Выбрать главу

– Oto moc piękna – westchnęła, wygładzając mój welon. – Korzystaj z niej, póki możesz.

Kiedy składaliśmy przysięgę, Siergiej stał obok mnie, a Aleksie i Luba krok za nim. Amelia siedziała przy imitacji okna. W falbaniastej czerwonej sukience i kapeluszu wyglądała jak goździk wśród róż. Sączyła szampana, odwrócona ku namalowanemu niebu, jakbyśmy wszyscy przyszli tu na piknik, a ona podziwiała widoki.

Tego dnia jednak byłam tak szczęśliwa, że jej obraźliwe zachowanie wręcz mnie bawiło. Amelia nie cierpiała, gdy to ktoś inny znajdował się w centrum uwagi. Nikt jej jednak nie ofuknął ani nie komentował tych fochów. Przynajmniej wstała z łóżka i przyszła. Więcej nie można się było po niej spodziewać.

Po złożeniu małżeńskiej przysięgi Dymitr i ja wymieniliśmy pocałunek. Luba obeszła nas trzy razy z ikoną przedstawiającą świętego Piotra, a jej mąż i Siergiej trzaskali batem i wrzeszczeli, aby odpędzić złe duchy. Urzędnik zakończył ceremonię kichnięciem tak silnym, że przewrócił jeden z wazonów, a pachnące płatki rozsypały się u naszych stóp.

– Przepraszam – powiedział natychmiast Francuz.

– Nie ma za co! – wykrzyknęliśmy wszyscy. – To na szczęście! Wystraszył pan diabła!

Siergiej osobiście zajął się przygotowaniem weselnej uczty. Tego dnia pojawił się w klubowej kuchni o piątej rano, z torbami świeżych warzyw i mięsa z targu. Jego włosy i palce przesiąkły zapachem egzotycznych ziół, które zmielił, aby doprawić nimi potrawy z kawioru, solankę, wędzonego łososia i czeczugę w sosie z szampana.

– Mój Boże. – Urzędnik wybałuszył oczy. – Zawsze mnie cieszyło, że urodziłem się Francuzem, jednak teraz zaczynam żałować, że nie jestem Rosjaninem.

Oczy Siergieja skrzyły się szczęściem, ale wyglądał na zmęczonego. Był blady, miał spierzchnięte usta.

– Zbyt ciężko pracowałeś – stwierdziłam. – Proszę, odpocznij. Dymitr i ja się tobą zajmiemy.

Potrząsnął tylko głową. Od miesięcy często widywałam ten gest. Siergiej zerwał z popołudniowym paleniem opium równie łatwo jak z niezbyt pasjonującym hobby, a w ramach terapii rzucił się w wir przygotowań do wielkiego dnia. Pracował od brzasku, codziennie wymyślał coraz to lepsze i wspanialsze plany. Kupił Dymitrowi i mnie mieszkanie niedaleko swojej rezydencji i nawet nie pozwolił nam go obejrzeć.

– Nie, dopóki nie będzie wykończone. Nie przed nocą poślubną – oświadczył.

Twierdził, że zatrudnił stolarzy, ale podejrzewałam – każdego dnia po powrocie pachniał żywicą i trocinami – że sam zajął się stolarką. Mimo moich nalegań, by odpoczął, nadal pracował.

– Nie przejmuj się mną – mówił, gładząc mnie po policzku stwardniałymi od odcisków dłońmi. – Nie masz pojęcia, jaki jestem szczęśliwy. Czuję w sobie życie, tętni w moich żyłach, słyszę w uszach jego śpiew. Zupełnie, jakby Marina znów była u mojego boku.

Jedliśmy i piliśmy aż do wczesnych godzin porannych, śpiewając tradycyjne rosyjskie pieśni i rozbijając na szczęście kieliszki o podłogę. Kiedy Dymitr i ja byliśmy gotowi do odejścia, Luba wręczyła mi wielki bukiet kwiatów.

