Выбрать главу

Luba roześmiała się gardłowo. Trąciła Dymitra w bok i wskazała na mnie.

– No już, Dymitrze, poproś Anię do tańca i pokażcie nam, czego nauczył was Siergiej – zażądała.

Dymitr uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę. Podążyłam za nim na parkiet, chociaż byłam przerażona. Taniec w sali balowej Siergieja to jedno, ale na parkiecie w klubie Moskwa – Szanghaj to zupełnie coś innego. Szaleńcze ruchy ludzi kołyszących biodrami przypominały jakiś dziki trans. Tańczyli, jakby od tego zależało ich życie. Dymitr jednak położył dłoń na moim biodrze, drugą ujął mnie za palce i poczułam się bezpieczna. Początkowo się wygłupialiśmy, wpadaliśmy na innych ludzi, za każdym razem wybuchając śmiechem. Po chwili jednak ruszaliśmy się o wiele zręczniej i zapomniałam o wcześniejszym skrępowaniu.

– Co to za muzyka? – zapytałam Dymitra.

– Nazywają ją mango i marenga. Podoba ci się?

– Nawet bardzo – odparłam. – Powiedz im, żeby nie przestawali grać.

Dymitr odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno.

– Każę im grać to dla ciebie każdego wieczoru, Aniu! A jutro zabiorę cię do Yuyuan.

Przetańczyłam z Dymitrem wszystkie tańce, nasze stroje niemal przesiąkły potem. Włosy wysunęły mi się z koka i opadły na ramiona. Wróciliśmy do stolika dopiero po ostatnim utworze.

Kapitanowie z żonami już wyszli, ale Siergiej i Michajłowowie wstali, żeby nas oklaskiwać.

– Brawo! Brawo! – wykrzykiwał Siergiej.

Amelia uśmiechnęła się z przymusem i podała nam serwetki, żebyśmy wytarli pot z twarzy i szyi.

– Dość robienia z siebie idiotki, Aniu.

Zignorowałam jej nieuprzejmy komentarz.

– Może zatańczysz z Siergiejem? – zaproponowałam. – Jest świetny.

Pytanie było niewinne, zadane pod wpływem radości po tańcu z Dymitrem, Amelia jednak wyprężyła się jak kotka. Jej oczy zalśniły, ale nic nie powiedziała. Atmosfera między nami, zawsze napięta, stała się jeszcze bardziej nieznośna. Byłam świadoma, że popełniłam straszny błąd, ale nie zamierzałam jej przepraszać za rzekomą obrazę. W drodze do domu siedziałyśmy sztywno, jak przeciwniczki szykujące się do starcia. Siergiej usiłował rozładować atmosferę, komentując ruch na drodze, ja celowo mówiłam wyłącznie po rosyjsku, Amelia zaś wbiła wzrok w przestrzeń. Nie łudziłam się jednak; w razie konfrontacji nie miałam szans.

Następnego dnia oznajmiłam Siergiejowi, że Dymitr chce się ze mną spotkać.

– Cieszę się, że przypadliście sobie do gustu. – Siergiej przysunął się do mnie. – Bardzo sobie tego życzyłem. Dymitr jest dla mnie jak syn, a ty jak córka.

Siergiej miał spotkanie w interesach, więc natychmiast zaczął szukać dla mnie zastępczej przyzwoitki. Amelia od razu odmówiła, stwierdziła, że nie ma ochoty marnować dnia w towarzystwie „robiących maślane oczy nastolatków”. Luba zapewniła go, że z rozkoszą, niestety, była umówiona na spotkanie pań, a Aleksiej zachorował na grypę. Zatem wysłano ze mną w rikszy Starą Służącą.

Siedziała obok, zimna i wyniosła, nie odpowiadała na moje pytania ani nie patrzyła na mnie, gdy próbowałam nawiązać z nią rozmowę.

