Выбрать главу

– Dziadek chciał mnie zabić! – wrzeszczał Albert. – Ten stary morderca!

– Lepiej jest zabić jednego mordercę, niż żeby wielu niewinnych ludzi miało ucierpieć – powiedział prefekt z przekąsem. – Tak z pewnością myślał pański dziadek.

I dobrze wiedział, co robi.

– Wstydziłby się pan! – ryknął baron. – I proszę uważać, bo mówi pan do wolnego człowieka, a poza tym pułkownika.

– Tak? A jakim to właściwie sposobem zdobył pan stopień pułkownika? Ten, który został mianowany jako pierwszy, umarł w miesiąc później w co najmniej dziwnych okolicznościach i pan wszedł na jego miejsce. Nie, już nie chcę słuchać żadnych protestów! Kontynuujmy dochodzenie!

Baron prychał i wyrywał się, ale ponownie zabandażowano mu usta i wszyscy mogli się znowu skupić na otwieraniu szkatułki.

– Jest tam jeszcze jedna skrytka – rzekł Erling, który bardzo dokładnie obejrzał szkatułkę. – I on jest w dalszym ciągu zamknięta.

– Tak – potwierdził Móri. – I myślę, że to wreszcie jest ta właściwa.

– No to do dzieła wszyscy, którzy znają tekst!

Dzieci natychmiast się ożywiły. I bliźniaki, i Danielle byli na nogach już prawie całą dobę, ale żadne za nic nie poszłoby spać. Nerwy mieli napięte do granic możliwości.

Pierwsze imię, Wrje, wzburzyło wszystkich obecnych. Nikt nie miał odwagi zaczynać, nikt nie chciał zaprzepaścić możliwości;

W końcu Etan von Virneburg został wybrany, by nacisnąć właściwy kawałek drewna. Jego wskazujący palec drżał przez chwilę nad imieniem, po czym nacisnął.

Nic się nie wydarzyło.

– Widocznie jesteśmy na właściwej drodze. Cóż za niewiarygodnie wymyślne urządzenie – rzekł Erling z podziwem. – Pański ojciec musiał pracować nad tym bardzo długo.

Etan zachichotał, aż mu się zatrzęsła długa broda.

– On uwielbiał takie zabawki. Po jego śmierci znaleźliśmy mnóstwo najzupełniej fantastycznych wynalazków. Aparaty i instrumenty, niektóre całkiem rozsądne, inne zupełnie pozbawione sensu.

Teraz, kiedy już raz odważyli się zacząć, posuwali się szybko naprzód. Imiona: Dalia, Ika, Doluth, Auet i tak dalej były wypowiadane przez chłopców, Etan zaś naciskał po kolei właściwe klawisze.

– Świetna współpraca, chłopcy – powtarzał, a Villemann i Rafael uśmiechali się do siebie z dumą.

Kiedy uporali się już z ostatnim imieniem ducha, Eloij, zaczęło się coś dziać. W skrzynce szczęknęło, potem rozległ się jakiś warczący przeciągły dźwięk, wreszcie wszystko ucichło. Zebrani czekali, ale wciąż trwała cisza.

Wtedy Taran uznała, że przewaga mężczyzn jest zbyt wielka, i teraz ona zaczęła recytować, a Villemann i Rafael przyłączyli się do niej, bo tekst Pierwszej Tablicy Świata Duchów Atmosfery wszyscy umieli na pamięć. Mówił on, że ten, kto nosi przy sobie tablicę, otrzyma pomoc duchów natychmiast, gdy o nią poprosi, i zostanie wyratowany z każdej opresji. Wystarczy, że pomyśli o duchach.

Dzieci, recytując, myślały o nich tak intensywnie, jak tylko mogły. Głęboki głos Etana mieszał się z chórem dziecięcym.

– „Jehowo, Ojcze, Deus Adonay. Elohe, wzywam cię przez Jehowę. Deus Schadday, Eead. Zaklinam cię przez Adonaya”.

Czy sprawiła to moc zaklęcia, czy też czas po prostu dojrzał, nigdy się już nie mieli dowiedzieć. Prawdopodobnie jednak to drugie, w każdym razie płyta metalowa, ciężko i z oporem co prawda, ale w końcu ustąpiła. I chyba otworzyłaby się wcześniej, ale czas i rdza zrobiły swoje.

Nikt jednak nie odważył się zbliżyć do szkatułki w obawie przed kolejnym podstępnym atakiem.

