Выбрать главу

Spiro stanął w drzwiach bufetu, Płonął gniewem, jego czerwone ślepka miotały błyskawice i zda się, przepalały plastykowy blat baru,

— To jest śmierć! — powiedział z głębokim przekonaniem w głosie. — Śmierć i zguba. Ja osobiście umywam ręce!

Pokazał, jak umywa ręce i Ninoczka odłożyła książkę, patrząc na niego z wielkim zainteresowaniem.

— Jeśli on tu wpadnie — powiedział Spiro — to powiedzcie mu, że i tak go znajdę, a wówczas żywy z tego nie wyjdzie.

Odwrócił się na pięcie i zniknął, nie wyjaśniając komu należy przekazać jego groźne ostrzeżenia.

— Nie przejmuj się, Pawłysz — powiedziała bufetowa. — On zawsze tak.

— Co on robi na Projekcie-18?

— Oni są tam przekonani, że nikt lepiej od niego nie potrafi zdobyć dla ich stacji niezbędnego zaopatrzenia. Przynajmniej raz w tygodniu pojawia się tutaj, konfiskuje nam cały zbiór ogórków, zabiera ze wszystkich statków pocztę i urządzenia, swoje i cudze. Krótko mówiąc jest głównym sprawcą zamieszania w naszym układzie.

— Na Projekcie trwa jakaś duża budowa? — zapytał Pawłysz.

— Nie, ale przez naszą planetoidę zaopatruje się cały układ, osiem planet, a przecież na sześciu pracują grupy badawcze, poza tym tankują u nas statki miejscowych linii, a czasami wychodzą z podprzestrzeni liniowce dalekiego zasięgu. Tak się przyjęło. Czasami spotyka się u nas do pięciu statków na raz. Wtedy tak się człowiek w bufecie narobi, że potem przez trzy dni musi przychodzić do siebie.

— To już koniec! — wykrzyknął Spiro, który znów pojawił się w bufecie niczym diablik wyskakujący z pudełka. Stał we framudze drzwi jak w owalnej ramie i trzymał pod pachą niewielki tobołek. — I nikt nie ma pojęcia, co będzie dalej! Gdyby tak Geworkian się o tym dowiedział!

— Znalazł je pan? — zapytała uprzejmie bufetowa, podając Spironowi kolejną szklanicę lemoniady.

Spiro wypił ją jednym haustem, odrzucając głowę do tylu, jakby wlewał w siebie wyjątkowo wstrętne lekarstwo.

— Nie! — odparł, odstawiając szklankę na bar. — Praca stacji została totalnie uniemożliwiona, nad ludzkimi istnieniami zawisła śmiertelna groźba. A oni po prostu zapomnieli zabrać z Ziemi-14 dwa kontenery. Nie jeden, tylko dwa! W dokumentach te kontenery są, w ładowni ich nie ma. Możecie to sobie wyobrazić?

— Jakiś ważny ładunek? — zapytał Pawłysz.

— Ważny? — głos Spirona wibrował. Pawłysz przestraszył się, że wilk kosmiczny zaraz sarkastycznie się roześmieje.

Ale Spiro się nie roześmiał, tylko zagapił się na Pawłysza. Pawłysz poczuł się jak malusieńka myszka, która nieopatrznie weszła w drogę ogromnemu i okropnie głodnemu kocurowi.

— Sawieliew? — zapytał surowym tonem. — Lecisz na Senpiterę?

— Ja?…

Spiro wcale go nie słuchał.

— Uratujesz nas. Jasna rzecz, że nas uratujesz. Na Senpiterze w drugim magazynie leżą zapasowe kontenery. Nie wiedziałem, że mogą się przydać, ale nikomu ich nie oddałem. Miałem przeczucie, że właśnie one nas uratują! Skoczysz tam i stracisz tylko dzień na to, żeby wydusić je z Helenki, przedstawicielki Floty. Helenka będzie się z początku opierała, powie ci…

— Spiro, daj człowiekowi spokój! — powiedziała Nina. — Doktor niczego z Helenki nie wydusi, bo przecież te kontenery nie są twoje.

— Są moje, bo bez nich wszystko przepadło!

— No to leć sobie po nie.

— A kto odwiezie ładunek na Projekt? Ty?

— Nie, wszyscy mamy dość własnej pracy.

— Przecież mówię! No więc słuchaj, Sawieliew…

— Po pierwsze nie jestem żaden Sawieliew, tylko Pawłysz — powiedział Sława — a po wtóre nie mam najmniejszego zamiaru lecieć na Senpiterę. Czekam na statek idący w stronę Ziemi.

— Co? Wybierasz się na Ziemię?

