– Już drugi raz znikasz na całe popołudnie. Będzie się martwił. – Dźgnęła mnie palcem.
Odwróciłam się do niej plecami i wybiegłam, zatrzaskując za sobą furtkę. Nie mogłam opanować drżenia. Stara Służąca odezwała się do mnie po raz pierwszy od mojego przyjazdu.
Lodowaty wiatr ustał, znowu zapanowało lato. Żar lał się z błękitnego nieba, a rozpalone płyty chodnikowe parzyły mi stopy przez podeszwy butów. Gęste krople potu skapywały mi z nosa, włosy przylepiły się do szyi. Ściskałam naszyjnik w kieszeni. Był ciężki, ale z nim czułam się spokojniejsza. Wróciłam do kawiarni Moskwa, szukając w twarzach starych kobiet oczu mojej wróżki. Jednak to ona mnie znalazła.
– Wiedziałam, że wrócisz – powiedziała, schodząc z chodnika przed piekarnią i dołączając do mnie. – Pokażę ci, gdzie możemy porozmawiać. Pomogę ci.
Wzięła mnie pod rękę. Jej pomarszczone ciało było miękkie, pachniała talkiem. Nagle nie wydawała mi się już taka wulgarna, tylko stara i znużona życiem. Mogłaby być moją babką.
Zaprowadziła mnie do domu kilka przecznic od kawiarni, za – trzymując się co kilka kroków, by złapać oddech. Po podwórzu rozniósł się krzyk niemowlęcia, słyszałam też dwie kobiety usiłujące je pocieszyć. Betonowe ściany były popękane, ze szczelin wyrastały chwasty. Woda ciekła z zardzewiałych rur, tworząc kałuże pełne brudnego osadu na schodach i w przejściu. Z jednej z nich chłeptał wodę pręgowany kocur. Wychudzone zwierzę rzuciło nam przelotne spojrzenie, zanim wspięło się po drewnianym płocie i znikło.
Wejście do domu było pełne odpadków. Setki much krążyło nad resztkami jedzenia wysypującymi się z przepełnionych śmietników.
Zmrużyłam oczy na widok mężczyzny na końcu korytarza oświetlonego nikłym promieniem wpadającym przez okno. Zmywał podłogę. Zdziwiłam się, że w takim budynku ktokolwiek sprząta. Gdy przechodziłyśmy, wzrok nieznajomego powędrował ku starej kobiecie. Zauważyłam karmazynowe tatuaże na jego rękach, jeden w kształcie smoka. Na widok mojego ciekawskiego spojrzenia mężczyzna odwinął rękawy.
Zatrzymałyśmy się przed metalowymi drzwiami z kratką na dole.
Stara kobieta wyciągnęła zawieszony na szyi klucz. Chwilę mocowała się z zamkiem, a kiedy w końcu sobie z nim poradziła, drzwi zaskrzypiały na znak protestu i się otworzyły. Kobieta weszła do sutereny, ja zaś stałam na wytartej wycieraczce, zaglądając do środka. Pod sufitem biegły rury, ściany pokrywała podarta tapeta, a podłogę stare gazety. Kartki były zażółcone i podarte, jakby żyło tu jakieś zwierzę, które śpi, je i załatwia się na ziemi.
Przez odór kurzu i stęchlizny poczułam mdłości. Kiedy kobieta odwróciła głowę, zobaczyła, że nadal stoję w drzwiach, wzruszyła ramionami.
– Widzę po twoim stroju, że przywykłaś do innych warunków – powiedziała. – Nic lepszego nie mogę ci jednak ofiarować.
Zarumieniłam się i weszłam do mieszkania, zawstydzona swoim snobizmem. Na środku pokoju stała zniszczona sofa, przez jej szwy wyłaziło wypełnienie. Kobieta wytrzepała ją ręką i zarzuciła na poduszki cuchnący grzybami pled.
– Usiądź, proszę – zaproponowała.
W mieszkaniu panował większy zaduch niż na ulicy. Przybrudzone okna były zamknięte, ale słyszałam kroki przechodniów i dzwonki rowerów. Kobieta napełniła czajnik i postawiła go na kuchence.
