Prefekt rozumiał wszystko, stał teraz w salonie i stukając lekko szpicrutą o but, nie bez złośliwej radości spoglądał na właściciela dworu.
– Baronie Etan von Virneburg – rzekł. – Myślę, że powinniśmy zacząć od pana.
Baron Albert, któremu zdjęto już knebel, zaprotestował gwałtownie.
– Wuj Etan o niczym nie wie! Wszystko, cokolwiek on mówi, to wierutne kłamstwa! Kłamstwa i nic więcej!
– Nie ma potrzeby krzyczeć, ja nie jestem głuchy – rzekł prefekt spokojnie. Był to rosły mężczyzna o czerwonej twarzy, z sumiastymi wąsami. – Panie Etan, czy moglibyśmy usłyszeć te pańskie kłamstwa?
– Jak najchętniej – rzekł „rabin” z gorzkim uśmiechem. – Będę się jednak musiał cofnąć dość daleko w przeszłość. Do czasu, kiedy jeszcze żył mój ojciec.
– Baron Rupert von Virneburg, tak, pamiętam go bardzo dobrze – potwierdził prefekt. – Władczy pan! Ale cokolwiek ekscentryczny, prawda?
– Owszem, można tak powiedzieć. W młodości interesował się trochę magią, ale wygląda na to, że się sparzył, w każdym razie skończył z tym. No tak, otóż mój ojciec miał dwóch synów, Ernsta i mnie. Ernst był wspaniałym człowiekiem, księżna Theresa o tym wie.
Księżna skinęła głową.
– Mój ojciec bardzo wcześnie odkrył, że, niestety, jedyny syn Ernsta jest ograniczony, a przy tym zawistny…
– Nie, nie – przerwał Albert von Virneburg, zrywając się z miejsca. Prefekt popchnął go lekko i nieszczęsny jak niepyszny opadł na fotel. Etan mógł mówić dalej.
– Ernst był starszy z nas dwu, to on miał dziedziczyć majątek, co przecież jest najzupełniej naturalne i ja sam nie miałem nic przeciwko temu. Ale oto pewnego dnia ja i mój syn zostaliśmy wezwani do ojca. Chciał z nami rozmawiać w bardzo ważnej sprawie.
– Kłamstwo, kłamstwo – burczał baron Albert.
– Ja miałem już wówczas także dwie córki, ale one nie były brane pod uwagę.
Theresa nie odezwała się ani słowem, ale wyraz jej twarzy był wielce wymowny.
Ernst ciągnął dalej:
– Ojciec wyjawił nam, że obawia się, iż Albert…
– Co?! – krzyknął znowu Albert, ale został natychmiast uciszony.
– Krótko mówiąc, ojciec nie chciał, żeby Albert przejął dwór, kiedy nadejdzie pora.
– Kłamiesz! – wrzasnął Albert.
– Nie, nie kłamię, a jeśli ty nie przestaniesz przeszkadzać, to cię znowu zaknebluję. Tak więc mój ojciec postanowił, że Ernst odziedziczy dwór, ale po nim przejmie go mój syn. W związku z tym musiał napisać testament, żeby wykluczyć Alberta.
– Nigdy nie słyszałem nic na temat żadnego testamentu – prychnął Albert.
– Oczywiście, że słyszałeś – zaoponował Etan spokojnie. – Ojciec kazał mi odejść, po czym poinformował mego syna, który również miał na imię Rupert, gdzie został schowany testament i czego potrzeba dla otwarcia skrzynki, w której spoczywa.
Baron Albert skulił się w rogu kanapy i milczał naburmuszony. Nie chciał słuchać tego, co mówił Etan.
– Mój mały syn zwierzył mi się później, jak należy otwierać skrzyneczkę. Ale ja nie chciałem słuchać, bo to były sprawy między nim a moim ojcem. Tak więc nie wiedziałem, gdzie skrzyneczka została ukryta. Jedyne, co do mnie dotarło, to to, że tylko nieduże dziecko może ją wyjąć. Mój ojciec bowiem liczył się z tym, że umrze już niedługo, dawał sobie najwyżej dwa lata życia, ale też nie przewidywał, że śmierć nastąpi tak szybko, jak to się stało…
– Kłamstwo! – ryknął Albert, a Etan spojrzał na niego przenikliwie.
– Jeszcze nie powiedziałem ani słowa na temat nagłej i nieoczekiwanej śmierci mego ojca – rzekł spokojnie. – Wracajmy do rzeczy. Niestety mój syn, Rupert, opowiedział wszystko swemu kuzynowi Albertowi, wówczas piętnastolatkowi. Był to bardzo nierozumny postępek i ja potem nawet go skrzyczałem, ale Albert uporczywie się dopytywał, czego chciał dziadek od Ruperta, straszył nawet mojego siedmiolatka i dziecko nie było w stanie się przeciwstawić. No i to stało się przyczyną jego śmierci.
