Móri patrzył niemy, bezradny i bezsilny.
Wtedy do gromady okropnych postaci koło niego wdarło się kilku wysokich mężczyzn o surowych twarzach. Móriemu mignęła w ciemnym blasku biskupia mitra, a pod nią straszna, zacięta twarz.
Móri rozpoznawał to oblicze. Widział je kiedyś we wczesnej młodości na Islandii, w kościele w Holar.
Gottskalk Zły.
Czarnoksiężnik najwyższej rangi.
A poza tym członek Zakonu Świętego Słońca. Choć tylko zwyczajny rycerz, nigdy nie został wielkim mistrzem.
I nagle wokół pojawili się inni wielcy mistrzowie. A za ich plecami, w tej poczekalni, czy może należałoby powiedzieć: w pułapce, stało mnóstwo innych ludzi. Kim oni wszyscy byli za życia, Móri nie wiedział i zresztą wcale nie chciał wiedzieć.
Jego interesowali tylko czarnoksiężnicy.
Nagle jeden z nich się odezwał:
– Nie! Tego człowieka trzeba puścić wolno, także ze względu na nas samych. Ja go znam. To Móri, syn Helgi Jonsdottir. I również syn Hraundrangi – Móriego, który uciekł stąd razem z Wielkim.
Z Wielkim? On mówi o Nauczycielu, pomyślał Móri, patrząc na mówiącego.
O mój Boże! Toż to Gissur!
Czarnoksiężnik, który kiedyś, dawno, dawno temu, uratował Gudrun z Bægisa, grzebiąc w ziemi diakona z Myrka. Gissur, który wraz z Mórim i jego matką, Helgą, jechał konno przez Sprengisandur.
Jakże to było dawno! Ach, jak dawno temu!
W gromadzie znajdował się jeszcze jeden znajomy! Sira Eirikur z Vogsos, no tak, stary żartowniś śmiał się teraz wesoło do Móriego. On. też go poznawał.
Dwaj ludzie o ostrych rysach wystąpili z gromady. Jeden starszy i jeden młodszy.
– Ty jesteś naszym krewniakiem, Móri – oznajmił starszy. – Bo my jesteśmy Jonssonowie z Kirkjubol.
Nie zdążył się z nimi przywitać, bo właśnie odezwał się biskup Gottskalk.
– Więc to ty jesteś Móri – rzekł zachrypłym głosem. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Unicestwiłeś naszych współwięźniów. Starłeś z powierzchni ziemi czarnoksiężników z Tierstein, a także mnicha von Graben. Mag – Loftur zniknął na zawsze, ale to nie było twoje dzieło. Natomiast twój syn… Twój wyjątkowy, niezwykły syn Dolg unicestwił wielu z naszych sprzymierzeńców.
Czy Dolg coś takiego zrobił? myślał Móri wstrząśnięty.
– Jego ekscelencja wielki mistrz Tomas de Torquemada przestał istnieć. Został unicestwiony. Na wieki! To samo odnosi się do czterech innych wielkich mistrzów, a wśród nich znamienitego Guilelmo Złego z Neapolu.
Teraz mieszają mu się czarnoksiężnicy z wielkimi mistrzami Zakonu Świętego Słońca, pomyślał Móri, który nadał zastanawiał się nad tym, co też mógł zrobić Dolg, żeby zlikwidować aż tylu wielkich mistrzów, a innych trzymać od siebie na odległość.
– Fe, a cóż to znowu? – prychnął Móri, odrzucając od siebie jakieś diabelstwo, które wbiło mu zęby w ramię.
– To są niskie energie – wyjaśnił Gissur. – Złe moce z innego wymiaru, które przedostały się do naszego dzięki nierozsądnym igraszkom młodych ze spirytyzmem. Takie niskie energie tylko czekają na to, by przedostać się do wymiaru ludzkiego. Te potworki zostały posadzone na czatach w krainie zimnych cieni i tu czekają, by wkręcić się do cyklu wędrówek dusz.
– Więc chcą dotrzeć do Światła?
– Wszyscy tego chcą.
– Biedactwa – szepnął Móri ze współczuciem.
– Uważaj! – zaczęli krzyczeć czarnoksiężnicy. – Wystrzegaj się współczucia! Niektórzy z nich bardzo chętnie zamieniliby się z tobą miejscami! Nie dopuść do powstania najmniejszej luki w kręgu życia!
A więc współczucie jest słabością? Móri powiedziałby raczej, że odwrotnie.
Z grupy wystąpił jakiś wysoki rangą czarnoksiężnik o indiańskich rysach.
– Móri z Islandii. Wiele przemawia za tym, byśmy puścili cię wolno.
– On jest niebezpieczny! – warknął Gottskalk. – Dajcie go bestiom!
