Выбрать главу

— Czy on obiecuje im, że będą gospodarować na tym, co dadzą radę utrzymać? — zapytał Jaxom zwracając się tak szybko do harfiarza, że Finder aż zamrugał oczami ze zdziwienia.

— Nie jestem pewien…

— Udało się tam dwóch synów Lorda Groghe’a — powiedział Lytol, skubiąc w zamyśleniu swoją dolną wargę. — Z jego wypowiedzi zrozumiałem, że będą gospodarować. Oczywiście zachowają należną im z urodzenia rangę Lordów. Brandzie, co obiecano Dorse’owi? — zapytał, kiedy ochmistrz powrócił.

— Dorse’owi? To on się udał na południe w poszukiwaniu gospodarstwa? — Jaxom zachichotał z ulgi i zadziwienia.

— Nie widziałem powodu, żeby odmówić mu tej szansy — odpowiedział spokojnie Lytol. — Nie wydawało mi się, żebyś miał mieć jakieś obiekcje. Brandzie? Co mu obiecano?

— Wydaje mi się, że powiedziano mu, iż może mieć tyle ziemi, ile tylko zapragnie. Nie sądzę, żeby w tej dyskusji pojawił się termin panować. Ale z drugiej strony ofertę złożono za pośrednictwem jednego z południowych kupców; nie składał jej bezpośrednio sam Torik.

— A jednak, jeżeli ktoś by ci zaofiarował ziemię, byłbyś mu wdzięczny i popierałbyś go przeciw tym, którzy ci tej ziemi odmówili, prawda? — zapytał Jaxom.

— Tak, wdzięczność rozsądnie byłoby wyrazić lojalnością. — Lytol poruszył się niespokojnie, rozważając inny aspekt tej sytuacji. — Jednak wyraźnie powiedziano, że najlepsza ziemia leży daleko od strefy, którą chroni Weyr. Dałem Dorse’owi jeden z naszych starszych miotaczy płomieni, oczywiście w dobrym stanie, z zapasowymi dyszami i wężem — dodał Lytol.

— Dałbym wszystko, żeby zobaczyć Dorse’a na otwartej przestrzeni w czasie Opadu Nici, kiedy nie widać nigdzie żadnych smoczych jeźdźców — powiedział Jaxom.

— Jeżeli Torik jest równie sprytny, jak się wydaje — powiedział Lytol — to może być to swoisty rodzaj ostatecznego testu, który wyłoni przyszłego gospodarza.

— Panie — Jaxom podniósł się, kończąc swoje wino — wrócę dziś w nocy. Nasza krew jest jeszcze za rzadka na burzę śnieżną w Warowni Ruatha. A na jutro wyznaczono nam z Ruthem zadanie. Czy znalazłbyś czas, żeby udać się z nami znowu na południe? Gdyby Brand mógł zarządzać pod twoją nieobecność sprawami Warowni?

— O tej portu roku słońce byłoby mile widziane — powiedział Lytol.

Brand półgłosem powiedział, że sobie poradzi.

Kiedy Jaxom i Ruth powrócili do Warowni Nad Zatoczką, wdzięczni za balsamiczne ciepło gwieździstej nocy, Jaxom był coraz bardziej pewien, że zmiana nie nastręczy Lytolowi trudności. Kiedy Ruth krążył przed wylądowaniem, Jaxom czuł, jak się odpręża w depłym powietrzu. Był bardzo spięty w Ruatha — spięty, żeby nie popędzać Lytola, a wciąż jeszcze osiągnąć swój cel, i zmartwiony doniesieniem o sprytnych machinacjach Torika.

Ześlizgnął się z barku Rutha na miękki piasek, dokładnie w tym miejscu, w którym tak niedawno całował Sharrę. Myśli o niej przynosiły mu pociechę. Zaczekał, aż Ruth zwinie się na wciąż jeszcze ciepłym piasku, a następnie ruszył do sali, wchodząc na paluszkach zdziwiony, że nawet w pokoju Harfiarza było ciemno. Musi w tej części świata być później, niż mu się wydawało.

Wsunął się do swojego łóżka, posłyszał jak Piemur mamrocze coś przez sen. Farli, zwinięta w kłębek obok swojego przyjaciela, uniosła jedną powiekę, żeby spojrzeć na niego, zanim znowu zapadła w głęboki sen. Jaxom naciągnął na siebie cienki koc, pomyślał o śniegach w Ruatha i z wdzięcznością zasnął.

Obudził się raptownie, myśląc, że ktoś go wołał po imieniu. Piemur i Farli leżeli bez ruchu w przytłumionym świetle, które zapowiadało świt. Jaxom leżał cały spięty, spodziewając się, że wołanie się powtórzy, ale nic nie słyszał. Harfiarz? Wątpił w to, bo Menolly zazwyczaj budziła się na jego wołanie. Dotknął sennego umysłu Rutha, i wiedział, że smok się dopiero budzi.

