Выбрать главу

– Nie, ten taniec jest o wiele bardziej symboliczny – zapewnił mnie Dymitr. – Siergiej i Marina tańczyli bolero w dniu swojego ślubu. Nie uczyłby nas, gdyby nie uważał, że jesteśmy wystarczająco poważni.

W następnym tygodniu Siergiej przyciemnił światła w sali balowej. Nastawił płytę, po czym kazał nam stanąć naprzeciwko siebie. Stanęłam trochę z prawej, tak blisko, że guziki koszuli Dymitra wpijały mi się w ciało. Czułam puls swojego partnera i bicie jego serca. W bursztynowym świetle twarz Siergieja wyglądała demonicznie, a nasze cienie dziwacznie wyginały się na ścianach. Muzyka grała w rytm surowego marsza i uderzeń bębnów. Melodię wprowadził flet, hipnotyczny niczym fujarka zaklinacza węży. Wkrótce dołączyły żywe, brawurowe trąbki i rożki pełne pasji. Siergiej zaczął tańczyć, bez słów ucząc nas kroków. Dymitr i ja ruszyliśmy w jego ślady, do brzęku cymbałów, który nasilał się i cichł, stąpaliśmy do przodu i powoli się cofaliśmy, rozkołysani wypychaliśmy biodra w przeciwną stronę do stawianych stóp. Muzyka mnie oczarowała i przeniosła w inny świat. Przez jedną krótką chwilę byliśmy królewską parą w Hiszpanii, z własnym dworem, w następnej, jechaliśmy konno przez równiny w towarzystwie Don Kichota. W następnej staliśmy się rzymskim cesarzem i cesarzową paradującymi w rydwanie przed poddanymi. Ten taniec był fantazją, najbardziej erotycznym doświadczeniem, jakie mnie kiedykolwiek spotkało.

Siergiej lekko wymachiwał rękami, lecz pewnie stawiał kroki; Dymitr i ja niemal się dotykaliśmy, zamierając na moment, a następnie odsuwając się od siebie. Słyszeliśmy wciąż tę samą melodię, która popychała nas ku sobie i oddzielała, uwodziła i do – prowadzała do rozkoszy.

Kiedy Siergiej znieruchomiał, Dymitrowi i mnie brakowało tchu.

Drżąc, przywarliśmy do siebie. Siergiej był prawdziwym czarownikiem, zabrał nas do podziemi i ponownie wyprowadził na powierzchnię. Płonęłam od gorączki, ale nie mogłam zmusić nóg, by przeszły przez pokój ku sofie.

Igła zeskoczyła z gramofonu i Siergiej zapalił światła. Z niepokojem dostrzegłam Amelię, z papierosem w dłoni. Czarne włosy, gładkie niczym skóra norki, okalały jej bladą twarz. Na widok tej kobiety wstrząsnął mną dreszcz. Wypuściła kółko papierosowego dymu, wpatrując się we mnie jak generał oceniający siły i charakter wroga. Zapragnęłam, aby odwróciła wzrok. Mąciła euforię, którą odczuwałam po tańcu. Musiała odczytać moje myśli, bo prychnęła, obróciła się na pięcie i wyszła.

Nie za bardzo dowierzałam obietnicy Siergieja, że zabierze mnie do Moskwy – Szanghaju po moich piętnastych urodzinach, ale pewnego dnia w sierpniu następnego roku wyłonił się z gabinetu i oznajmił, że dziś wieczorem idę do klubu. Amelia wyciągnęła szmaragdowy szeongsam, uszyty dla mnie przez panią Woo, ale ledwie zdołałam wcisnąć go przez głowę, tak bardzo urosłam.

Siergiej wezwał krawcową na pośpieszne poprawki. Kiedy wyszła, przysłano Mei Lin, by uczesała mi włosy. Za nią pojawiła się Amelia z kuferkiem kosmetyków w dłoni. Uróżowiła mi policzki i usta, a także skropiła perfumami nadgarstki i skórę za uszami.

Kiedy skończyła, odchyliła się i uśmiechnęła, zadowolona z efektu.

– Nie denerwujesz mnie tak bardzo, odkąd dorosłaś – powiedziała. – To pyzatych dzieciaków nie mogę znieść.

