Выбрать главу

– O tym wiemy również.

– Ale co miałbym do roboty w najgłębszych grotach śmierci? Nie wydaje mi się to wcale dużo lepsze miejsce niż to tutaj. Mógłbym tam pewnie odpoczywać, ale po co mi taki długi sen? W ten sposób nie pomogę moim ukochanym, których zostawiłem na ziemi.

– Taki długi sen? To są ludzkie przesądy i najzupełniej, mylne wyobrażenie śmierci. Wszystko jest błędne, sąd ostateczny i temu podobne opowieści. Wymysły mające niedowiarków zapędzać do kościoła. I dawać władzę nad innymi. Więc ty nie wiesz, że tam w dole również znajduje się tunel wiodący do Wielkiego Światła?

Móri stal bez ruchu.

Straszna tęsknota za Wielkim Światłem przenikała go aż do bólu, z trudem to wytrzymywał, łzy napłynęły mu do oczu.

W lesie niedaleko Graben towarzysze Móriego wyczuwali to bardzo wyraźnie.

– Nie, Móri, nie – szeptał Hraundrangi – Móri. – Nie zapominaj o swoich dzieciach! Pomyśl o Tiril! Pomyśl o ludzkości zagrożonej przez rycerzy Słońca! O, Dolg, pospiesz się, czas nagli! Gdzie jesteś, Dolg?

W ciemnej poświacie Móri przyglądał się kobiecie.

– Mówicie prawdę, pani?

– Anioł Śmierci zawsze mówi prawdę – odparła swoim pięknym głosem. – Anioł Śmierci nie ma, powodu kłamać.

– Nie, oczywiście – szepnął Móri udręczony. – Bo ja słyszałem, że wszyscy, bez wyjątku, dotrą kiedyś do światła większość znajdzie się tam od razu po śmierci. Inni, tacy jak ja, muszą przejść dłuższą drogę.

To racja. Właściwie to mógłbyś tu pozostać w tej grocie nawet przez połowę wieczności. Ale ty, Móri, zrobiłeś tyle dobrego dla swoich bliźnich. Dlatego przyszłam, żeby ci pomóc. Zabrać cię stąd, zanim będzie za późno.

Móri mówił gorączkowo:

– Ja wiem, że proszę teraz o zbyt wiele, ale czy mógłbym dostać trochę czasu?

– Czarnoksiężnicy, którzy zresztą wcale nie są tutaj najgorsi, i wszyscy inni tylko czekają, żeby cię pochwycić.

Przejmujące do szpiku kości wycie narastało w powietrzu, a potem opadło niczym ponure westchnienie.

– Ale gdybyście mnie ochronili, pani?

– Miałeś rację, prosisz o zbyt wiele.

Móri myślał w popłochu. Tunel do światła. Do tego cudownego światła. Oddałby wszystko za to, żeby się tam jeszcze znaleźć.

No, powiedzmy, niemal wszystko.

– Proszę mi wybaczyć śmiałość, to nieprzyzwoite z mojej strony – rzeki z rezygnacją. – Najchętniej natychmiast poszedłbym za panią do Wielkiego Światła. Ale nie mogę zawieść tych, którzy mi ufają.

– Jeśli tutaj zostaniesz, Móri, przemienisz się w upiora.

– Ja zrozumiałem. Zrozumiałem, że to wy, pani, wątpicie, to wy nie możecie wybrać między życiem a śmiercią, że trwacie w zawieszeniu.

– Tak to jest. Tych, którzy mają na ziemi jakieś nie załatwione sprawy, często w chwili śmierci ogarnia zwątpienie i potem nie mogą zaznać spokoju. Jak tamci. – Piękna pani wskazała w stronę wielkiego chóru czarnoksiężników. – Niektórzy z nich wracają na Ziemię.

– Wiem o tym, ale proszę mi powiedzieć… W tym wielkim cyklu życia… w tym kręgu… co się dzieje z samobójcami?

– Nic nie zyskują na przerwaniu własnymi rękami życia, które zostało im dane. Zmuszają się jedynie do tego, by jeszcze raz przeżywać swoje nieszczęścia. Wszystko, od czego chcą uciekać, otrzymują ponownie.

– A jeśli popełniają samobójstwo jeszcze raz? W tym nowym życiu?

– Nie czynią tego. Nikt nie popełnia samobójstwa. dwa razy. Muszą podążać dalej.

– Macie, pani, na myśli… To znaczy, że nigdy już nie doznają chęci skończenia ze sobą?

– Tak właśnie jest.

Wiatr nadlatywał w porywach raz po raz, przynosząc ze sobą ponury śpiew oczekujących duchów przestępców i innych nieszczęśników. Nagłe Móri zaczął rozpoznawać pojedyncze słowa w ich pieśni. Mówiły o głębokiej tęsknocie, by powrócić do świata ludzi i by potem, po zakończeniu wędrówki, otoczyć ich mogło światło, cudowne, dające ukojenie światło.

