Выбрать главу

Niewiele można powiedzieć o tym, co zdarzyło się w ciągu następnych trzydziestu minut w domu z kamienia i drewnianych bali. W pewnej chwili Brian kazał Glorii podnieść się z sofy w salonie i wejść do pomieszczenia przy apartamencie gościnnym, który znajdował się po drugiej stronie holu. Gloria przechowywała tam wina podawane na częstych przyjęciach. Brian łaskawie popchnął do środka krzesło, żeby miała na czym usiąść. Nie związał jej rąk ani nie zakneblował ust., Ale zamknął drzwi na klucz z zewnątrz.

Ranelle, jedna z gospodyń, wspomniała później, że Gloria zwykle zostawiała klucz w zamku.

Szeryf i jego ludzie przyjechali do rancza przy Silky Road na chwilę przed przybyciem Raymonda Welle. Dojazd ze Steamboat Springs zajął niecałe piętnaście minut. Trzy podskakujące na gruntowej drodze samochody wiozły pięciu funkcjonariuszy. Szeryf okręgu Routt zdecydował już, że potraktuje sytuację jako zajście z wzięciem zakładniczki.

Zanim przedstawiciele prawa zdołali coś postanowić po przyjeździe na miejsce i zanim rozpoczęto jakiekolwiek szczegółowe dyskusje o tym, jak najlepiej poprowadzić negocjacje z porywaczem, gdyby nadarzyła się taka sposobność, funkcjonariusze usłyszeli trzy strzały dobiegające z wnętrza domu. Zostały oddane w sekundowych odstępach. Policjanci instynktownie pochylili się, szukając osłony za samochodami. Raymond Welle zareagował znacznie wolniej.

Może pół minuty potem, kiedy policjanci spierali się jeszcze, czy oddano trzy czy cztery strzały, zaalarmował ich brzęk tłuczonego szkła. Raymond zerknął w stronę domu i powiedział szeryfowi, że ktoś wybił małe okienko nad zlewem w pralni.

Najwyżej po minucie padł kolejny strzał. Przednia szyba jednego z policyjnych aut – za którym akurat nikt się nie krył – rozleciała się na kawałki. Huk wystrzału odbił się echem o zbocza doliny, oblatując je niczym stalowa kulka w automacie do gry.

– Rany boskie – powiedział jeden funkcjonariuszy. – Wali z armaty, czy co?

– Nie – odparł ktoś. – To chyba czterdziestka piątka.

– Jak on się tu dostał, u diabła? – zapytał szeryf. – Na piechotę? Czy któryś z was nie zauważył jakiegoś auta nie stąd? A ty, Raymond?

Raymond rozejrzał się.

– Nie, nie widzę. Ale jest gruntowa droga, która prowadzi z Copper Ridge do tamtego lasu. Jego samochód może stać tam.

– Albo w garażu, no nie? – zastanawiał się głośno szeryf. Już później powiedział jednemu z podwładnych, że kiedy otrzymał od Raymonda wiadomość o kłopotach jego żony, przyszło mu do głowy, iż Gloria może z kimś romansuje i że któreś z nich, ona albo jej kochanek, postanowiło zerwać, a to wywołało scysję, jakiej z pewnością oboje by potem żałowali. Tego rodzaju awantury szeryf określał mianem „domowych porządków”. Uważał, że są bardziej upokarzające niż groźne dla uczestniczących w nich osób.

Po mieście krążyły plotki, że od czasu do czasu Gloria obdarza kogoś swoimi względami, zwłaszcza podczas wyjazdów na zakupy nowych koni.

Raymond wyciągnął rękę i otworzył swojego chevroleta blazera, a potem nacisnął guzik na pilocie otwierającym drzwi do garażu. Natychmiast odsunęło się troje drzwi, spoza których ukazało się jedno puste stanowisko, drugie zawalone jakimiś klamotami, a trzecie zajęte przez ciemnozielonego land-rovera Glorii.

– To land-rover Glorii – powiedział Ray. – Samochód faceta, który ją tam trzyma, musi stać w lesie.

– Chyba masz rację – przytaknął szeryf. – Jest jakieś boczne wyjście z domu przez które mógłby najłatwiej dopaść swojego samochodu, a potem zwiać do Copper Ridge?

Drzwi garażu zasunęły się.

– Ty je zamknąłeś? – zapytał szeryf.

– Nie – odparł Raymond. – On musiał je włączyć. W domu jest przycisk. Koło drzwi do sieni.

