Выбрать главу

Gdy przeczytałem to ogłoszenie miałem właśnie trochę forsuchny. Zupełnie wystarczającą ilość, aby młody nieżonaty człowiek mógł sobie spokojnie żyć. Ale zacząłem się zastanawiać.

Pomyślałem sobie tak: maszyna elektronowa wybiera ci żonę. Maszyna wybiera gubernatora.

Maszyna łapie bandytów. Maszyna produkuje przeboje filmowe. Wszyscy dokoła powtarzają: to i to zrobiła maszyna elektronowa, to stało się możliwe tylko dzięki maszynie elektronowej, to zrobi tylko maszyna elektronowa. Krótko mówiąc, maszyna elektronowa to coś w rodzaju lampy Aladyna z „Tysiąca i jednej nocy”.

A więc, pod wrażeniem tych wszystkich opowiadań zdecydowałem się zwrócić do braci Crooks o jedną sztuczkę dla użytku osobistego. Moje zamówienie było absolutnie proste: chcę mieć maszynę elektronową, która mogłaby mi udzielać rad w operacjach finansowych. Chcę się wzbogacić. Kropka.

I jak myślicie? Mniej więcej w miesiąc później pod mój dom na Dziewięćdziesiątej Piątej ulicy podjeżdża ciężarówka z olbrzymią skrzynią, w której znajduje się coś przypominające kształtem pianino. Dwaj ludzie wchodzą do mego mieszkania. „Czy tu mieszka Rob Day?”

„Tutaj”. „Pan zamawiał maszynę do operacji finansowych?” „Zamawiałem”. „Proszę bardzo, gdzie pan każe zainstalować?”

Zaprowadziłem ich i ustawili to pianino.

„Ile kosztuje?” — pytam. „Dziesięć tysięcy dolarów”. „Oszaleliście!” — ryknąłem. — „Nie, sir.

Tyle wynosi jej koszt. Ale nie żądamy od pana natychmiastowej zapłaty. Zapłaci pan dopiero wtedy, gdy się pan przekona, że maszyna panu odpowiada”. „OK! W takim razie zgoda, niech sobie stoi. A teraz nauczcie mnie, jak się z nią obchodzić”. „To bardzo proste, sir. W maszynę prócz przyrządów analitycznych są wmontowane cztery odbiorniki radiowe i jeden telewizor.

Te aparaty będą przez całą dobę słuchać audycji. Pan musi w tę szeroką szparę pod klawiaturą wkładać codziennie przynajmniej trzy świeże gazety. Rad finansowych maszyna będzie udzielać na podstawie skrupulatnej analizy informacji o ekonomicznej i politycznej sytuacji w kraju”. „Dobrze. A jak mam dokonywać operacji finansowych?” — zapytałem. „W ciągu tygodnia maszyna będzie się zastanawiać, analizując informacje. Potem może pan przystąpić do dzieła. Proszę zwrócić uwagę na tę klawiaturę z cyframi. Tu jest pięć rzędów. Górny odpowiada setkom tysięcy dolarów, następny dziesiątkom i tak dalej. Przypuśćmy, że pan chce puścić w obrót pięć tysięcy. Pan nabiera tę liczbę na klawiaturze i przyciska nogą pedał. Z bocznego otworu wypełznie taśma z drukowaną radą, co i jak trzeba zrobić ze wskazaną sumą, żeby otrzymać maksymalny zysk”.

Jak widzicie trudno wymyślić coś prostszego. Młodzieńcy zainstalowali maszynę „ED” model nr 1, wetknęli wtyczkę w kontakt i poszli.

— A co to znaczy „ED”? — zapytał ktoś.

— To znaczy „Elektronowy doradca”. Muszę się przyznać, że niecierpliwie czekałem końca tygodnia. Codziennie wsuwałem pod pianino trzy gazety, ze zdumieniem słuchałem, jak papier szeleści, i potem obserwowałem, jak gazety wylatują z tyłu. Ta bestia elektronowa czytała je od deski do deski. Były wywrócone na drugą stronę. Wewnątrz niej wszystko huczało i brzęczało.

Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień, gdy mój doradca był już dostatecznie nasycony potrzebną mu informacją.

Podszedłem do klawiatury i długo myślałem, jaką cyfrę nabrać. Oczywiście nie jestem taki głupi, żeby zaryzykować od razu dużą sumę. Dlatego nieśmiało nacisnąłem klawisz, na którym było napisane „1 dolar”. Po czym pocisnąłem nogą pedał. I co myślicie? Nie zdążyłem się opamiętać, gdy już z bocznej szpary „wypełzała taśma telegraficzna z takim napisem: „O siódmej wieczór, na rogu Dziewięćdziesiątej Piątej i Trzydziestej Pierwszej ulicy, w barze «Kosmos» poczęstuj piwem Jacka Lindera”.