Ktoś jęknął głośno. Ktoś inny krzyknął: „Nie!”
– To był nieszczęśliwy wypadek – wybuchnął Albert.
– Chłopcy pływali łódką po jeziorze. Niestety na ląd powrócił tylko Albert. Rupert stracił równowagę i wpadł do wody, tłumaczył nam potem ten, który tu siedzi na kanapie. A ponieważ malec nie umiał pływać, nie udało się go uratować. Tak twierdził Albert. I dopiero znacznie później usłyszałem od miejscowego przygłupka, z którym jednak nikt się nie liczył, że kiedyś słyszał on na jeziorze wołania o ratunek. Nie umiał, niestety, powiedzieć, w którym to było roku. I słyszał też wtedy inny głos, który mówił: „Zamknij się, smarkaczu!” Było to jednak tak długo po wydarzeniach, że nikt nie przywiązywał wagi do tej opowieści.
W pokoju zaległa cisza. Dopiero po chwili baron Albert burknął:
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Uciszyły go jednak gniewne głosy.
– Dziwne, ale w tym samym tygodniu zmarł też mój ojciec. Z rozpaczy, jak mówiono, zwłaszcza że był stary i schorowany. Ale na krótko przed śmiercią był u niego Albert, a później poduszka leżała inaczej niż zwykłe, sam to widziałem, ale nie miałem możliwości, żeby mu cokolwiek udowodnić.
– Nie! Oczywiście, że nie! Tak jak nie mogłeś udowodnić, że zabiłem twojego syna – powiedział Albert ze złością.
Etan udał, że tego nie słyszy.
– Ponieważ nie miałem żadnych dowodów na to, że to mój syn miał dziedziczyć po stryju Ernście, którego zresztą bardzo kochałem i nie chciałem ranić, musiałem uznać, że dziedzicem będzie Albert. Kiedy został właścicielem dworu, był już żonaty, ale nie mieli dzieci. Jego pierwsza żona zwierzyła mi się, że obawia się o swoje życie, bo Albert jest na nią wściekły za to, iż nie dała mu dziedzica. Wobec tego pomogłem jej załatwić rozwód, co, jak państwo wiedzą, jest niebywale trudne. Jako powód podaliśmy inne wyznanie jego małżonki. Kościół się zgodził. Albert był na mnie zły, ale w gruncie rzeczy z ulgą rozstał się z niepłodną małżonką. Chociaż musiał już wtedy zdawać sobie sprawę, że wina leży po jego stronie, bo wkrótce ożenił się z tą kobietą tutaj, która już miała wtedy dwoje dzieci…
– Ach, tak! – wykrzyknęła Theresa. – Więc Rafael i Danielle nie są dziećmi Alberta!
– Nie, Bogu dzięki. Ale on potrzebował dziedzica po to, byśmy ani ja, ani też moje córki nie mogli przejąć majątku. Dlatego uznał Rafaela i Danielle za swoje dzieci.
Theresa zwróciła się do baronowej:
– Co z pani za matka, i w ogóle jaki człowiek, skoro pozwoliła pani, by ktoś tak się obchodził z pani rodzonymi dziećmi? Żeby przykuł Rafaela kajdanami w ponurym, starym zamku, a małą Danielle skazał na okrutną samotność…
Baronowa wybuchnęła płaczem.
– Dlaczego wy wszyscy się nade mną znęcacie? Ja nigdy nie kochałam mojego pierwszego męża. I wcale nie chciałam mieć żadnych dzieci, bo one tylko psują kobiecie figurę i ograniczają swobodę. Bardzo się cieszyłam, kiedy mój pierwszy mąż umarł, a Alberta kochałam jeszcze od czasu, kiedy miałam kilkanaście lat, bo my oboje jesteśmy tacy do siebie podobni. Wspieramy się w dobrym i w złym. Wspólnie stawiamy opór złemu światu, który niczego nie rozumie, a wy naprawdę nie macie nic do roboty w naszym pięknym pałacu i…
– Zamknij się nareszcie! – warknął jej mąż i baronowa natychmiast umilkła.
Theresa mówiła teraz z naciskiem na każde wypowiadane słowo:
– Pani pierwszy mąż musiał być wyjątkowo szlachetnym człowiekiem. Mądrym, pełnym ciepła, uczuciowym, skoro, niezależnie od tego, że ożenił się z taką gęsią jak pani, miał takie wspaniałe dzieci! Wygląda na to, że oprócz drobnej budowy dzieci niczego po pani nie odziedziczyły, za co Bogu niech będą dzięki!