Выбрать главу

— Czy oni będą mogli zatrzymać to, co dla siebie wykroją? — zapytał szybko Robinton.

— To, co oni utrzymają, to mają — odparł Torik poważnie. Ale nie zalewajcie mnie ludźmi. Muszę ich przemycić ukradkiem, kiedy Władcy z przeszłości nie będą Patrzeć.

— Ilu możesz… przemycić bez problemów?

— Och, ze sześciu czy ośmiu, tak na pierwszy raz. Potem, kiedy już będą mieli gospodarstwa, znowu tyle samo. — Uśmiechnął się szeroko. — Ci pierwsi muszą się pobudować, zanim przyjdą następni. Ale na Południowym jest wiele miejsca.

— To pocieszające, ponieważ sam mam plany co do Południowego — powiedział F’lar. — A jak już o tym mowa, Robintonie, jak daleko na wschód zapędziliście się z Menolly?

— Żałuję, że nie potrafię ci powiedzieć. Wiem, gdzie znaleźliśmy się, kiedy w końcu burza ucichła. Najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałem, idealne półkole pokrytej białym piaskiem plaży z tą gigantyczną stożkowatą górą daleko, daleko w tle, dokładnie w połowie zatoczki…

— Ale przecież wracałeś brzegiem? — niecierpliwił się F’lar. — Powiedz coś o tym terenie?

— Istnieje — powiedział tajemniczo Robinton. — To wszystko, co mogę powiedzieć… — Spiorunował wzrokiem Torika, który rozchichotał się widząc jego zmieszanie. — Mieliśmy do wyboru albo żeglować bardzo blisko lądu, co, jak stwierdziła Menolly, było niemożliwe, ponieważ nie znaliśmy dna, albo tak żeby trzymać się kawał za Zachodnim Prądem, który ani chybi doprowadziłby nas z powrotem prosto do zatoczki. Jak już powiedziałem, było to prześliczne miejsce, ale z radością je na trochę opuściłem. Mimo że byt tam ląd, to nie był na tyle blisko, żebym mógł mu się dobrze przyjrzeć.

— To fatalnie. — F’lar wyglądał bardzo zmartwiony.

— I tak, i nie — odparł Robinton. — Żegluga z powrotem wzdłuż tego wybrzeża zajęła nam dziewięć dni. To bardzo duży kawał ziemi, który może badać Torik.

— Z chęcią, i będę gotów, jeżeli dostanę to, czego mi trzeba…

— Jak mamy ci dostarczać przesyłki, Toriku? — zapytał F’lar. — Nie odważymy się przesyłać ich na grzbiecie smoków, chociaż byłoby to najłatwiejsze i według mnie najlepsze wyjście. Robinton zachichotał i puścił oko do pozostałych.

— Jeśli o to chodzi, gdyby przypadkiem jakiś następny statek zwiało z kursu na południe od Warowni Ista… Zamieniłem ostatnio Parę słów z Mistrzem Idarolanem, a on nadmienił, jak bardzo srogie sztormy mieliśmy tego Obrotu.

— Czy to w ten sposób po raz pierwszy znalazłeś się przypadkiem na południu? — zapytała Lessa.

— A jakżeby inaczej? — powiedział Robinton, przybierając bardzo niewinny wyraz twarzy. — Menolly próbowała nauczyć mnie żeglowania, niespodzianie zerwała się burza i zwiało nas prosto do przystani Torika. Czyż nie, Toriku?

— Jeżeli tak powiadasz, Harfiarzu!

3.

Poranek w Warowni Ruatha i w siedzibie Cechu Kowali w Warowni Telgar, Przejście bieżące, 15.5.9

Jaxom uderzył pięściami w ciężki drewniany stół tak silnie, że wszystkie talerze i szklanki aż podskoczyły.

— Dosyć tego — powiedział w pełnej zaskoczenia ciszy.

Wstał, ostrym ruchem prostując swoje szerokie, kościste ramiona, ponieważ od uderzenia aż zazgrzytało mu w stawach.

— Absolutnie dosyć tego!

Nie podniósł głosu, jak to sobie później z zadowoleniem przypominał, ale ten jego głos nabrał głębi od wybuchu długo tajonego gniewu i niósł się wyraźnie aż po krańce Wielkiej Sali. Sługa, który przyniósł następny dzban gorącego klahu, zatrzymał się zmieszany.