Zrobiłem tak. Nie miałem pojęcia, kto to jest Jack Linder, ale gdy wszedłem do baru, wszyscy o nim mówili:,To szczęściarz, ten Jack Linder. Jack Linder to poczciwiec, Jack Linder, dobra dusza”. Już po chwili „wiedziałem, dlaczego mu się tak przymilano. Jack Linder dostał spadek po jakimś australijskim krewniaku. Stał przy ladzie z dumnym uśmieszkiem na twarzy. Podszedłem do niego i powiedziałem: „Sir, niech pan pozwoli poczęstować się szklanką piwa”. I nie czekając na odpowiedź, postawiłem przed nim kufel, wartości jednego dolara.

Reakcja Jacka była wstrząsająca. Objął mię, ucałował w oba policzki i wciskając mi do kieszeni banknot pięciodolarowy powiedział: „Nareszcie pośród tej bandy spotkałem porządnego człowieka. Bierz, bracie, nie krępuj się. To z wdzięczności za twoje dobre serce”.

Opuściłem „Kosmos” ze łzami rozczulenia, ciesząc się, co to za mądra bestia z tej mojej „ED” model nr 1.

Po tej pierwszej operacji maje zaufanie do maszyny zdecydowanie wzrosło. Następnym razem zaryzykowałem już dziesięć dolarów.

Maszyna poradziła mi kupić pięć parasolek i udać się pod wskazany adres do pewnego lichwiarza. Te parasolki wyrwała mi z ręki żona lichwiarza i dała mi dwadzieścia dolarów. W mieszkaniu nad nimi popękały rury wodociągowe i administracja odmówiła naprawy gdyż lokator zalegał z komornym.

Sto pięćdziesiąt dolarów przekształciłem w czterysta w następujący sposób: maszyna kazała mi pójść na dworzec główny i położyć się na szynach przed odchodzącym do Chicago pociągiem pośpiesznym. Muszę się przyznać, że długo się wahałem, nim zdecydowałem się na ten krok. Nie mniej jednak poszedłem i położyłem się. Niezbyt to przyjemnie leżeć tak, gdy nad głową huczy ci pociąg elektryczny. Rozległ się drugi dzwonek, pociąg daje sygnał, a ja leżę. Podbiega policjant. „Wstawaj, włóczęgo, czegoś się położył?!” Leżę bez ruchu, a serce mi ledwo nie wyskoczy spod marynarki. Ciągną mnie, a ja się opieram. Zaczęli mnie kopać, a ja się trzymam szyn. „Zrzućcie w końcu tego idiotę — krzyknął maszynista. — Przez niego mamy już pięć minut spóźnienia!”

Rzuciło się na mnie od razu paru ludzi i zanieśli prosto na posterunek policji dworcowej.

Wymokła glina wypisała mi mandat karny na równe sto pięćdziesiąt dolarów. „Masz ci los — myślę sobie — taki jest mój „ED” model nr 1!’

Wychodzę z posterunku jak zbity pies i nagle otacza mnie tłum ludzi: „To on — krzyczą — do góry go!”

„Za co — pytam — co takiego zrobiłem?” — „On się jeszcze pyta. Gdyby nie ty, byłaby z nas mokra plama”. — „O co chodzi?” — „Wstrzymano pociąg do Chicago. Tuż za dworcem jest uszkodzony tor. Gdybyśmy wyruszyli o pięć minut wcześniej, to… Niech żyje nasz „wybawca!” Wówczas zorientowałem się i mówię: „Ladies i gentelmen. Niech żyje — to bardzo ładnie. Ale za mój czyn bohaterski ukarano mnie mandatem na sto pięćdziesiąt dolarów”. Po tych słowach wszyscy jak jeden mąż zaczęli mi wtykać pieniądze do kieszeni.

Przeliczyłem je w domu. Czterysta dolarów, jak obszył. Serdecznie pogłaskałem maszynę „ED” model nr 1 po ciepłych bokach i wytarłem ją ściereczką od kurzu.

Następnie postawiłem pięćset dolarów i nacisnąłem pedał nogą. Rada była taka:

„Natychmiast ubierz się elegancko, idź na most Brookliński i skocz do Hudsonu między piątym a szóstym filarem”.

Po wydarzeniu na dworcu głównym już się niczego nie bałem. Późnym wieczorem wyszukałem na Piątej Avenue sklep z gotową konfekcją, kupiłem sobie wszystko najbardziej eleganckie, wystroiłem się jak na ślub i wyruszyłem skakać do Hudsonu.