Выбрать главу

– Żołnierze! – wezwała Theresa krótko. – Proszę pilnować tę czwórkę, naszych gospodarzy, służącego i mademoiselle. Oni pójdą z nami, pilnujcie więc, żeby nie próbowali uciec!

Czterej gwardziści cesarza przystąpili do wykonania rozkazu.

Baron i baronowa byli oburzeni, mademoiselle krzyczała tak samo histerycznie jak jej pani, klęła przy tym jak woźnica i w ogóle panował okropny harmider. Claude próbował opierać się żołnierzom, ale skończyło się to dla niego nie najlepiej. Został związany i zamknięty w garderobie.

W końcu cała czwórka musiała się podporządkować. Pani von Virneburg, która dobrze strzeżona przez gwardzistów nadal siedziała na kanapie, zobaczyła, że młody Dolg wyjął niewiarygodnych rozmiarów szafir. Na moment baronowa zapomniała o powadze sytuacji i postanowiła, że ten kamień musi należeć do niej. Już widziała, jak inne panie z towarzystwa będą jej zazdrościć! Zaraz jednak myśli pięknej baronowej musiały wrócić do bolesnej rzeczywistości. Dolg pochylił kamień nad kostkami Rafaela pokrytymi ropiejącymi ranami. Kamień mienił się i skrzył, wysyłał długie niebieskie promienie, a rany chłopca powoli się zabliźniały. Postanowiła, że znowu zemdleje, ale zaraz uznała, że chyba na nikim nie wywrze to wrażenia, więc dała spokój.

Jej mąż siedział pobladły i patrzył na dokonujący się cud. Co sobie przy tym myślał, trudno powiedzieć, był przecież mężczyzną, przy tym do niedawna także oficerem gwardii. Nikt jednak nie zwracał uwagi na jego zapewnienia o wysokiej randze, jaką posiada, która przyćmiewała tych nędznych gwardzistów.

– Dzieci, czy ja mogę zobaczyć te wasze rysunki? – zapytał Móri, a Taran i Villemann wyciągnęli swoje kartki. Zapewniali, że rysunki Rafaela były dokładnie takie jak Villemanna.

Erling zaglądał Móriemu przez ramię.

– Co to na Boga jest? – zapytał. – Jakieś orientalne znaki?

– Ja to rozpoznaję – rzekł Móri krótko. – Uczyłem się o nich w szkole kościelnej w Holar. Pochodzą one z Szóstej lub z Siódmej Księgi Mojżeszowej, ale chyba z Siódmej.

– Czy istnieje aż tyle Ksiąg Mojżeszowych? – zapytał Bernd zdumiony.

– Właściwie to nie – wyjaśnił Móri. – Te dwie ostatnie to apokryfy i niewiele wiadomo o ich pochodzeniu. Zawsze były wykorzystywane w służbie magii.

– I mają jakieś działanie? – zapytał Erling.

Móri uśmiechnął się sam do siebie.

– Tego nie wiem. Ja się tym nigdy nie zajmowałem. Natomiast mam coraz mniej zaufania do naszego przyjaciela rabina, bo to wszystko jest tak nabazgrane, że można odczytać zaledwie jedną czy drugą literę tu i ówdzie. Ale to nie ma znaczenia. Pytanie natomiast brzmi: Dlaczego on to dał akurat tym chłopcom?

– I mnie – wtrąciła Taran.

– Tak, i tobie – potwierdził Móri z uśmiechem, spoglądając przelotnie na córkę. – I dlaczego dzieci musiały się nauczyć tego tekstu na pamięć? Nawet tego pierwszego tekstu musieliście się nauczyć na pamięć, prawda?

Dzieci kiwały głowami.

– No dobrze, nie mamy czasu się nad tym zastanawiać – skwitował Móri. – Teraz idziemy. Bernd i Siegbert, weźcie latarnie!

– Czy mógłbym przypomnieć, że to moja posiadłość? – przerwał mu baron cierpko. – Tutaj ja wydaję rozkazy.

Móri nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem.

– Chodźcie, chłopcy! Jesteście gotowi?

Rafael włożył już ubranie i szedł teraz ręka w rękę z Dolgiem na samym przedzie. Na dworze nie było jeszcze całkiem ciemno, zarysy gór odcinały się na tle płonącego nieba, tak że widziało się jeszcze bardzo dobrze bez latarni. Deszcz ustał. Nero tańczył radośnie, biegnąc przodem oszczekiwany z daleka przez dworskie psy.

Kiedy podeszli do starego zamku, wszyscy zgromadzili się wokół Dolga i Rafaela. Opowiedzieli raz jeszcze, co widzieli, a Móri słuchał z wielkim zainteresowaniem.

