— Nie obchodzi mnie to — powiedziała Lessa do Brekke i spiorunowała wzrokiem zebranych. — Nie chcę ich tu nigdzie widzieć. Te nieznośne stworzenia mają nie prześladować Ramoth. Trzeba koniecznie coś zrobić, bo nic tu po nich.
— Należy oznakować je odpowiednimi kolorami! — brzmiała szybka odpowiedź Brekke. — Oznakować je i nauczyć, by podawały swoje imię i miejsce, z którego pochodzą, tak jak to robią smoki. Nauka grzeczności wcale ich nie przerasta. Przynajmniej tych, które latają do Bendenu na czyjeś polecenie.
— I niech zgłaszają się do ciebie, Brekke, albo do Mirrim — dodał Robinton.
— Niech tylko trzymają się z daleka od Ramoth i ode mnie! — Lessa przyjrzała się Ramoth i gwałtownie się odwróciła. — I niech ktoś przyniesie tego intrusia, którego Ramoth nie zjadła. Lepiej się poczuje, jak będzie miała coś w brzuchu. O pogwałceniu naszego Weyru porozmawiamy później. Szczegółowo.
F’lar polecił kilku jeźdźcom smoków, żeby przynieśli intrusia, a następnie uprzejmie podziękował pozostałym zebranym za ich bezzwłoczną reakcję na jego wezwanie. Skinął na kilku Przywódców Weyrów i Robintona, by dołączyli do niego w wyżej położonym Weyrze.
— Nie widać ani śladu jaszczurek ognistych — powiedziała Menolly do Jaxoma. — Powiedziałam Pięknej, żeby się trzymała z daleka. Odpowiedziała mi przerażona do szpiku kości.
— Podobnie jak Ruth — powiedział Jaxom, kiedy szli w jego kierunku poprzez Nieckę. — Zrobił się niemal szary.
Ruth nie tylko poszarzał, ale cały drżał z niepokoju.
Dzieje się coś złego. Coś jest nie w porządku, powiedział swojemu jeźdźcowi, a jego oczy wirowały jak błędne wieloma odcieniami szarości.
— Uszkodziły ci skrzydło?
Nie. To nie moje skrzydło. Coś jest nie tak w mojej głowie. Nie czuję się jak trzeba. Ruth przemieścił się z czterech łap na zad, potem z powrotem na czworaki, szeleszcząc skrzydłami.
— Czy to dlatego, że odleciały wszystkie jaszczurki ogniste? A może z powodu tego zamieszania z jajem Ramoth?
Ruth powiedział, że jedno i drugie, i żadne. Wszystkie jaszczurki ogniste się bały; przypomniały sobie coś, co je przestraszyło.
— Przypomniały sobie? Też coś! — Jaxoma zirytowały jaszczurki, ich kolektywne wspomnienia i różne bezsensowne obrazy, które powodowały, że jego rozsądny Ruth był nieszczęśliwy.
— Jaxom? — Menolly zdążyła zboczyć do Niższych Jaskiń i podzieliła się teraz z nim garścią pasztecików, które wyżebrała od kucharzy. — Finder mówi, że Robinton chce, bym wróciła do siedziby Cechu Harfiarzy i powiedziała im, co się działo. Mam także zacząć znaczyć moje jaszczurki ogniste. Patrz! — Wskazała palcem na obrzeże Weyru i na Gwiezdne Skały. — Smok — wartownik żuje smoczy kamień. Och, Jaxomie!
— Smok przeciw smokowi. — Przeszedł go gwałtowny dreszcz. — Jaxom, nie można do tego dopuścić — powiedziała zdławionym głosem.
Ani jedno z nich, ani drugie nie było w stanie dokończyć pasztecików. Milcząc wsiedli na Rutha, który uniósł ich w powietrze.
Kiedy Robinton wspinał się po schodach do Weyru królowej, myślał szybciej niż kiedykolwiek dotąd. Zbyt wiele zależało od tego, co się teraz stanie — ważył się cały przyszły los planety, jeżeli poprawnie odczytał reakcje. Wiedział więcej niż powinien o warunkach panujących w Weyrze Południowym, ale ta wiedza do niczego mu się dzisiaj nie przydała. Wyrzucał sobie, że wykazał taką samą naiwność, taki sam brak spostrzegawczości i tępotę, jak każdy smoczy jeździec, zakładając, że Weyry były nienaruszalne, a tereny Wylęgarni nietykalne. Uprzedzał go przecież Piemur; ale on po prostu nie dostrzegł powiązań pomiędzy tymi informacjami. A przecież w świetle tego, co się dziś wydarzyło, powinien już dawno dojść do logicznego wniosku, że zdesperowani Południowcy podejmą tę próbę, żeby ożywić swój podupadający Weyr przy pomocy nowej i zdolnej do życia królowej. Nawet gdyby doszedł do słusznego wniosku, jakim cudem dałby radę wytłumaczyć Lessie i F’larowi, co planowali na dziś Południowcy. Władcy Weyru mieliby w należytej pogardzie takie bezsensowne pomysły.