Zrobiło się jeszcze goręcej, więc kiedy nie patrzyła, przytknęłam do nosa chusteczkę, szukając ulgi w świeżym zapachu wypranego materiału. Rozejrzałam się po mieszkaniu, by sprawdzić, czy jest tu łazienka. Nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że kobieta wydawała się całkiem czysta, a żyła w tak obskurnym miejscu.
– Tylu cierpiących – wymamrotała stara. – Każdy kogoś stracił: rodziców, mężów, siostry, braci, dzieci. Próbuję pomóc, ale tylu ich jest.
Przelała gotującą się wodę do wyszczerbionego imbryka, po czym postawiła go wraz z dwiema filiżankami na stoliku przede mną.
– Przyniosłaś coś, co do niej należało? – Schyliła się i poklepała mnie po kolanie.
Wyciągnęłam chustkę z kieszeni i rozwinęłam ją na stole. Spojrzenie starej kobiety przylgnęło do naszyjnika. Zafascynowana, długo mu się przypatrywała.
– To nefryt – powiedziała.
– Tak. I złoto.
Zrobiła miseczkę z drugiej dłoni i położyła na niej naszyjnik, szacując jego wagę.
– Jest piękny – stwierdziła. – Bardzo stary. Teraz już nie robi się takiej biżuterii.
– Jest piękny – przytaknęłam i nagle przypomniałam sobie, jak mój ojciec mówił to samo.
Powróciło do mnie pewne wspomnienie. Miałam trzy lata, rodzice i ja świętowaliśmy w mieście Gwiazdkę wraz z kilkoma przyjaciółmi rodziny. Ojciec zawołał:
– Lino i Aniu! Chodźcie tu szybko! Spójrzcie na to piękne drzewko!
Matka i ja wpadłyśmy do pokoju, ojciec stał obok wielkiej choinki. Każdą gałąź zdobiły jabłka, orzechy i cukierki. Matka wzięła mnie na ręce, a ja małymi paluszkami, lepkimi od piernika, bawiłam się naszyjnikiem na jej łabędziej szyi.
– Podoba się jej ten naszyjnik, Lino – zauważył ojciec. – Pięknie na tobie wygląda.
Matka, w białej koronkowej sukni i z jemiołą we włosach, podała mnie ojcu, abym mogła dotknąć szklanej królewny na czubku drzewka.
– Kiedy dorośnie, podaruję go jej – powiedziała matka. – Dzięki temu zapamięta nas oboje.
Popatrzyłam na starą kobietę.
– Gdzie ona jest? – zapytałam.
Starucha ścisnęła naszyjnik w pięści. Po chwili odpowiedziała:
– Matkę zabrano od ciebie w czasie wojny. Ale jest bezpieczna. Wie, jak przeżyć.
Wstrząsnął mną dreszcz i uniosłam dłonie do twarzy. Wyczuwałam, że to prawda. Moja matka nadal żyła.
Kobieta usadowiła się wygodniej na krześle, przyciskając naszyjnik do serca. Jej oczy poruszały się pod powiekami, jak u śpiącego, a pierś wznosiła się i opadała.
– Szuka w Harbinie, ale nie może cię znaleźć.
– W Harbinie? – Natychmiast zesztywniałam.
Nagle policzki kobiety się wydęły, wybałuszyła oczy w gwałtownym spazmie, który wstrząsnął jej drobnym ciałem. Uniosła dłoń do ust, a ja ujrzałam poplamioną krwią flegmę spływającą po jej przegubie. Szybko nalałam herbaty i podałam staruszce, ale tylko machnęła ręką.
– Wody! – wydyszała. – Wody!
Pobiegłam do zlewu i odkręciłam kurek. Brązowe błoto trysnęło na moją sukienkę i podłogę. Poczekałam, aż popłynie czysta woda, przez cały czas niespokojnie zerkając przez ramię na staruszkę.
Siedziała na podłodze, łapiąc się za serce i rzężąc.
Kiedy nalałam pół szklanki czystej wody, pobiegłam ku kobiecie.
