Zresztą on zachowywał się mniej więcej tak samo. Również bardzo uprzejmie się od niej odsuwał, choć najchętniej przygarnąłby ją mocno i powiedział, jak bardzo jest mu droga.
Erling w ogóle dość łatwo się zakochiwał. Jego miłosne historie były niezliczone, ale większość przemijała szybko, nie zostawiając w duszy godnych wzmianki śladów. Ożenił się natomiast tylko raz z tą Catherine, wesołą, zabawną, ale całkowicie nieodpowiedzialną kobietą.
Wtedy się sparzył, i to poważnie. Poza tym jednak jego nieważne romanse przeminęły bez śladu.
Z Theresą sprawy miały się odmiennie. Skończył właśnie czterdzieści dziewięć lat i pod wieloma względami był bardziej dojrzały. W jego stosunku do księżnej było coś delikatnego, bardzo ładnego i prawdziwego. Cała historia zaczęła się od przyjaźni, a to bardzo dobry początek. Zwykle daje to uczuciom większą stabilność. Powoli uświadamiał sobie, że jego tęsknota za tym, by przez resztę swego życia mieszkać w Theresenhof, ma za podstawę nie tylko jego zauroczenie posiadłością i okolicą. Głównym obiektem jego tęsknoty była właśnie Theresa.
Erling ubóstwiał jej małą rodzinę. Przyjaciela Móriego i Tiril, którą kiedyś, bardzo dawno temu, sam był dość poważnie zajęty i dlatego zazdrosny o Móriego, trójkę dzieci, które uważał za swoich podopiecznych, zresztą jedyne dzieci, jakie lepiej znał. Tak, bo mało interesującego potomstwa swojej siostry nie liczył. Było rozpieszczone i wymagające, chciwe na rodzinne pieniądze, które w istocie należały do Erlinga, ale którymi on hojnie się z nimi dzielił. Kiedyś najzupełniej przypadkiem podsłuchał rozmowę dwojga swoich siostrzeńców. Mówili oni ze złością, że ich matka twierdzi, iż to właściwie ona i jej mąż powinni zarządzać rodzinną firmą, bo wuj Erling niczego nie potrafi, jest zanadto ostrożny i tak dalej. Gdyby więc wuj nie stał im na drodze, to dzisiaj dzieci byłyby bogate i należały do najlepszych kręgów towarzyskich Bergen. Erling dowiedział się też, że jest nudny i skąpy oraz że nie zasługuje na nic lepszego niż to, co otrzymywał od Catherine, która ośmieszała go przed całym miastem. Ale że jego wstyd i upokorzenie spadło też na rodzinę i przez jakiś czas oni, nieszczęsne dzieci, nie mogli się pokazywać w mieście.
Po tych wszystkich rewelacjach podróż do Austrii była dla Erlinga wielką ulgą.
Nigdy jednak nie oczekiwał, że będzie się tu czuł aż tak dobrze.
Była jeszcze jedna istota, która go uwielbiała. Teraz też w deszczu podbiegła czworonożna, czarna, kudłata postać, szukając przy nich schronienia.
Oboje, Erling i Theresa, zaczęli się śmiać, i oboje serdecznie głaskali Nera, a on tulił się do ich nóg, żeby pokazać, jak bardzo jest szczęśliwy.
W pewnym momencie Erling się wyprostował i wtedy dotknął policzkiem policzka Theresy, a ona się nie cofnęła. Zamilkła tylko i zaczęła się wpatrywać w kark Nera. Tutaj pod drzewem było dość sucho, ale poza nim deszcz spływał strumieniami.
Erling nie miał odwagi się poruszyć. Czuł jej policzek przy swoim zaledwie przez chwilkę, ale to wystarczyło, by wzbudzić w nim mnóstwo uczuć. Czułych, szczerych, lecz także bardziej natrętnych. Tym ostatnim nie chciał się poddawać. Jeszcze nie teraz. Nie ten sposób chciał się zbliżyć do Theresy.
Nagle zagrzmiało potężnie, wyładowanie nastąpiło szybciej, niż się wszyscy spodziewali. Musiało uderzyć gdzieś bardzo blisko, bo słyszeli świst pioruna i zostali oślepieni blaskiem. Konie zamarły, Nero przysunął się bliżej do ludzi, a Theresa instynktownie przywarła do Erlinga. On objął ją obiema rękami i szeptał jakieś uspokajające słowa. Potem jedną rękę przesunął w górę i przytulił do siebie jej głowę tak, że twarz Theresy opierała się o jego szyję.
