Выбрать главу

— Zaopatrywany? — wykrzyknął F’lar. — Przecież wystarczy, żeby odeszli na parę długości smoka od Weyru i już mogą nazrywać sobie, czego potrzebują.

— Czasami to robią. Przekonałem się jednak, że przeważnie łatwiej jest, jeżeli moi dzierżawcy zaspokajają ich żądania. Nie naprzykrzają nam się wtedy.

— Nie naprzykrzają się? — Głos Lessy pełen byt oburzenia.

— Tak właśnie powiedziałem, pani — odparł Torik, a w tonie jego głosu pobrzmiewała twarda nuta; powrócił do mapy. — Moim dzierżawcom udało się dotrzeć w głąb kraju, do tego miejsca. Trudne przedsięwzięcie. Wszystko porośnięte splątaną dżunglą, od której najostrzejsza klinga tępi się w godzinę. Nigdy nie widziałem takiej roślinności! Wiemy, że są tu pagórki, a dalej pasmo wzniesień — postukał w odpowiednie części mapy — ale nie mam ochoty na wycinanie przejścia krok za krokiem. Przeprowadziliśmy rekonesans wzdłuż linii brzegowej, znaleźliśmy te dwie rzeki i szliśmy z ich biegiem, jak długo się dało. Zachodnia rzeka kończy się w równinnym, bagnistym jeziorze, a południowo — wschodnia na wodospadach wysokich na sześć, siedem długości smoka. — Torik wyprostował się, patrząc na mały kawałek poznanego kraju z łagodnym niesmakiem. — Zaryzykowałbym twierdzenie, że nawet, jeżeli ten ląd nie ciągnie się dalej na południe niż to pasmo górskie, i tak jest dwa razy większy od Południowego Bollu czy Tilleku!

— A Władcy z przeszłości nie są zainteresowani w zbadaniu tego, co posiadają? — Robinton zdał sobie sprawę, że dla F’lara takie nastawienie było nie do przełknięcia.

— Nie, panie, nie są! A mówiąc szczerze, jeżeli nie będzie jakiegoś łatwiejszego sposobu na to, żeby przedostać się przez tę roślinność — Torik postukał w mapę — to nie starczy mi ani ludzi, ani tym bardziej energii, żeby zawracać sobie tym głowę. Mam już teraz całą ziemię, jaką mogę utrzymać, a wciąż jeszcze moi ludzie są bezpieczni od Nici. — Przerwał. Chociaż Robinton dość dobrze orientował się, nad czym się teraz waha, chciał, żeby Przywódcy Weyru dowiedzieli się z pierwszej ręki, co myśli ten energiczny Południowiec. — Przez większą część czasu jeźdźcy smoków tym sobie również nie zawracają głowy.

— Co? — eksplodowała Lessa, ale F’lar dotknął jej ramienia.

— Zastanawiałem się nad tym, Toriku.

— Jak oni śmią? — ciągnęła dalej Lessa, a jej szare oczy rzucały błyskawice.

Ramoth poruszyła się na swoim legowisku.

— Bez wątpienia śmią — powiedział Torik, zerkając nerwowo na królową.

Jednak Robinton widział, że pełna przerażenia reakcja Lessy na przewinienie jeźdźców z przeszłości przyniosła satysfakcję temu mężczyźnie.

— Ale… ale… — Lessa aż się zapluła z oburzenia.

— Czy jesteś w stanie sobie poradzić, Toriku? — zapytał F’lar, uspokajając swoją partnerkę stanowczym gestem.

— Nauczyliśmy się radzić sobie — powiedział Torik. — Mamy mnóstwo miotaczy płomieni, F’nor upewnił się, by pozostały one w moich rękach. Nie dopuszczamy, by nasze gospodarstwa zarosły trawą, a podczas Opadu Nici trzymamy zwierzęta w kamiennych stajniach. — Nieśmiało wzruszył ramionami, a potem lekko uśmiechnął się na pełen oburzenia wyraz twarzy Władczyni Weyru. — Nie spotyka nas od nich żadna krzywda, Lesso, co prawda nie spotyka nas również nic dobrego. Nie martw się. Radzimy sobie z nimi.

— To nie o to chodzi — powiedziała Lessa ze złością. — Są jeźdźcami smoków, przysięgli ochraniać…

— Przecież wysłaliście ich na Południowy, bo tego nie robili przypomniał jej Torik. — Żeby tutaj nie wyrządzali ludziom krzywdy.

— To wciąż jeszcze nie daje im żadnego prawa, lecz…

— Mówiłem ci, Lesso, że nie robią nam krzywdy. Radzimy sobie bez nich!

Coś jakby wyzwanie w głosie Torika spowodowało, że Robinton wstrzymał oddech. Lessa była porywcza.