Spiro zaczął szybko kalkulować, jaką też korzyść może przynieść mu Pawłysz, jeśli leci na Ziemię. Myśli tak intensywnie kłębiły się w jego mózgu, że aż od tego zaczął miarowo wachlować uszami, a włosy stanęły mu dęba. Pawłysz mimo woli zaczął podziwiać energię tego człowieka.

— Na Ziemię… — powtórzył Spiro — Jasne. Polecisz „Moskwą”, która będzie tu w piątek Wylecimy na jej spotkanie, jak obiecaliśmy. To znaczy, że do piątku nie masz nic do roboty. Nie zaprzeczaj i nie kłam!

Pawłysz nie zaprzeczał, bo nie mógł tego zrobić. Przecież dopiero co, przy świadkach, odmówił wyprawy na Senpiterę.

Do bufetu zajrzał młodzieniec w roboczym skafandrze kosmicznym i wyjściowej czapce mundurowej Floty.

— Pan tutaj. Spiro? — zapytał. — A ja szukam pana po całej bazie. No i jak będzie?

— Chwileczkę.

Spiro podszedł do lady, przy której siedział Pawłysz i rzucił mu przed nos ciężki tobół.

— To dla ciebie — powiedział i szybko, nie oglądając się, wybiegł za kosmonautą.

Tobół rozsupłał się i na polerowaną powierzchnię blatu wypełzły jak żywe niezliczone koperty, paczki i paczuszki. Cały ten kram usiłował spaść na podłogę, więc Pawłysz wspomagany przez bufetową zaczął łowić niesforne przesyłki i wpychać je na powrót do torby.

— On tak zawsze obchodzi się z torbą — powiedziała Ninoczka tonem pełnym potępienia — Narobi hałasu, rzuci jak popadnie i ucieknie A ludzie tak czekają na listy!

Pawłysz z rezygnacją upchał w torbie przesyłki. Nie był zły na Spirona ani też przytłoczony jego elokwencją, tylko po prostu ciekaw, czym się to wszystko skończy.

— Tu jest jeszcze jeden list — powiedziała Ninoczka, podając Pawłyszowi kopertę z wideokartą, czy też płaską kasetą Na kopercie widniał adres: „Marina Kim Projekt-18 Laboratorium Centralne”. Pawłysz starannie schował przesyłkę.

Do pokoju znów wpadł Spiro.

— No więc tak — powiedział od progu. — Ja teraz lecę na Senpiterę. Bez kontenerów nie mam co wracać.

Nie znasz doktora Dimowa. I lepiej, żebyś go nie poznał! Mam dwadzieścia minut czasu. Zaraz ci dam konosament i pokażę, gdzie zaparkowałem ciężarówkę. Potem pobierzesz warzywa od ogrodnika. Nie będę cię z nim zapoznawał. Helga to zrobi. Załadujesz wszystko i odwieziesz na Projekt-18. Nie bój się, ciężarówka jest automatyczna i sama zawiezie cię na miejsce, ale towaru musisz strzec jak oka w głowie!.. Wiem wszystko! Dyspozytor powiedział mi, że i tak czekasz na „Moskwę”, a jej nie przegapisz. Wrócę za pięć dni albo i wcześniej, może nawet właśnie „Moskwą!”. Nie zapomnimy o tobie! Słowa Spirona to mur-beton i tytan. Resztę przekażesz Dimowowi ustnie. Zobaczysz, że będzie miał kupę frajdy! I nie zapomnij przed odlotem porozmawiać z dyspozytorem. On też ma coś do przekazania na Projekt. Jasnej Tylko się nie opieraj! I tak już wszystko zostało bez ciebie zdecydowane, a poza tym nie możesz przecież sprawić zawodu starym przyjaciołom… Czyżbyś zapomniał, jak razem wyciągaliśmy poparzonych z księżycowej kopalni? Nie, nie zapomniałeś, więc się nie sprzeciwiaj i nie mów nic, bo kosmonauci nie porzucają przyjaciół w biedzie, a ty jesteś tu jedynym wolnym człowiekiem z wykształceniem kosmicznym. Kto prócz ciebie może dociągnąć ciężarówkę do planety? Nikt. Nie opieraj się…

Spiro błagał, groził, pochlebiał, zalewał Pawłysza potokami słów i wykrzykników. Nie liczył wprawdzie na zgodę Sławy, ale też nie widział innego wyjścia.

— Chwileczkę! — powiedział Pawłysz i musiał to powtórzyć, bo Spiro usłyszał w jego glosie zdecydowanie i już przygotowywał się do wystrzelenia kolejnej salwy argumentów. — Chwileczkę! Uspokój się wreszcie i słuchaj — ryknął pełnym głosem i rąbnął pięścią w bar. — Zgadzam się lecieć na Projekt! Bez żadnego namawiania polecę na Projekt! Czy nie przyszło ci do głowy, że od dawna marzę tylko o tym, żeby polecieć ciężarówką na Projekt-18?