Taran i Danielle trzymając się za ręce stały w pobliżu chłopców. Danielle drżała, trochę od wieczornego chłodu, ale jednak przede wszystkim z wielkiego napięcia i podniecenia. Jakim sposobem aż tyle może się wy – darzyć jednego dnia, skoro tak długo nie działo się nic?

Tatuś i maman pilnowani przez żołnierzy? Danielle poczuła lekki skurcz żołądka, może powinna odczuwać coś więcej?

Coś chyba ze mną jest nie w porządku, pomyślała. Tak, z pewnością, nie jest całkiem normalna, wcale nie lepsza od brata, tak, przecież mademoiselle powtarzała to każdego dnia.

Danielle spojrzała na innych, których pilnowali żołnierze, to znaczy Claude siedział zamknięty w garderobie, więc pozostała tylko mademoiselle.

Że tych dwoje zostało ukaranych, to Danielle uważała za słuszne i sprawiedliwe. Cieszyła się z tego. Zwłaszcza za to, co zrobili Rafaelowi, ale ona sama też się czuła spokojniejsza. Ona, która zawsze musiała wysłuchiwać, że jest winna, niezależnie od tego, jak było naprawdę. I oto teraz przyjechała ta sympatyczna rodzina Taran i powiedziała, że tamci byli wobec Danielle niesprawiedliwi i źli.

Danielle czuła, że w piersi dławi ją płacz, ale teraz był to dobry płacz. Odczuwała wzburzenie tak wielkie, że z trudem śledziła wydarzenia związane z upiorem.

Ten pan, o którym jej nowi przyjaciele mówili „wuj Erling”, niósł Rafaela przez ostatni kawałek drogi do zamku, ale teraz brat Danielle stał na własnych nogach wspierany lekko przez Dolga. Dolg to najwspanialsza istota, Danielle nie bardzo wiedziała, czy może nazywać go człowiekiem, bo chyba tak do końca to nim nie był. Z tymi swoimi oczyma i z tą cudowną twarzą tak przypominającą elfa. Ale jakżeż ona go podziwiała!

Ojciec dzieci też zdawał się niezwykłym człowiekiem, ale nie do tego stopnia jak Dolg, teraz robił dokładnie to samo, co Dolg, mianowicie badał mur.

Potem cofnął się o kilka kroków i potrząsał głową.

Nagle Rafael pisnął:

– On idzie! Cofnijcie się, żeby nie wszedł na was!

– Kto idzie? – zapytał jego ojciec ostro.

– Upiór – odpowiedział Dolg zamiast Rafaela. – I to prawda, idzie wprost na pokojówkę Edith i obu gwardzistów, którzy stoją za nią.

Wymienieni natychmiast uskoczyli w bok.

– Głupstwa! – wrzasnął baron, a jego żona zapiszczała przenikliwie: – Ja nic nie widzę!

– A ja owszem – wtrącił Móri.

Móri stanął za plecami barona i pilnującego go gwardzisty, położył obu mężczyznom ręce na ramionach. Obaj drgnęli tak gwałtownie, że Móri to odczuł. Dzięki jego wpływowi oni też zaczęli „widzieć”.

– Dobry Boże – szepnął żołnierz. – Nigdy bym nie wierzył, że coś takiego jest możliwe…

Przerwał mu okropny krzyk barona:

– Dziadek! To jest mój dziadek!

– Baron Rupert von Virneburg? – zapytał Móri.

– Tak! Tak! – Baron jąkał się. – Ja nie… nie chcę być… tutaj, ja…

Żelazna ręka gwardzisty osadziła go w miejscu.

Upiór znalazł się w środku zgromadzenia, po chwili rozpłynął się w powietrzu i zniknął.

Móri zrobił znak na trawie.

– Tutaj był – stwierdził. – Rafaelu, czy on się zawsze zatrzymywał w tym samym miejscu?

– Tak. Zawsze tutaj.

Baronowa krzyczała histerycznie:

– Albert, czy ty oszalałeś? Ja niczego nie widzę, gdzie jest duch, och, mam wrażenie, że zemdleję!

– Milcz! – wrzasnął baron, jakby miał przed sobą oddział wojska. Potem otarł pot z czoła. – Chcę wracać do domu, to wszystko niczemu nie służy.

– Nie, nie – rzekł Móri stanowczo. – Teraz chcielibyśmy się dowiedzieć, dlaczego baron Rupert von Virneburg wraca na ziemię? Czy chciałby nam coś powiedzieć?

– Skąd ja to mam wiedzieć? – skrzywił się baron.

– Pan widział rysunki, które mają dzieci? Czy dostrzega pan jakiś związek tych znaków z pańskim dziadkiem?