— Czy jest coś, czego potrzebujesz od Północy? — zapytał F’nor z czymś w rodzaju przeprosin.

— Miałem nadzieję, że o to zapytasz — powiedział Południowiec, szeroko się uśmiechając. — Wiem, że nie możecie złamać danego słowa, wtrącając się do spraw Południa. Nie żeby mi to przeszkadzało… — dodał pośpiesznie, widząc, że Lessa znowu chce protestować. — Ale zaczyna nam brakować niektórych rzeczy, na przykład odpowiednio wykutego metalu dla mojego kowala i części do miotaczy płomieni, które, jak to on mówi, potrafi zrobić tylko Fandarel.

— Dopilnuję, żebyś je dostał.

— I chciałbym, żeby jedna z moich młodszych sióstr, Sharra, pobierała nauki u tego Uzdrowiciela, o którym opowiadał mi Harfiarz, Mistrza Oldive. Są u nas jakieś osobliwe gorączki i dziwne choroby.

— Oczywiście, będzie mile widziana — powiedziała Lessa szybko. — A nasza Manora jest biegła w sporządzaniu wywarów z ziół.

— I… — Torik zawahał się na moment, rzucając spojrzenie na Robintona, który szybko uspokoił go uśmiechem i zachęcającym gestem — gdybyście mieli jakichś żądnych przygód mężczyzn i kobiety, którzy mieliby ochotę założyć gospodarstwa na mojej ziemi, to myślę, że moja Warownia mogłaby ich wchłonąć bez wiedzy jeźdźców z przeszłości. Weźcie pod uwagę, że chodzi mi tylko o kilku, ponieważ choć mamy cały kontynent wolny, niektórych ludzi wyprowadza z równowagi, kiedy na niebie nie ma smoków podczas Opadu Nici!

— No cóż, tak — powiedział F’lar z nonszalancją, na którą Robinton zdusił śmiech — wydaje mi się, że mamy paru zahartowanych osobników, którzy by byli zainteresowani przyłączeniem się do ciebie.

— Dobrze. Jeżeli będę miał dość ludzi, by utrzymać ziemię jak należy, to w następnej porze chłodnej przekroczymy rzeki. Ulga Torika była widoczna.

— Wydawało mi się, iż mówiłeś, że to niemożliwe… — zaczął F’lar.

— Nie niemożliwe. Tylko trudne — odparł Torik, dodając z uśmiechem. — Widziałem ludzi, którzy mimo wszystko chleli iść dalej i sam chciałbym wiedzieć, co też tam dalej jest.

— My też — powiedziała Lessa. — Władcy Weyrów z przeszłości nie są wieczni.

— Często się pocieszałem tym faktem — odparł Torik. — Jest jednak pewna sprawa… — Przerwał spoglądając spod przymrużonych powiek na dwoje Przywódców Weyru Benden.

Jak dotąd śmiałość Torika napełniała Robintona radością. Harfiarz odczuwał głębokie zadowolenie z tego, jak udało mu się go przygotować i podpuścić, by prosił o to, co najbardziej było potrzebne Południu — o miejsce, gdzie można by posyłać niezależnych i zdolnych ludzi, którzy nie mieli żadnej szansy na zdobycie warowni czy gospodarstw na Północy. Zachowanie rosłego Południowca było dużą nowością dla Władców Weyru Benden: nie był on ani służalczy i pokorny, ani agresywny i pełen żądań. Torik stał się niezależny wskutek tego, że nie miał nikogo, w kim mógłby szukać oparcia, ani jeźdźców smoków, ani Mistrzów Rzemiosła, ani Lordów Warowni. A ponieważ przeżył, miał do siebie zaufanie, wiedział, czego chce i jak to osiągnąć. Tak, więc zwracał się do Lessy i F’lara jak do równych sobie.

— Jeszcze jeden drobiazg — ciągnął dalej — który chciałbym wyjaśnić.

— Tak? — podsunął mu F’lar.

— Co się stanie z Południowym, z moimi dzierżawcami, ze mną, kiedy już nie stanie jeźdźców z przeszłości?

— Powiedziałbym, że zrobiłeś już więcej niż trzeba, żeby zarobić sobie na prawo do Warowni — powiedział powoli F’lar z niedwuznacznym akcentem na tym ostatnim słowie — i zatrzymania tego, co uda ci się wykroić z tej dżungli!

— Dobrze! — Torik zdecydowanie skinął głową, nie spuszczając spojrzenia z oczu F’lara. A potem nagle uśmiech zalał jego opaloną twarz. — Już zapomniałem, jacy potraficie być wy z Północy. Przyślijcie mi takich więcej…