Wiedziałam, że kłamie. Nadal mnie nie cierpiała.

W aucie usiadłam między nią a Siergiejem. Droga Tętniących Studni przemknęła za szybą niczym niemy film. Młode kobiety wszystkich narodowości stały w progach nocnych klubów, błyszcząc w wyszywanych pajetkami sukienkach i pierzastych boa. Machały do przechodniów, uśmiechem wabiły klientów. Gromady hulaków ciągnęły po zatłoczonych chodnikach, wpadając po pijanemu na innych pieszych i ulicznych sprzedawców, hazardziści zaś zbili się w grupki na rogach ulic, niczym robaki pod światłami neonów.

– Jesteśmy na miejscu! – oznajmił Siergiej.

Drzwi się otworzyły, mężczyzna w kozackim mundurze pomógł mi wysiąść z samochodu. Miał na sobie czapę z niedźwiedziego futra, nie mogłam jej nie dotknąć. Jednocześnie gapiłam się na wspaniałości, które widziałam przed sobą. Na szerokich kamiennych schodach rozpościerał się czerwony dywan, po obu stronach otoczony złotymi sznurami. Przy wejściu do klubu czekała kolejka mężczyzn i kobiet, ich suknie, futra, jedwabie i klejnoty lśniły w sepiowym świetle, powietrze elektryzowało od gwaru rozmów.

Na szczycie schodów znajdował się portyk z dwiema olbrzymimi neoklasycystycznymi kolumnami i parą marmurowych lwów strzegących wejścia: tam oczekiwał nas Dymitr. Wymieniliśmy uśmiechy, a on ruszył po schodach, na nasze powitanie.

– Aniu – powiedział, przystając tuż obok mnie. – Od teraz zawsze będziesz ze mną tańczyć.

Jako kierownik klubu Dymitr wzbudzał respekt. Kiedy prowadził nas po czerwonym dywanie, goście rozstępowali się przed nim, Kozacy kłaniali. Foyer klubu zapierało dech w piersiach. Białe ściany ze sztucznego marmuru i lustra w ramach odbijały światło gigantycznego żyrandola wiszącego na bizantyjskim suficie. W imitacji okien wymalowano błękitne niebo i białe chmury, co sprawiało wrażenie wiecznego zmierzchu. Korytarz skojarzył mi się z fotografią przedstawiającą pałac cara, którą kiedyś pokazał mi ojciec, i przypomniałam sobie o ptakach w klatce, śpiewających na powitanie gości. W Moskwie – Szanghaju nie było jednak śpiewających ptaków, tylko młode kobiety w haftowanych rosyjskich sukniach, odbierające płaszcze i etole gości.

We wnętrzu klubu panowała zupełnie inna atmosfera. Ściany obite boazerią i czerwone orientalne dywany otaczały parkiet za – tłoczony ludźmi kiwającymi się w rytm muzyki granej przez orkiestrę. Wśród olśniewających par amerykańscy, angielscy i francuscy żołnierze tańczyli walca z ładnymi fordanserkami. Inni klienci przyglądali się im z mahoniowych krzeseł i aksamitnych sof, popijając szampana albo whisky i machając na kelnerów, by przynieśli kawior i chleb.

Oddychałam powietrzem przesiąkniętym dymem papierosowym.

Tak jak tamtego popołudnia, kiedy Siergiej uczył nas bolera, znowu trafiłam do innego świata. Tylko klub Moskwa – Szanghaj wydawał się prawdziwy.

Dymitr zaprowadził nas po schodach do restauracji znajdującej się na antresoli nad parkietem. Dziesiątki lamp gazowych zdobiło stoliki, wszystkie zajęte. Obok przebiegł kelner z płonącym szaszłykiem na rożnie, powietrze wypełniło się delikatnym aromatem jagnięciny, cebuli i brandy. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam brylanty i futra, kosztowną wełnę i jedwabie. Bankierzy i kierownicy hotelowi siedzieli tu, by rozmawiać o interesach z gangsterami i szefami firm zagranicznych, podczas gdy aktorzy i aktorki robili słodkie oczy do dyplomatów i oficerów marynarki.

