Dymitr podszedł do okna i wyjrzał.
– Nie sądzę, żebyś wcześniej miała do czynienia z miejscami pokroju Szanghaju – powiedział. – Rosjanie, wśród których dorastałaś, byli… wytworni. Ja obracałem się wśród ludzi pośledniego sortu, wiem, co z nich za szumowiny.
Wpatrywałam się w niego przez chwilę, w jego wyprostowane plecy, szerokie ramiona. Oczarowała mnie uroda Dymitra, jednak ukryty w nim mrok stanowił dla mnie zagadkę.
– Musisz uważać mnie za bardzo tępą i rozpieszczoną dziewczynę – westchnęłam.
Obrócił się na pięcie, ze zdumieniem w oczach.
– Myślę, że jesteś bardzo piękna i bardzo inteligentna. Nigdy nie widziałem nikogo takiego jak ty… przypominasz postać z książki. Księżniczkę.
Wsunęłam resztki naszyjnika matki do woreczka.
– Nie tak myślałeś tamtego popołudnia, kiedy widziałam cię w ogrodzie. Tego dnia, gdy byłeś z Marie i Francine – wyjaśniłam. – Uznałeś mnie za głupią uczennicę.
– Nieprawda! – Wydawał się naprawdę zaniepokojony. – Myślałem, że Amelia jest nieuprzejma… i byłem zazdrosny.
– Zazdrosny? O co?
– Też chciałbym chodzić do dobrej szkoły. Uczyć się francuskiego i sztuki.
– Och. – Popatrzyłam na niego ze zdumieniem.
Od wielu miesięcy uważałam, że potraktował mnie wtedy z góry. Drzwi do salonu się otworzyły, i wpadła Mei Lin. Na widok Dymitra zamarła i cofnęła się o krok, po czym z zawstydzeniem przywarła do oparcia sofy. Tydzień wcześniej wypadły jej dwa mleczne siekacze i teraz sepleniła.
– Pan Siergiej pyta, czy napiją się państwo herbaty – oznajmiła rosyjskim z wyższych sfer.
Dymitr wybuchnął śmiechem i klepnął się w kolano.
– Na pewno nauczyła się tego od ciebie – stwierdził. – Mówi jak arystokratka.
– Zostaniesz na herbacie? – spytałam go. – Siergiej z radością cię powita.
– Niestety, nie mogę. – Sięgnął po kapelusz i marynarkę. – Dziś przesłuchuję nowy jazz – band do klubu.
– Pewnie wolałbyś uczyć się francuskiego i sztuki?
Dymitr znowu wybuchnął śmiechem. Ten dźwięk rozlał się po mnie niczym ciepła fala.
– Pewnego dnia Siergiej się złamie i przyprowadzi cię do klubu – stwierdził.
Powietrze przed domem było świeże, słońce świeciło wprost oślepiająco. Rankiem czułam się przygnębiona, lecz wizyta Dymitra poprawiła mi humor. Ogród wydawał się żywy dzięki dźwiękom, zapachom i kolorom. Krążyły nad nim gołębie, w odległych zakątkach kwitły fioletowe astry. Wdychałam cierpki zapach mchu porastającego ukryte w wiecznym cieniu fragmenty muru i fontannę.
Miałam ochotę wziąć Dymitra pod rękę i podbiec z nim do furtki, ale oparłam się pokusie.
Dymitr zerknął na dom.
– Dobrze ci tu, Aniu? – zapytał. – Musisz czuć się samotna.
– Już przywykłam – odparłam. – Mam bibliotekę. I kilka przyjaciółek w szkole.
Zatrzymał się i kopnął żwir na ścieżce, po czym zmarszczył brwi.
– Ze względu na klub trochę brakuje mi czasu – westchnął. – Ale jeśli chcesz, mogę cię odwiedzać. Co byś powiedziała na to, żebym wpadał na parę godzin każdego środowego popołudnia?
– Tak! – Klasnęłam w ręce. – Bardzo bym chciała.