– Mam ją przegotować? – zapytałam, przystawiając szklankę do jej drżących warg. Jej twarz miała okropny odcień szarości, ale po kilku łykach spazmy ustały, a na policzki staruszki powróciły rumieńce.
– Napij się herbaty – powiedziała. – Przepraszam. To przez ten kurz. Nie otwieram okien, ale i tak leci tu z ulicy.
Drżącymi rękami nalałam sobie herbaty. Była ledwie ciepła i miała żelazisty posmak, ale z uprzejmości wypiłam parę łyków. Zastanawiałam się, czy kobieta cierpi na gruźlicę, tak powszechną w tej części miasta. Siergiej by się wściekł, gdyby wiedział, że tutaj przyszłam.
Wypiłam jeszcze odrobinę okropnej cieczy i odstawiłam filiżankę.
– Niech pani mówi dalej – odezwałam się do staruszki. – Proszę mi jeszcze opowiedzieć o mojej matce.
– Dość już powiedziałam jak na jeden dzień – oznajmiła. – Źle się czuję.
Nie wyglądała jednak na chorą. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Obserwowała mnie.
Sięgnęłam pod sukienkę, wyciągnęłam banknoty ukryte w halce i położyłam je na stole.
– Proszę! – krzyknęłam.
Jej wzrok powędrował do moich dłoni. Czułam, że palce zaczynają mi drżeć. W ogóle nie mogłam poruszyć rękami, wydawały się zbyt ciężkie.
– Twoja matka – zaczęła staruszka – wróciła po ciebie do Harbinu. Wszyscy Rosjanie uciekli, nie wie, gdzie teraz jesteś.
Przełknęłam ślinę. Miałam ściśnięte gardło, trudno mi się oddychało. Usiłowałam wstać, żeby otworzyć drzwi i wpuścić trochę powietrza, ale nie mogłam się poruszyć.
– Ale przecież komuniści… zabiją ją… – zaczęłam. Ręce mi drżały. – Jak mogła się wydostać z Rosji? Armia radziecka strzeże granicy. – Twarz kobiety rozmazywała się przed moimi oczami. – To niemożliwe – szepnęłam.
– Możliwe. – Stara kobieta wstała i pochyliła się nade mną.
– Twoja matka jest taka sama jak ty. Impulsywna i zdeterminowana.
Poczułam ściskanie w żołądku, twarz mi płonęła. Opadłam na krzesło, a sufit zawirował nade mną.
– Skąd pani wie to wszystko o mojej matce? – wykrztusiłam.
Kobieta wybuchnęła śmiechem. Zadrżałam…
– Przyglądam się. Słucham rozmów, zgaduję – odparła. – Poza tym wszystkie rude mają silną wolę.
Przeszył mnie ostry ból z boku, jakby ktoś mnie kopnął. Popatrzyłam na filiżankę i wreszcie pojęłam.
– Mama nie jest ruda – wyszeptałam.
Kobieta trzymała nade mną naszyjnik. Nie próbowałam jej go odebrać. Czułam, że już po nim. Rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi i okrzyk jakiegoś mężczyzny. Potem już nic do mnie nie docierało, pogrążyłam się w ciemnościach.
Oprzytomniałam na dźwięk męskich głosów. Jacyś ludzie się kłócili. W uszach mi dzwoniło od ich krzyków. Światło raziło mnie w oczy, bolała mnie klatka piersiowa. Coś leżało na moim brzuchu.
Zmrużyłam oczy i ujrzałam swoją rękę. Była podrapana i posiniaczona, paznokcie miałam połamane i brudne. Nie czułam palców, a kiedy chciałam nimi poruszyć, odkryłam, że nie mogę. Coś twardego wbijało mi się w nogę. Próbowałam usiąść, ale miałam zawroty głowy i znowu się położyłam.
– Nie wiem, kto to – mówił łamaną angielszczyzną jeden z mężczyzn. – Po prostu weszła do mojej kawiarni. Pewnie pochodzi z dobrej rodziny, bo zazwyczaj jest elegancko ubrana.