Dymitr i ja umówiliśmy się w ogrodach Yuyuan, w tradycyjnej herbaciarni z widokiem na jezioro i góry. Czekał w cieniu wierzby, miał na sobie garnitur z kremowego płótna, które podkreślało zieleń jego oczu. Ściany herbaciarni w kolorze ochry i odgięty dach skojarzyły mi się z naszą skrzynką na herbatę w Harbinie. Było gorąco, Dymitr zaproponował, żebyśmy usiedli na górze, tam docierał wietrzyk znad jeziora. Zaprosiliśmy przyzwoitkę do stolika, ale usiadła nieco dalej i ze stoickim spokojem wpatrywała się w kręte dróżki i pawilony za oknem, choć podejrzewałam, że słucha gorliwie wszystkiego, o czym rozmawiamy.

Kelnerka przyniosła nam jaśminową herbatę w fajansowych filiżankach.

– To najstarszy park w mieście – powiedział Dymitr. – O wiele ładniejszy niż te we francuskiej dzielnicy. Kiedyś stały tu tablice z napisem: „Psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”.

– Strasznie być biednym – westchnęłam. – Myślałam, że dość napatrzyłam się na biedę, gdy Japończycy napadli na Harbin. Nigdy jednak nie widziałam takiego ubóstwa jak w Szanghaju.

– Tu jest o wiele więcej biednych Rosjan niż Chińczyków. – Dymitr wyjął z kieszeni metalową papierośnicę i wyciągnął z niej papierosa. – Po przybyciu do Szanghaju mój ojciec pracował jako szofer dla rodziny chińskich bogaczy. Widok białego w tarapatach chyba sprawiał im przyjemność.

Leniwy wietrzyk wiał nad stołem, unosząc serwetki i studząc nam herbatę. Stara Służąca położyła głowę na parapecie okna, chyba przysnęła. Uśmiechnęliśmy się do siebie.

– Widziałam wczoraj te biedne rosyjskie dziewczęta – zwierzyłam mu się. – Te, którym się płaci za tańce z klientami.

Dymitr przez chwilę wpatrywał się we mnie z poważną miną i zmrużył oczy.

– Żartujesz sobie, Aniu? Te dziewczyny sporo zarabiają i nie muszą się sprzedawać. Może rzucą tu kilka obietnic, tam jakąś prowokacyjną uwagę, pokażą odrobinę ciała i namówią klientów na drinka, a ci wydadzą trochę więcej pieniędzy, niż zamierzali. Ale to wszystko. Niektóre kobiety znalazły się w znacznie gorszej sytuacji.

Odwrócił się, zapadła niezręczna cisza. Uszczypnęłam się w ramię. Czułam, że zachowałam się głupio i protekcjonalnie, a przecież pragnęłam tylko, by Dymitr mnie podziwiał.

– Dużo myślisz o matce? – spytał.

– Przez cały czas – odparłam. – Nie opuszcza moich myśli.

– Rozumiem. – Machnął na kelnerkę, by przyniosła nam jeszcze herbatę.

– Sądzisz, że naprawdę wybuchnie następna rewolucja w Rosji? – zapytałam.

– Nie liczyłbym na to, Aniu.

Ten nonszalancki ton sprawił mi przykrość, skuliłam się. Na widok mojej reakcji Dymitr złagodniał. Obejrzał się przez ramię, żeby sprawdzić, czy służąca nadal śpi, a następnie ujął moje palce.

– Ojciec i jego przyjaciele całymi latami czekali na powrót arystokracji do Rosji, marnowali czas w nadziei na coś, co nigdy nie nastąpiło – powiedział. – Modlę się całym sercem o wolność dla twojej matki, Aniu. Uważam jednak, że nie możesz siedzieć z założonymi rękami i na to czekać. Sama musisz o siebie zadbać.

– Amelia też mówiła coś w tym rodzaju – mruknęłam.

– Czyżby? – Roześmiał się. – Mogę to zrozumieć. Jesteśmy trochę do siebie podobni. Oboje musieliśmy walczyć w tym świecie, zaczynaliśmy od zera. Amelia przynajmniej wie, czego pragnie i jak to zdobyć.