Aleksiej i Luba już czekali przy stoliku w kącie restauracji, przed Aleksiejem stała na wpół opróżniona karafka wina. Zabawiali rozmową dwóch angielskich kapitanów statków i ich żony. Mężczyźni wstali na nasz widok, a ich małżonki z zaciśniętymi ustami i źle maskowaną niechęcią mierzyły wzrokiem mnie i Amelię. Jedna z nich tak demonstracyjnie wpatrywała się w rozcięcia mojej sukienki, że ze wstydu mrowiła mnie skóra.

Kelnerzy w smokingach przynieśli jedzenie na srebrnych półmiskach, prawdziwą ucztę złożoną z ostryg, pierożków ze słodką dynią, blinów z kawiorem, zupy – kremu ze szparagów i żytniego chleba. Potraw było zdecydowanie za dużo, a oni ciągle donosili nowe: rybę w sosie zaprawianym wódką, kurczaka po kijowsku, kompot i deser z wiśni oraz czekoladowe ciasto.

Jeden z kapitanów, Wilson, spytał, jak mi się podoba Szanghaj.

Niewiele widziałam poza rezydencją Siergieja, szkołą, sklepami na kilku trasach, po których wolno mi było samodzielnie spacerować, parkiem we francuskiej dzielnicy, ale powiedziałam mu, że uwielbiam miasto. Pokiwał głową z aprobatą, przysunął się bliżej i wyszeptał:

– Większość tutejszych Rosjan nie przypomina pani, młoda damo. Proszę tylko spojrzeć na te biedne dziewczęta. Pewnie to córki książąt i arystokratów. Teraz, żeby zarobić na życie, muszą tańczyć i zabawiać pijaków.

Drugi kapitan, o nazwisku Bingham, powiedział, że słyszał o wywiezieniu mojej matki do obozu pracy.

– Ten szaleniec Stalin nie będzie rządził wiecznie – oświadczył, napełniając mój talerz warzywami i przy okazji przewracając solniczkę. – Jeszcze przed końcem roku wybuchnie następna rewolucja, sami zobaczycie.

– Kim są ci durnie? – mruknął Siergiej do Dymitra.

– Inwestorzy – odparł Dymitr. – Uśmiechaj się.

– Nie – odparł Siergiej. – Musisz nauczyć tego Anię, jest wystarczająco dojrzała. Ma o wiele więcej wdzięku niż którekolwiek z nas.

Kiedy podano porto, wymknęłam się do toalety i rozpoznałam głosy żon kapitanów. Kobiety prowadziły rozmowę, siedząc w kabinach. Jedna mówiła do drugiej:

– Ta Amerykanka powinna się wstydzić za siebie, a nie zachowywać jak królowa Saby. Zmarnowała życie dobremu człowiekowi i wylądowała z tym Rosjaninem.

– Wiem – odparła druga kobieta. – A kim jest ta dziewczyna?

– Nie mam pojęcia – odparła ta pierwsza. – Mogę się jednak założyć, że wkrótce też pokaże pazurki.

Przywarłam do umywalki, marząc o tym, by usłyszeć więcej. Miałam nadzieję, że moje obcasy nie będą stukały na kafelkowej podłodze. Kim był ten dobry człowiek, którego życie zmarnowała Amelia?

– Bili może wydawać swoje pieniądze, jak mu się żywnie podoba – stwierdziła pierwsza z kobiet. – Jednak co dobrego wyjdzie z bratania się z taką hołotą? Wiesz, jacy potrafią być Rosjanie.

Parsknęłam śmiechem i obie umilkły. Jednocześnie spuściły wodę, a ja rzuciłam się do drzwi.

O północy orkiestra zakończyła występy, na podium pojawił się kubański zespół. Rytm instrumentów strunowych początkowo był łagodny, ale gdy dołączyły dęte i perkusja, muzyka zmieniła tempo i czułam, jak przez tłum przetacza się fala podniecenia. Pary pobiegły na parkiet, by zatańczyć mambo i rumbę, ci bez partnerów zaś przyłączyli się do tańca konga. Zafascynowała mnie muzyka, gwałtowna, a jednak wyrafinowana. Nieświadomie wybijałam rytm nogą i strzelałam palcami.