Tym razem nic się nie stało i Rafael, do którego przecież zwracał się duch dziadka, mógł zajrzeć do wnętrza.

– Leżą tam jakieś papiery – oznajmił.

– Wyjmij je swoją drobną rączką – polecił prefekt. – Weź je, przecież nie gryzą.

Okazało się, że jedna z kopert jest zaadresowana właśnie do prefekta, on jednak zostawił w domu swoje okulary, tak więc pismo musiał przeczytać zastępca, jako osoba absolutnie bezstronna.

Do prefekta w Feldkirch, brzmiał nagłówek. Niniejszym przedstawiam moją ostatnią wolę i proszę Pana, aby sprawiedliwości stało się zadość.

Mój wnuk, Rupert von Virneburg, syn mego młodszego syna, Etana, zostaje wyznaczony przeze mnie na dziedzica posiadłości Virneburg. Pragnę w tym liście wyjaśnić przyczyny mojej decyzji.

Otóż żywię poważne podejrzenia wobec Alberta, jedynego syna Ernsta. Majątek nie powinien nigdy znaleźć się w jego rękach, niniejszym więc wyłączam go z mojego testamentu, a także pozbawiam go wszelkich praw do spadku, na które z pewnością będzie się powoływał.

Proszę Pana o zbadanie okoliczności śmierci małżonki Etana…

– Co takiego? – wykrzyknął wstrząśnięty Etan.

…która odważyła się skrytykować zachowanie Alberta.

Dalej proszę Pana o zbadanie kilku innych przypadków śmierci w Feldkirch, na przykład dwóch rówieśników Alberta, którzy nazwali go zadufkiem i stopą węgorza.

– Stopą węgorza? – zdziwiła się Taran. – Przecież węgorze nie mają stóp.

– No właśnie – wyjaśnił Etan. – Innymi słowy określili go jako zero, po prostu nic.

Baron zgrzytał zębami. W jego wzroku mogli odczytać tamto pragnienie zemsty sprzed lat. „Ja wam pokażę, że jednak jestem kimś, z kim trzeba się liczyć!” A jego sposobem na pokazanie przeciwnikom, że jednak nad nimi góruje, było mordowanie.

Dosyć bezwzględna metoda, trzeba powiedzieć.

– Stopa węgorza – zachichotała Taran. – Zapamiętam to sobie. – Przechyliwszy głowę, przyjrzała się baronowi. – No, muszę powiedzieć, że w tym przypadku trafia w sedno.

Baron Albert sprawiał wrażenie, że rzuci się na dziewczynkę z wściekłością, więc Móri upomniał ją krótko:

– Opamiętaj się, Taran! – A potem zwrócił się do zastępcy prefekta: – No to idźmy dalej!

Mam też poważne podejrzenia, że Albert chciał mnie otruć. Przyszedł do mnie któregoś wieczora i przyniósł mi napój, o który nie prosiłem, a który miał bardzo dziwny smak. Wylałem go, ale przedtem spróbowałem odrobinę i już to spowodowało, że w nocy miałem silne bóle brzucha. Dlatego ukrywam ten testament tak, by mógł go wydostać tylko mały Rupert von Virneburg. Bardzo pana proszę, niech się pan opiekuje moim wnukiem Rupertem, niech go pan broni przed jego stryjecznym bratem Albertem! To moja ostatnia prośba do Pana, Panie Prefekcie.

Virneburg, 7 czerwca A.D. 1720.

Rupert von Virneburg starszy.

Zastępca złożył list i podał go prefektowi, który powiedział:

– Działo się to tamtego lata, kiedy on i mały Rupert umarli. Obaj w lipcu, najpierw chłopiec, a potem stary baron. Odprowadziliśmy dwóch Rupertów von Virneburg równocześnie. Czegoś takiego się nie zapomina. No i co, baronie Virneburg – zwrócił się do rannego gospodarza. – I co pan na to powie?

– Ale… Nikt chyba nie będzie brał poważnie tego rodzaju głupstw? Gadanie stetryczałego starca. To przecież same kłamstwa! Złośliwe, ohydne kłamstwa!

Prefekt wbił w niego wzrok.

– W takim razie niech mi będzie wolno wtrącić moje trzy grosze. Bo nie tylko śmierć pułkownika budziła nasze wątpliwości i podejrzenia. Istniało takich przypadków więcej.

– Nie, no idźcie już sobie! Zabierajcie się stąd wszyscy! Cóż to za znęcanie się nade mną?