– Przeraża mnie.

Dymitr przechylił ze zdumieniem głowę.

– Naprawdę? Niepotrzebnie. To wąż bez jadu, syczy, ale nie kąsa. Zazdrości ci, a zazdrośni ludzie zawsze są niepewni.

Dymitr towarzyszył mi w drodze do domu, gdzie służące odkurzały meble i czyściły dywany. Nigdzie nie zauważyłam Amelii.

Siergiej wrócił sam i czekał na nas przy drzwiach wejściowych.

– Mam nadzieję, że dobrze bawiliście się w Yuyuan – powiedział.

– Cudownie. – Podeszłam, żeby go pocałować. Miał spoconą twarz i szkliste oczy, znak, że lada moment zamierza uraczyć się opium.

– Dotrzymaj nam towarzystwa – poprosił go Dymitr.

– Nie, muszę się zająć swoimi sprawami – odparł Siergiej. Cofnął się i sięgnął do drzwi, lecz drżały mu palce i nie mógł ścisnąć gałki.

– Pomogę ci… – zaproponował Dymitr.

Siergiej spojrzał na niego udręczonym wzrokiem, jednak gdy drzwi się otworzyły, natychmiast odbiegł, niemal przewracając po drodze służącą. Popatrzyłam na twarz Dymitra i ujrzałam na niej ból.

– Wiesz, prawda? – spytałam.

Dymitr zakrył oczy ręką.

– Stracimy go, Aniu. Tak, jak ja straciłem ojca.

Drugi wieczór w Moskwie – Szanghaju przyniósł mi rozczarowanie.

Moje podniecenie opadło już w progu klubu. Zamiast bogatej klienteli z poprzedniej nocy wypełniali go ogoleni żołnierze piechoty morskiej i marynarze. Na scenie biały swingujący band głośno grał skoczne melodie, a jaskrawe nylonowe sukienki Rosjanek zamieniły parkiet w tani karnawał. Było zbyt wielu mężczyzn i za mało kobiet. Mężczyźni bez partnerek tłoczyli się w grupkach przy barze albo w restauracji, w której właściwie też głównie pito alkohol. Ich głosy były szorstkie i pełne agresji. Śmiejąc się albo wykrzykując zamówienia, często zagłuszali muzykę.

– Nie chcemy ich w klubie – zwierzył mi się Siergiej – i zazwyczaj nasze ceny skutecznie ich odstraszają. Jednak od czasów wojny dyskryminacja jest źle widziana. Dlatego w czwartkowe wieczory oferujemy tańce i drinki za pół ceny.

Kierownik sali zaprowadził nas do stolika w kącie. Amelia przeprosiła towarzystwo i poszła do damskiej toalety, ja zaś rozejrzałam się w poszukiwaniu Dymitra, zastanawiając się, dlaczego do nas nie dołączył. Ujrzałam go na skraju parkietu, obok schodków prowadzących do baru. Skrzyżował ręce na piersi i nerwowo poruszał ramionami.

– Biedny dzieciak – stwierdził Siergiej. – Strzeże tego miejsca, jakby od tego zależało jego życie. Ja też je lubię, ale nieszczególnie bym się przejął, gdyby poszło z dymem.

– Dymitr martwi się o ciebie – oznajmiłam.

Siergiej się skrzywił i otarł serwetką usta i brodę.

W dzieciństwie stracił ojca. Żeby nakarmić siebie i syna, matka Dymitra musiała zadawać się z mężczyznami.

– Och. – Przypomniałam sobie reakcję Dymitra na moją uwagę dotyczącą rosyjskich tancerek. Zarumieniłam się ze wstydu. – Kiedy to było?

– Na początku wojny. Dymitr nauczył się sam sobą zajmować.

– Wspominał, że w dzieciństwie stracił matkę. Nie pytałam, jak umarła, on też mi się nie zwierzał.