Dzieci umówiły się na spotkanie w oranżerii, bo tam mało kto zaglądał. Była zresztą pora odpoczynku dla pracujących we dworze i trójka spiskowców mogła bezpiecznie wymknąć się z parku do lasu na tyłach starego zamku.

Danielle nieczyste sumienie ciążyło bardziej niż kiedykolwiek Raz po raz powtarzała swoje: „Ale czy to naprawdę można?” Albo: „Mnie tego nie wolno…” Wszystko było niebezpieczne, wszystko zakazane i biedactwo kuliło się przerażone przy najmniejszym szeleście, a kiedy z drzewa, pod którym przechodzili, zerwał się gołąb, wybuchnęła histerycznym płaczem.

Była niemal sztywna ze zdumienia i podziwu dla wszystkiego, co Taran i Villemann odważyli się robić. Niestety chłopiec zaczynał się popisywać, bo przecież niecodziennie człowiek ma najzupełniej bezkrytyczną wielbicielkę. Taran musiała ostrym tonem przywoływać go do rozsądku, prosić, żeby się w ten sposób nie wygłupiał. Przecież nie mogą za żadną cenę wzbudzać niczyjej uwagi, a on ryzykuje wszystko, bo zachciało mu się robić przewroty na balustradzie w parku albo puszczać kaczki na wodzie. Tak, widziała, że jeden kamień wywołał aż siedem kręgów, ale powstał przy tym hałas.

Villemann uznał, że skrzyczała go niesprawiedliwie, i szedł dalej naburmuszony, ze wzrokiem wbitym w ziemię kopał trawę i kamienie.

Najrozsądniejsza z całej trójki okazała się Taran. Widząc, jak bardzo Danielle jest zdenerwowana, pociągnęła ją za krzaki, żeby, jak powiedziała, „ukoić nerwy”. Dziewczynka, która nie znała takiej typowej kobiecej cechy, pozwalającej pójść razem do toalety, tam się zwierzać i plotkować w niezwykłym poczuciu wspólnoty, była trochę zaszokowana. Kiedy jednak obie ukucnęły w trawie i Taran powiedziała: „Chyba ci się zabrudzi ta śliczna biała sukienka, Danielle”, najpierw zrobiła wielkie oczy ze strachu, a potem oświadczyła: „Mam to w nosie!”

I nagle obie zaczęły chichotać jak szalone, a Villemann uznał, że ma okazję do rewanżu. Kiedy nareszcie do niego wróciły, wciąż rozchichotane, rzekł z wyrzutem: „No i kto tutaj jest nieostrożny?”

Po tej uwadze wszyscy się uspokoili i równowaga została przywrócona.

Villemann popatrzył w niebo.

– Będzie padać.

– Tak – potwierdziła Taran. – Musimy się jak najszybciej znaleźć pod dachem, zanim przyjdzie tu ktoś z dorosłych i nas przyłapie.

– Myślę, że nikt nie wyjdzie – mruknął Villemann. – Dotychczas nikt nam zainteresowania nie okazywał.

Danielle zadrżała. „Pod dachem”„ oznaczało zamek. Przemykali się wśród drzew i krzewów, coraz bardziej zbliżali się do zamku, gdy nagle Villemann gwałtownie przystanął i dziewczynki na niego wpadły.

– Spójrzcie tam – powiedział cicho. – Od dworu aż do zamku prowadzi dobrze wydeptana ścieżka.

– No jasne, przecież on musi dostawać coś do jedzenia – przyznała Taran szeptem.

– Och, Rafael – zawodziła cichutko Danielle. – O Boże, spraw, żeby on żył!

Teraz znajdowali się już wewnątrz murów starego zamku i nikt od strony dworu nie mógł ich zobaczyć.

– Nie wydaje mi się, żeby mur gotów był się zawalić – stwierdziła Taran.

– Nie, stoi całkiem pewnie – zgodził się Villemann. – Ale popatrzcie tutaj, ścieżka wiedzie wprost do tamtych drzwi. Czy myślicie, że moglibyśmy wejść do wnętrza?

Taran zakradła się do narożnika, żeby zobaczyć, jak się sprawy mają na tyłach zamku. Po chwili wróciła.

– Od tamtej strony nie ma żadnych drzwi, ale tutaj też nikt nas nie zobaczy. Musimy próbować tutaj.

– A jeśli ktoś przyjdzie?

– Pozostaje tylko mieć nadzieję, że już tu byli, żeby na przykład przynieść mu jedzenie.

Popatrzyli w górę na mury, gdzie tylko otwory strzelnicze stanowiły jakiś wyłom w ciężkich, gładkich kamiennych powierzchniach.

– Mieszkałaś tutaj, Danielle? – zapytał Villemann sceptycznie.

– Nie, nie, jeszcze mój pradziadek zbudował nowy dom.

– Bardzo rozsądnie postąpił – stwierdził Villemann. – Ale jak my się tam dostaniemy?

Mówili szeptem, by zwiększyć napięcie.

– Drzwi są, oczywiście, zamknięte na klucz – rzekła Taran.

Były to ciężkie, brzydkie drzwi, które nie wyglądały na specjalnie stare, w każdym razie nie pasowały do spatynowanych i na swój sposób szlachetnych murów. Wyglądało na to, że zostały tu zamontowane długo po wzniesieniu zamku, sprawiały wrażenie, jakby je przy. niesiono z obory, kuźni czy innego budynku gospodarczego. Deski krzywe i nie heblowane.

Ale zamknięte nie były. To zdziwiło trójkę poszukiwaczy i powinno było skłonić ich do większej czujności.

Weszli do mrocznego korytarza, w którym kroki odbijały się głośnym echem.

– Gdzie my jesteśmy? – spytała Taran.