– Dobrze wiedzieć. Trzeba, więc mieć na oku także land-rovera. Może będzie chciał uciec samochodem Glorii. Ale musimy być bardzo ostrożni. Gdyby tak zrobił, prawdopodobnie użyje jej jako żywej tarczy. A co z drzwiami, które prowadzą do tamtego zagajnika?

– Z tamtej strony jest moja sypialnia. Ma duże przesuwne drzwi. Wychodzą na taras, którego stąd nie widać. Twoi ludzie powinni obstawić te drzwi i garaż.

Szeryf polecił przez radio, żeby gruntowa droga między Copper Ridge i Mad Creek została zablokowana. Kazał obstawić główną bramę rancza. Wysłał dwóch ludzi, aby obstawili taras koło sypialni pana domu, a dwóm innym polecił, żeby zajechali od tyłu, znaleźli jakieś bezpieczne miejsce i mieli pod obstrzałem dach i przesuwne, szklane drzwi.

– Starajcie się jechać poza zasięgiem strzału – instruował. – Wezwę z miasta jakieś posiłki.

Zanim policjanci zdążyli zająć pozycje po drugiej stronie domu, Raymond Welle wrzasnął:

– Patrzcie! Ucieka! Tam! Widzicie go? – wyciągnął rękę w kierunku swojej sypialni.

Brian Sample pędził przez szeroki taras. Przesadził barierkę i zeskoczył na gładko przycięty trawnik. Zatrzymał się, obejrzał, stanął twarzą do policyjnych wozów, wycelował z czterdziestki piątki w kierunku samochodu szeryfa i nacisnął na spust. Pocisk poszedł górą.

– Otworzyć ogień – rozkazał szeryf i dwaj funkcjonariusze, którzy zostali koło niego, natychmiast odpowiedzieli strzałami z policyjnych karabinów.

Lewe ramię Briana odskoczyło do tyłu. Zrobił jeszcze krok i zachwiał się. Pod dwu następnych upadł i wypuścił broń z dłoni. Przez sekundę czy dwie ciężki pistolet zdawał się szybować w powietrzu, zanim poddał się prawu ciążenia i upadł na ziemię.

Ożyła krótkofalówka szeryfa. Jeden z policjantów, który okrążał dom od tyłu, chciał wiedzieć, co się, u diabła, dzieje.

Raymond Welle biegł już w kierunku swego domu.

Znaleźli Glorię bez trudu. Ostry zapach rozlanego wina był doskonałym tropem, prowadzącym prosto do pomieszczenia obok apartamentu gościnnego.

Brian Sample nie pofatygował się nawet, by otworzyć pomieszczenie. Strzelił do Glorii przez drzwi. Trzy pociski kaliber czterdzieści pięć przebiły górną sosnową płycinę, dwa z nich dosięgły Glorię Welle. Jeden trafił w górną część brzucha, a jeden w szyję. Nie żyła już, kiedy Raymond znalazł ją leżącą na oparciu przewróconego krzesła. Sukienkę miała splamioną krwią i burgundem od Roberta Mondaviego. Nie było to wino najlepszego gatunku, ale zwykłe, kupione na przyjęcie.

Policjant, który biegł tuż za nim, powiedział potem, że Raymond nie dotknął ciała żony, nie zostawił nawet odcisku buta w kałuży krwi, która zmieszała się z winem na dębowej podłodze.

Brian, Sample zmarł tej samej nocy w szpitalu w Steamboat Springs, nie odzyskawszy przytomności.

Część pierwsza

Pod wezwaniem sławnych francuskich detektywów

1.

Telefon, który wezwał nas do Waszyngtonu, zadzwonił w kwietniowy piątek wieczorem. Zabawiałem się właśnie podrzucaniem placków na pizzę, a Lauren kroiła czosnek tak cienko, że plasterki były zupełnie przezroczyste. Jej ręce nie lepiły się tak jak moje, więc to ona podniosła słuchawkę. W chwilę później powiedziała wyraźnie zaskoczona:

– Cześć, A. J. Nie, nie, nie. Niczego nam nie przerwałaś. Naprawdę. Robimy właśnie razem kolację… Tak, w naszej nowej kuchni, cudownej. Cieszę się, że zadzwoniłaś… U nas wszystko dobrze, dziękuję. A co u ciebie?

Uśmiechnąłem się. Jedyną A. J., jaką znałem, była A. J. Simes, emerytowany psycholog z FBI. Rok wcześniej bardzo mi pomogła zidentyfikować i przyszpilić faceta, który chciał mnie zabić. Uratowała mi życie, nim cała ta awantura się skończyła. Od tamtej pory mieliśmy od niej wiadomość tylko raz, tuż po wyjeździe z Kolorado i powrocie do domu w Wirginii.