Stara Służąca otworzyła nam skobel na furtce. Obawiałam się spojrzeć jej w oczy. Zastanawiałam się, czy słyszała, jak utraciłam naszyjnik, i czy w związku z tym pogardza mną jeszcze bardziej niż zwykle. Jednak jak zawsze była ponura i skrzywiona.
– Co będziemy robić w przyszłą środę? – spytał Dymitr, gwiżdżąc na rikszę. – Chcesz zagrać w tenisa?
– Nie, dość mam tego w szkole – odparłam.
Wyobraziłam sobie jedną z jego gładkich dłoni między moimi łopatkami, drugą ściskającą moje palce, nasze przyciśnięte do siebie policzki. Przygryzłam wargę i obserwowałam Dymitra w poszukiwaniu jakiegoś znaku, że on czuje to samo. Jednak jego twarz wydawała się nieprzenikniona jak maska. Wahałam się przez chwilę, zanim wykrztusiłam:
– Chciałabym, żebyś nauczył mnie tańczyć, tak jak uczyłeś Marie i Francine. – Zdumiony Dymitr zrobił krok do tyłu. Poczułam, że się rumienię, ale brnęłam dalej. – Tanga – dodałam.
Roześmiał się, odchylając głowę tak, że widziałam teraz komplet jego białych zębów.
– To bardzo śmiały taniec, Aniu – powiedział. – Chyba będę musiał poprosić Siergieja o pozwolenie.
– Słyszałam, że był doskonałym tancerzem – odparłam drętwym ze zdenerwowania głosem. Mimo komplementów Dymitra pod adresem mojej urody i inteligencji widziałam, że w jego oczach nadal jestem tylko małą dziewczynką. – Może poprosimy go, żeby nas uczył.
– Może. – Dymitr znowu się roześmiał. – Chociaż ciebie wychowuje bardzo przyzwoicie. Na pewno uprze się przy walcu wiedeńskim.
Pod furtkę podjechał młody rikszarz w podartych szortach i postrzępionej koszuli. Dymitr podał mu adres klubu. Patrzyłam, jak wsiada i zajmuje miejsce.
– Aniu! – zawołał. Uniosłam wzrok i ujrzałam, że pochyla się ku mnie. Miałam nadzieję, że pocałuje mnie na pożegnanie, więc nadstawiłam policzek. On jednak przyłożył dłoń do mojego ucha i wyszeptał: – Aniu, musisz wiedzieć, że ja rozumiem. Też straciłem matkę, gdy byłem w twoim wieku. Serce biło mi tak mocno, że ledwie go usłyszałam.
Dał znać chłopcu i riksza ruszyła. Zanim skręciła za rogiem, Dymitr odwrócił się i pomachał. – Do przyszłej środy! – zawołał.
Skóra mi mrowiła. Oblała mnie fala gorąca, niemal czułam, jak płonę. Zerknęłam przez ramię, Stara Służąca patrzyła na mnie uważnie. Przytrzymywała szczupłą dłonią furtkę. Przebiegłam obok niej, minęłam ogród i wpadłam do domu, a moje uczucia szalały niczym instrumenty podczas próby chińskiej orkiestry.
MOSKWA – SZANGHAJ
Zima w Szanghaju nie była ani tak mroźna, ani tak piękna jak w Harbinie. Śnieg nie pokrywał ulic i domów, stalaktyty sopli nie zwisały z dachów niczym kryształy, brakowało pełnej spokoju ciszy. Zamiast tego mieliśmy ołowiane niebo, korowód zmarzniętych, wynędzniałych ludzi snujących się po brudnych ulicach oraz powietrze tak wilgotne i pełne deszczu ze śniegiem, że każdy wdech przyprawiał mnie o dreszcze i melancholię.
Ogród zimą był okropny. Grządki wyglądały jak zamarznięte błoto, z którego wychylały główki jedynie najodporniejsze chwasty.