Żadne się teraz nie poruszało. Wargi Erlinga dotykały jej włosów, a ona nie usuwała głowy. Wiedział, że musi słyszeć, jak bardzo wali mu serce, jak drży jego oddech. Ale on też czuł, że Theresa drży, że ciało się napina i że to drżenie nie ma nic wspólnego ze strachem przed burzą, więc starał się nie reagować. Erling pragnął, żeby ona zrozumiała, czym dla niego jest jej bliskość. Ile pięknych uczuć teraz dla niej żywił, ile czułości, serdeczności, miłości przepełniało jego serce.
Czy ona to rozumie?
Theresa nie miała odwagi oddychać. Atmosfera wokół nich nabrzmiała była nadzieją przemieszaną z lękiem.
I tak właśnie powinno być, myślała. Spontaniczne zbliżenie wywołane okolicznościami zewnętrznymi. O, pozwól mi to zachować jak najdłużej, nie poruszaj się, Erlingu, nie cofaj się teraz, nie odchodź ode mnie!
Czy on nie myśli, że ja się narzucam, skoro się nie wycofałam z jakąś dowcipną uwagą na temat niepogody? Czy zbyt otwarcie nie ujawniam swoich uczuć?
Czuję jego wargi na swoich włosach. Jego ręce. Ramiona obejmujące mnie mocno. Jakie ten Erling ma piękne ręce. Jaki czysty profil. Kocham jego profil. Ja… Myślę, że on mnie lubi.
Ciepło jego ciała. Jak mocno bije mu serce. Oddycha tak ostrożnie, jakby się bał, że mnie przestraszy.
Jaka niezwykła cisza w centrum szalejącej burzy. Powietrze pod peleryną jest bardzo gorące od naszych uczuć
Nie chcę się poruszyć, żeby tego nie zniszczyć.
Drgnęła przestraszona, kiedy głos Erlinga zawibrował w jego piersi tuż pod jej wargami. Ale słowa, które usłyszała, były zwyczajne:
– Wygląda na to, że deszcz ustaje.
Całkiem instynktownie podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Tak.
Jego dłoń wciąż spoczywała na jej karku. Było więc czymś zupełnie naturalnym, że podniósł też i drugą, a potem długo, bardzo długo trzymał jej głowę w swoich dłoniach.
Patrzyli na siebie w półmroku.
Długo.
O Boże, myślała Theresa, jaka magiczna chwila. Co ja mam teraz zrobić?
On posunął się już tak daleko, jak tylko mógł w stosunku do osoby postawionej znacznie wyżej. Teraz kolej na mnie.
Powinnam uczynić następny krok, ale nie jestem w stanie.
Nie zniosłabym myśli, że on czuje się zobowiązany do dalszych działań, żeby mnie nie upokarzać.
Świat wokół znieruchomiał.
Patrzyli na siebie jak zaczarowani, oboje przepełnieni takim samym szacunkiem, oboje tak samo spragnieni bliskości.
Ale psy są bardzo wrażliwe na tego rodzaju sytuacje. Koniecznie chcą też być z ludźmi, kiedy widzą, że oni się obejmują.
Nero wspiął się na tylnych łapach i stał się niemal tak samo wysoki jak oni. Oboje zaczęli go ze śmiechem poklepywać i obejmować, on zaś cieszył się jak szalony, że może być jednym z „nas trojga”.
– Kochany, stary druhu – powiedział Erling, głaszcząc go serdecznie po wielkim łbie. – Żebyś ty wiedział, jak cię lubię!
– Ja także – dodała Theresa. – No i patrzcie, już całkiem przestało padać.
Wyszli spod swojego prowizorycznego namiotu, ale kiedy wracali do reszty towarzystwa, Erling wciąż trzymał ją za rękę, a ona na to pozwalała.
Nie wiedziała, czy ta wielka ulga, jaką odczuwała, spłynęła na nią dlatego, że deszcz przestał padać, czy też z innego powodu.
Prawdopodobnie i jedno, i drugie.
– No to możemy ruszać dalej! – zawołała.
Móri spoglądał na Erlinga spod oka, poprawiając uprząż swojego konia.
Mój Boże, pomyślał Erling bliski szoku. Ja się przecież zalecam do teściowej mego najlepszego przyjaciela! Pomyśleć, gdyby…
Myśl, że mógłby zostać teściem Móriego, najpierw sprawiła mu przykrość. Potem napotkał jednak promienne spojrzenie przyjaciela i wargi obu mężczyzn zaczęły drżeć w powstrzymywanym śmiechu. Ale zaraz zajęli się przygotowaniami do drogi.
– Możemy ruszać! – zawołał Erling. – Do Virneburg jest daleko, a dzień ma się ku końcowi.