Móri w najmniejszym stopniu nie miał ochoty stać się jednym z nich.

Mimo to zmuszał się, by trwać w tym miejscu. ze względu na dobro swoich bliźnich. Musiał przecież wrócić na Ziemię. Powiedział Aniołowi Śmierci, że tylu ludzi na niego czeka i że tylu walczy o jego życie. Nie może więc ustąpić.

Anioł popatrzył na niego w ciemnościach. Móri ledwie go dostrzegał, ale każdym włóknem swego ciała czuł, że jego spojrzenie na nim spoczywa.

– Rozumiem cię, Móri, i szanuję twoje pragnienia. Zakon Świętego Słońca jest bardzo niebezpieczny, bowiem kierują nim złe moce oraz ludzki egoizm. Nawet my nie znamy istoty tego zgromadzenia. Ja wiem, że ty i twoi przyjaciele podjęliście się zadania unieszkodliwienia złego Zakonu i że pomagali wam twoi towarzysze, którzy naprawdę są potężnymi istotami. Ale ty przekroczyłeś wszelkie możliwe granice, wiesz o tym, prawda? Jesteś martwy i nic nie jest wstanie przywrócić cię do życia.

– Owszem! Jeśli pozostanę w tym przedsionku śmierci, to wielki opiekun Dolga, Cień, obiecał towarzyszącym mi istotom, że odnajdzie coś, co mnie wskrzesi.

Anioł Śmierci przerwał mu niecierpliwie:

– My nie wiemy, kim jest Cień opiekujący się Dolgiem. Dla nas również on jest tylko cieniem. Ale rozumiem, że cię nie przekonam. Minęło kilka dni i nocy, gdyby stosować ludzką rachubę czasu…

– Już? – zdumiał się Móri zaskoczony.

– Tak. Tutaj czas płynie szybko – odpowiedział anioł z uśmiechem. – Ale dam ci go jeszcze trochę. Za kilka dni wrócę tu znowu. Jeśli wtedy jeszcze tu będziesz, to cię zabiorę ze sobą, zgoda?

– A jeśli moi przyjaciele odprowadzą mnie z powrotem na ziemię?

Anioł uśmiechnął się znowu.

– Nie dojdzie do tego. Nie może dojść. Ale jak chcesz. Jeśli zdołasz, to możesz stąd wyjść.

– A jeśli porwą mnie czarnoksiężnicy i tamci inni?

– W takim razie usłyszę twój głos w chórze, ale pomóc ci nie będę już mogła.

Móri głęboko wciągnął powietrze.

– No to jesteśmy umówieni.

Rozstali się w zgodzie. Anioł Śmierci odszedł w stronę centrum sztormu, po czym zsunął się w dół jak wielki czarny ptak o potężnych skrzydłach.

Zrobiło się okropnie pusto. Wiatr przynosił lodowaty chłód, a Móri czuł, że ten chłód przenika go boleśnie.

Dygotał i ze zgrozą wsłuchiwał się w ponury, grzmiący śpiew daleko pod sklepieniem groty. Po chwili zdawało mu się, że śpiew się przybliża.

I jeszcze. A wtedy w ponurych głosach dała się słyszeć głęboka skarga.

Rozdział 4

Przez cały ten czas towarzysze Móriego nie dostrzegli w nim najmniejszego śladu życia. Kiedy rozmawiał z Aniołem Śmierci, oczy miał zamknięte, a jego wargi nawet nie drgnęły. Twarz w kolorze kości słoniowej była martwa i całkowicie nieruchoma.

I bardzo, bardzo piękna.

– Jaka to szkoda, że Tiril nie może go teraz zobaczyć – westchnął Nauczyciel cicho. – Że w ogóle nikt go nie może zobaczyć. Czegoś równie pięknego nie widziałem w całym moim życiu.

Hraundrangi – Móri skinął głową. W oczach starego czarnoksiężnika pojawiły się łzy. Ten, który tu leżał, był jego synem, jednym z najdoskonalszych stworzeń, jakie wydało ludzkie plemię. I był martwy. Został zamordowany przez pospolitych rzezimieszków, niegodnych nawet dotknąć jego buta.

Często tak w życiu bywa. Ci dobrzy, ci najszlachetniejsi, muszą umierać. Tylko dlatego, że na ich drodze staną ludzie źli, pozbawieni skrupułów.

Jakie to logiczne, a zarazem jakież bezsensowne.

Przewodnicy zadrżeli, nie z zimna, rzecz jasna, ale z lęku i przygnębienia. Rozglądali się po lesie, jakby oczekiwali, że pomoc nadejdzie już wkrótce. Wiedzieli jednak, że Dolg, jedyny, który mógł coś zrobić, znajduje się daleko od tego miejsca i nawet nie mieli pojęcia, gdzie. Cień prosił, by zaufali chłopcu. Obiecali mu to, lecz nie było im lekko.