— Jestem Lordem tej Warowni — ciągnął dalej Jaxom, wpatrując się najpierw w Dorse’a, swego mlecznego brata. — Jestem jeźdźcem Rutha. Niewątpliwie jest on smokiem. — Jaxom skierował teraz spojrzenie na Branda, naczelnego ochmistrza, któremu szczęka opadła ze zdumienia. — Jak zwykle cieszy się on — tu spojrzenie Jaxoma przemknęło po wyraźnie zaintrygowanej twarzy Lytola — bardzo dobrym zdrowiem, jakim cieszył się od momentu, kiedy się Wykluł. — Jaxom pominął czterech wychowanków, którzy jeszcze zbyt krótko przebywali w Warowni Ruatha, by zacząć z niego szydzić. — I to właśnie dzisiaj, tak, dzisiaj — powiedział bezpośrednio do Deelan, swojej mamki, której dolna warga zadrżała na zaskakujące zachowanie wykarmionego przez nią wychowanka — pojadę do siedziby Cechu Kowali, gdzie jak wszyscy dobrze wiecie zostanie mi zapewnione adekwatne do moich potrzeb i do mojej rangi pożywienie i uprzejmość. Tak więc — tu jego spojrzenie przesunęło się po twarzach obecnych — nie ma potrzeby w mojej obecności powracać do tematów dzisiejszej porannej rozmowy. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?

Nie czekał na odpowiedź, ale dużymi krokami wyszedł zdecydowanie z Sali z poczuciem dumy, że wreszcie coś powiedział. Miał do siebie tylko żal o to, że stracił opanowanie. Usłyszał, jak Lytol go woła, ale tym razem wezwanie to nie wymusiło na nim posłuszeństwa.

Tym razem to nie Jaxom będzie przepraszał za swoje zachowanie, chociaż był bardzo młodym Lordem Ruathy. Podobnych incydentów nagromadziła się już gigantyczna wprost ilość; dotychczas po męsku przełykał je i pomijał milczeniem, bo było ku temu szereg logicznych powodów, ale dziś wszystko to spowodowało, że przestało go interesować cokolwiek poza tym, by jak najbardziej oddalić się od tej sytuacji, która ubliżała jego godności, od swojego nazbyt rozsądnego i skrupulatnego opiekuna i od tej nieznośnej grupy ludzi, którzy w oparciu o codzienną źle pojętą zażyłość pozwalali sobie na poufałości.

Ruth, wyczuwając strapienie swojego jeźdźca, wypadł ze starej stajni, w której w Warowni Ruatha miał swój Weyr. Delikatnie wyglądające skrzydła białego smoka były na wpół rozpostarte, kiedy tak pędził, by udzielić swojemu partnerowi wszelkiej potrzebnej mu pomocy.

Z westchnieniem, które na poły było szlochem, Jaxom wskoczył na grzbiet Rutha i przynaglił go do opuszczenia dziedzińca dokładnie w chwili, kiedy Lytol pojawił się w masywnych wrotach Warowni. Jaxom odwrócił głowę, żeby móc później zgodnie z prawdą powiedzieć, że nie widział, jak Lytol macha.

Mocne uderzenia skrzydeł Rutha uniosły ich w górę, jego mniejsza masa pozwalała, mu wznieść się szybciej niż smokom normalnej wielkości.

— Jesteś dwa razy takim smokiem, jak ta cała reszta. Dwa razy! Wszystko robisz lepiej! Wszystko! — Myśli Jaxoma były tak pełne buntu, że Ruth zatrąbił wyzywająco.

Zaskoczony smok — wartownik okrzyknął ich ze wzgórz ogniowych, a naokoło Rutha zmaterializowała się cała populacja jaszczurek ognistych z Warowni, które nurkowaly i pikowały, ćwierkaniem wtórując jego podnieceniu.

Ruth przeleciał nad wzgórzami ogniowymi, a następnie migiem przeszedł w pomiędzy, nieomylnie kierując się w stronę wysokogórskiego jeziora, które stało się ich ulubioną kryjówką.

Przenikliwe zimno pomiędzy, mimo że przelot był krótki, ochłodziło złość Jaxoma. Kiedy Ruth ślizgowym lotem opuszczał się bez wysiłku na brzeg wody, Jaxom zaczął dygotać, gdyż miał na sobie tylko tunikę bez rękawów.

— To jest nie w porządku! — powiedział, trzasnąwszy tak silnie pięścią w udo, że Ruth aż stęknął od wstrząsu.

Co się z tobą dziś dzieje? — zapytał smok, lądując delikatnie na skraju jeziora.

— Wszystko! Nic!

Wszystko czy nic? — rozsądnie chciał dowiedzieć się Ruth i odwrócił głowę, by spojrzeć na swego jeźdźca.