Otoczyłam drzewo gardenii drucianą siatką i chochołem. Reszta zmarzniętych drzew świeciła nagością, pozbawiona liści i puchowej kołderki ze śniegu. Nocami rzucały ponure cienie na moje zasłony, niczym szkielety powstające z grobów. Wiatr hulał między gałęziami, szyby w oknach się trzęsły, a belki pod sufitem skrzypiały.
Spędziłam bezsennie wiele nocnych godzin, płacząc z tęsknoty za matką i wyobrażając sobie, że stoi gdzieś w zawierusze, głodna i drżąca z zimna.
Choć kwiaty i rośliny pozostawały w uśpieniu, moje ciało kwitło.
Najpierw wydłużyły mi się nogi, sięgały już krawędzi łóżka i zrozumiałam, że będę wysoka jak rodzice. Talia mi wysmuklała, biodra się rozrosły, a dziecięce piegi zbladły na skórze koloru kości słoniowej. Nagle, ku mojej radości, pojawiły się piersi. Obserwowałam z zaciekawieniem, jak rosną, wypychają mi sweter niczym wiosenne pąki. Wprawdzie nadal miałam jasnorude włosy, ale brwi i rzęsy mi pociemniały, a głos stał się bardziej kobiecy. Wyglądało na to, że poza włosami nie zmieniły się we mnie jedynie oczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że rok wcześniej mój rozwój został spowolniony, zupełnie jak rzeka zablokowana tamą; coś w Szanghaju usunęło przeszkodę i zapoczątkowało strumień zdumiewających przemian.
Godzinami siedziałam na krawędzi wanny, wpatrując się w lustro, w coraz mniej znaną mi osobę. Te zmiany jednocześnie mnie radowały i przygnębiały. Każdy krok w kierunku kobiecości zbliżał mnie do Dymitra, lecz oddalał od dziecka, którym byłam przy matce. Od małej dziewczynki, której mama śpiewała piosenki o grzybach i której pulchną dłoń posiniaczyła zbyt mocnym uściskiem. Zastanawiałam się, czy w ogóle by mnie poznała.
Dymitr dotrzymał obietnicy i odwiedzał mnie w każdą środę. Przesuwaliśmy sofy i krzesła pod ściany sali balowej i błagaliśmy Siergieja, żeby nauczył nas tańczyć. Zgodnie z przewidywaniami Dymitra Siergiej nalegał na walc wiedeński. Pod surowym wzrokiem postaci z portretów Dymitr i ja do perfekcji dopracowywaliśmy kroki i obroty. Siergiej był wymagającym nauczycielem, często nam przerywał, żeby poprawić nasze ruchy, ręce, pozycję głów. Byłam szczęśliwa do granic możliwości. Nie miało znaczenia, co tańczę i do jakiej muzyki, ale z kim. Podczas tych kilku godzin w tygodniu mogłam zapomnieć o smutku. Na początku martwiłam się, że Dymitr przychodzi do mnie tylko z litości albo z polecenia Siergieja.
Wpatrywałam się w partnera jak kot w mysz, szukając oznak zainteresowania, i je znalazłam. Zauważyłam, że nigdy się nie spóźniał na lekcje, wydawał się rozczarowany, kiedy nasz czas dobiegał końca, długo zwlekał w holu, szukając płaszcza i parasola.
Kiedy myślał, że nie patrzę, rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Szybko się odwracałam, a on udawał, że coś tam go zainteresowało.
Kiedy żonkile wychyliły główki z ziemi, a do ogrodu powróciły ptaki, pojawił się mój pierwszy okres. Poprosiłam Lubę o przekazanie Siergiejowi, żeby mnie zabrał do Moskwy – Szanghaju. Stałam się kobietą. Odpowiedź przyszła na srebrnej wizytówce z przylepioną gałązką jaśminu. „Po piętnastych urodzinach. Potrzebujesz dłuższej praktyki w byciu kobietą”.
W zamian Siergiej oznajmił Dymitrowi, że nauczy nas tańczyć bolero. Marzyłam o tangu i, jako że nigdy wcześniej nie słyszałam o bolerze, czułam się rozczarowana.