– Móri może być nam pomocny – odparł Indianin. – Pamiętajcie, że on ma Wielkiego po swojej stronie. Idą za nim inne wielkie moce. Duchy natury i istoty symboliczne. Ale najważniejsze, że on jest ojcem Nowego.
– Jego syn, Dolg, unicestwił wielu dobrych mistrzów magu. – upierał się biskup Gottskalk.
– Wielu złych – poprawił Indianin. – Ale Dolg posiada moc, która pozwoli mu dotrzeć do celu.
Dolg, Dolg, mój ukochany, nieszczęśliwie urodzony synu, o czym oni mówią? Jaka moc? Do jakiego celu wasz dotrzeć? Czym ty się zajmowałeś, kiedy ja trwałem w krainie zimnych cieni?
Wszystko w tej grocie zdawało się nierzeczywiste i takie też w istocie było. To jakiś koszmarny sen o śmierci, w którym wiatr grzmi jak potężne organy, z westchnieniami i skargami pośród zimnych skał, a wszędzie w ciemnościach przed Mórim stoją potężne postaci dawno umarłych mężów, których nie potrafi do końca przeniknąć jego wzrok. I hordy złośliwych istot pełzających u jego stóp, plujących, prychających z niecierpliwością, gotowych w każdej chwili się na niego rzucić. Móri myślał o Aniele Śmierci, który może lada moment wrócić, by go zabrać do cudownego Wielkiego Światła, i nienawidził sam siebie tak bardzo, że mógłby zacząć płakać.
Jak on się stąd wydostanie?
– No to wypuśćcie Móriego – zwrócili się Jonssonowie do pozostałych. – Pozwólcie mu iść do Wielkiego Światła!
– Ale ja nie chcę do światła! – zaprotestował Móri, choć jego serce tam właśnie się wyrywało. – Ja muszę wracać do ziemskiego życia! Tyle mam jeszcze do zrobienia…
Czarnoksiężnicy uśmiechali się łagodnie.
– Wrócić do ziemskiego życia? Jakim sposobem chciałbyś tego dokonać?
– Jeśli uda mi się wytrwać w przedsionku śmierci, dopóki do mojego pozbawionego duszy ciała nie nadejdzie pomoc, to wszystko będzie dobrze. Towarzyszące mi duchy prosiły, bym tu czekał, bo gdzie indziej nie mogłyby mnie odnaleźć.
Umarli czarnoksiężnicy przyglądali mu się badawczo i wymieniali między sobą pełne zdumienia uwagi. Móri widział wśród nich wielu Afrykanów, prawdopodobnie czarowników – uzdrowicieli, a także dostojnych ludzi Wschodu, tybetańskich mnichów, derwiszów, szamanów… i magików o europejskich rysach. Nieco za nimi tłoczyła się cała reszta, ci, którzy nie przynależeli do klanu czarnoksiężników. Stanowili oni zdecydowanie najliczniejszą grupę.
W końcu potężni czarownicy zwrócili się do Móriego. Przemówił ponownie Indianin:
– Widzimy, że naszą nadzieją jest twój syn. Uważamy też, że dla chłopca byłoby najlepiej, gdybyś mimo wszystko powrócił na Ziemię i pomógł mu, chociaż nie mamy pojęcia, jakim sposobem miałbyś wydostać się z tego świata. My sami nie wyrządzimy ci tutaj najmniejszej krzywdy, ale nad tymi potworkami nie mamy władzy. Trzymaj je od siebie. z daleka, jak długo potrafisz! Jesteś podatny na ich ciosy, ponieważ nadal znajdujesz się w krainie zimnych cieni, a także ze względu na twoje dobre serce. Nie okazuj współczucia, nie zapominaj o ich pragnieniu, by się dostać do Wielkiego Światła! Ono nie jest dla istot z ich wymiaru, które nie mają nic wspólnego z planetą Ziemią. Życzymy ci wszystkiego najlepszego. Nie chcemy, byś doznał takiego losu jak nasz, obawiamy się jednak, że w końcu trafisz do naszego chóru.
– Ale ja nie uważam, że przestępstwa czarnoksiężników są specjalnie wielkie.
– Bo też i nie są. Ale my wszyscy, którzyśmy się tu znaleźli, próbowaliśmy zmieniać nienaruszalne prawa życia i śmierci. Innymi słowy, próbowaliśmy pokonać śmierć.
– W takim razie powinni się tu znajdować przede wszystkim lekarze! I uczeni.
– No i są – rzekł Indianin z uśmiechem. – Ale tylko którzy lekceważą prawa natury.
Liczna gromada, która miała jeszcze długo oczekiwać w przedsionku śmierci, odwróciła się i po chwili zniknęła w ciemnościach.