Czuł się zesztywniały. Może to go obudziło, bo złapał go skurcz w ramieniu, a od wczorajszego kopania bolały mięśnie rąk i brzucha. Plecy paliły od słońca. Było za wcześnie, żeby wstawać. Próbował zasnąć, ale tak go wszystko bolało i piekło, że nie mógł. Podniósł się cichutko, żeby nie przeszkadzać Piemurowi i nie obudzić Sharry. Popływa sobie, to przyniesie ulgę jego mięśniom i ukoi poparzenie. Zatrzymał się przy Ruthu, który właśnie się budził pełen zapału, by mu towarzyszyć, jako że był przekonany, iż z jego skóry nie zostało zmyte całe błoto podczas wczorajszej wieczornej kąpieli.

Siostry Świtu wyraźnie błyszczały w słońcu, którego jeszcze nie było widać nad horyzontem. A może ich przodkowie udali się do nich, żeby tam schronić się przed wybuchem? Ale jak?

Brodząc po pas w wodzie spokojnej zatoczki Jaxom zaczął nurkować i pływać pod wodą, tajemniczo ciemną bez słońca, które mogłoby rozświetlić jej głębiny. Potem wypłynął na powierzchnię. Nie, musi istnieć jeszcze jakieś inne schronienie, pomiędzy osiedlem a morzem. Ucieczka wyraźnie była ukierunkowana w jedną stronę.

Zawołał Rutha, przypominając narzekającemu białemu smokowi, że na płaskowyżu słońce będzie dużo cieplejsze. Zebrał swój rynsztunek i złapał kilka zimnych pasztecików ze spiżarni, nasłuchując przez moment, czy kogoś nie obudził. Chciał sprawdzić swoją teorię i zaskoczyć dobrą nowiną wszystkich przy przebudzeniu. A przynajmniej miał taką nadzieję.

Wznieśli się w powietrze, kiedy słońce pojawiło się nad horyzontem, podbarwiając na żółto czyste, bezchmurne niebo i wyzłacając dobrotliwą stronę dalekiego stożka góry.

Ruth zabrał ich pomiędzy, a potem na sugestię Jaxoma zaczęli zataczać szerokie i leniwe kręgi nad płaskowyżem. Oni sami zbudowali tam nowe kopce, Jaxom zauważył to z rozbawieniem, z tego rumowiska, które smoki wydrapały z dwóch starożytnych budowli. Ustawił Rutha w stronę morza. Ten cel oznaczałby dobry dzień marszu dla przerażonych ludzi. Zdecydował, że nie będzie przywoływał jaszczurek ognistych w tym momencie; wpędziłyby się tylko w nadmierne podniecenie, powtarzając swoje wspomnienia o wybuchu. Musiał sprowadzić je w takie miejsce, gdzie ich wspomnienia będą zakorzenione w jakimś mniej dramatycznym momencie. Przecież na pewno przypomną sobie coś o swoich ludziach w tym schronieniu, do którego uciekli w panice.

Może w pewnej odległości od osiedla wybudowano stajnie dla zwierząt i intrusiów? Biorąc pod uwagę rozmach, z jakim działali starożytni, taka stajnia mogła być wystarczająco wielka, żeby uchronić setki ludzi przed palącym deszczem wulkanu!

Poprosił Rutha, żeby poszybował w kierunku morza, z grubsza w tym kierunku, w którym strach pędził starożytnych. Kiedy minęli trawiaste łąki, zobaczyli w pokrytej popiołem ziemi krzaki, a po nich większe drzewa i bujniejszą roślinność. Będą mieli szczęście, jeżeli im się cokolwiek uda wypatrzyć w tej gęstej, zielonej masie. Właśnie miał poprosić Rutha, żeby zawrócił i wykonał drugi przelot, kiedy zauważył przerwę w dżungli. Poszybowali nad długą, trawiastą blizną, długą na kilkaset długości smoka, a szeroką na kilka. Po każdej stronie drzewa i krzewy rosły rzadko, jak gdyby walczyły o to, żeby znaleźć ziemię dla swoich korzeni. Wstążeczki wody połyskiwały na drugim końcu tej osobliwej blizny, jak płytkie łączące się ze sobą sadzawki.

W tym momencie nad płaskowyżem ukazało się słońce i odwracając głowę w lewo, żeby uniknąć oślepiającego blasku, Jaxom zauważył trzy cienie pełznące po bliższym końcu trawiastej blizny. W podnieceniu ponaglił Rutha, krążył, aż uzyskał pewność, że te pagórki to wcale nie są pagórki i w ogóle nie przypominają kształtem innych starożytnych budowli. Na przykład płożenie ich było równie nienaturalne, jak kształt. Jeden leżał o siedem albo więcej długości smoka przed innymi, a odległość między resztą wynosiła z dziesięć lub więcej długości smoka.