Nikt się dziś nie śmiał. Absolutnie nikt.
Dziwne, że tylu ludzi założyło, że Władcy z przeszłości potulnie pogodzą się ze swoim wygnaniem i pozostaną ulegle na swoim kontynencie. Nikt nie stawiał tamy ich wygodom, a tylko ich nadziei na przyszłość. Motorem musiał być tutaj T’kul T’ron utracił cały swój wigor i inicjatywę po dawnym pojedynku z F’larem. Robinton odczuwał uzasadnioną pewność, że żadna z tamtych dwóch Władczyń Weyru, ani Merika, ani Mardra, nie brały w tym udziału; na pewno nie życzyły sobie, żeby ich miejsce zajęła młoda królowa i jej jeźdźczyni. Czy to może jedna z nich zwróciła to jajo?
Nie, myślał Robinton, to musiał być ktoś, kto znał od wewnątrz teren Wylęgarni… albo ktoś, kto miał niesamowite szczęście i sporą dozę umiejętności, że udało mu się tak wpaść pomiędzy do jaskini i pomiędzy wypaść z niej.
Robinton na nowo przeżywał te momenty skomplikowanej grozy, której doświadczył podczas nieobecności jaja. Drgnął na myśl o wściekłości Lessy. Wciąż jeszcze było to prawdopodobne, że podburzy ona smoczych jeźdźców Północy. Była w pełni zdolna do tego, żeby podtrzymywać w sobie tę bezmyślną furię, która niemalże zdominowała wydarzenia tego ranka. Jeżeli nadal będzie domagała się zemsty na ponoszących winę Południowcach, może okazać się to równie zgubne dla Pernu jak pierwszy Opad Nici.
Jajo zostało zwrócone. Robinton uczepił się tego pocieszającego faktu, że wydawało się nieuszkodzone, pomimo że postarzało się podczas względnego upływu czasu. Lessa mogła zdecydować się, by robić z jego stanu kwestię sporną. A jeżeli z tego jajka wykluje się królowa z najmniejszą choćby skazą, to według Robintona nie było cienia wątpliwości, że Lessa będzie żądała pomsty.
Ale jajo zostało zwrócone! Musi wbić im do głowy ten fakt, musi podkreślić, że w oczywisty sposób nie wszyscy Południowcy brali udział w tej haniebnej akcji. Niektórzy nadal przestrzegali starych zasad zachowania. To na pewno jeden z nich był na tyle bystry, żeby domyślić się, jaka to karna ekspedycja wyruszy przeciwko przestępcom, i równie gorąco jak Robinton pragnął uniknąć takiej konfrontacji.
— To jest rzeczywiście czarna godzina — odezwał się ktoś o głębokim, smutnym głosie. Harfiarz odwrócił się, wdzięczny za pełne rozsądku poparcie Mistrza Kowali. Ciężkie rysy Fandarela pożłobiło zmartwienie i po raz pierwszy Robinton zauważył, że oczy jego pożółkły, a na twarzy pojawił się związany z wiekiem obrzęk, przez co stała się ona mniej wyrazista. — Takiej perfidii nie wolno puścić płazem… a przecież nie można inaczej!
Myśl o walce smoka ze smokiem znowu jak ogniem przeszyła umysł Robintona.
— Za wiele byśmy stracili! — powiedział do Fandarela.
— Oni stracili już wszystko, kiedy zostali zesłani. Często zastanawiałem się, czemu się wcześniej nie zbuntowali.
— Zrobili to teraz. Z nawiązką.
— A odpowiedź też mogą otrzymać z nawiązką. Mój przyjacielu, musimy dziś być tak rozumni jak nigdy dotąd. Obawiam się, że Lessa może być nierozsądna i bezmyślna. Już pozwoliła na to, żeby emocje zapanowały nad zdrowym rozsądkiem. — Kowal wskazał na naszywkę skórzaną na ramieniu Robintona, gdzie zwykle siedział Zair. — Gdzie jest teraz twój mały przyjaciel?
— W Weyrze Brekke, razem z Grallem i Berdem. Chciałem, żeby wrócił do siedziby Cechu Harfiarzy razem z Menolly, ale odmówił.
Powolnym, ciężkim ruchem Kowal ponownie pokręcił swoją wielką głową, kiedy obydwaj wchodzili do Sali Obrad.