– Wykąp się w nich – powiedziała. – Potem daj mu wypić trochę wody, a nigdy nie przestanie cię kochać.

Siergiej podrzucił nas na próg naszego nowego domu, ucałował i wsunął klucze do kieszeni Dymitra. Powiedział na odchodne:

– Kocham was oboje jak własne dzieci.

Kiedy auto Siergieja zniknęło za rogiem, Dymitr otworzył drzwi z matowego szkła i wbiegliśmy do foyer, a stamtąd na pierwsze piętro. W tym jednopiętrowym budynku nasze mieszkanie było jednym z trzech na górze. Napis na złotej tabliczce na drzwiach głosił: „Łubieńscy”. Przejechałam palcami po literach. Łubieńska, tak teraz brzmiało moje nazwisko. Poczułam się jednocześnie podniecona i smutna.

Dymitr pokazał mi klucz. Wyglądał pięknie, wykonano go z kutego żelaza i pięknie ozdobiono uchwyt.

– Na zawsze – powiedział Dymitr.

Złapaliśmy się za ręce i wspólnie przekręciliśmy klucz w zamku.

Salon był duży, wysoki, wielkie okna wychodziły na ulicę. Brakowało zasłon, lecz na kołkach już wisiały lambrekiny. Za szybą dostrzegłam skrzynki pełne fiołków. Uśmiechnęłam się, zachwycona, że Siergiej zasadził tu ulubione kwiatki Mariny. Naprzeciwko kominka stała komfortowa francuska sofa. Wszystko pachniało farbą i nową tkaniną. Mój wzrok padł na serwantkę w kącie pokoju i przeszłam po miękkim dywanie, żeby sprawdzić, co się tam znajduje. Za szybką ujrzałam swoje matrioszki; uśmiechały się do mnie. Uniosłam dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć płaczem. Tuż przed ślubem wiele razy szlochałam, świadoma, że w tym najważniejszym dniu mojego życia zabraknie matki.

– Pomyślał o wszystkim – powiedziałam. – Wszystko tu zrobił z miłości.

Uniosłam wzrok, wciąż przyciskając róże do piersi. Dymitr stał w wejściu pod łukowatym sklepieniem. Za nim dostrzegłam korytarz prowadzący do łazienki. Sufit był niski, niczym w domku dla lalek, a ściany wyklejone kwiecistą tapetą. Przypominała mi ogród w Moskwie – Szanghaju, który Siergiej stworzył specjalnie na mój ślub.

Podeszłam do Dymitra i razem wkroczyliśmy do łazienki. Wyjął róże z mojej dłoni i wrzucił je do misy. Przez dłuższy czas nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Spoglądając sobie w oczy, nasłuchiwaliśmy bicia naszych serc. Po chwili Dymitr sięgnął do moich ramion i zaczął odpinać haftki sukni. Skóra mi mrowiła pod wpływem jego dotyku. Choć zaręczyliśmy się już przed rokiem, nigdy nie znaleźliśmy się w intymnej sytuacji. Siergiej do tego nie dopuścił.

Dymitr zsunął ze mnie suknię, która opadła na podłogę. Napełniłam wannę, on zaś zdjął koszulę i spodnie. Zahipnotyzowała mnie gładkość jego skóry, szeroka pierś porośnięta ciemnymi włosami. Stanął za mną i uniósł moją halkę nad talię, piersi i głowę. Czułam jego penis na swoim udzie. Dymitr wyjął kwiaty z misy i razem rozrzuciliśmy płatki na powierzchni wody. Kąpiel chłodziła mi skórę, lecz nie ostudziła pożądania. Dymitr wśliznął się za mną, dłońmi zaczerpnął wody i ją przełknął.

W sypialni były dwa okna w wykuszach, wychodzące na wewnętrzne podwórze. Podobnie jak w salonie, nie zawieszono w nich zasłon, prywatność zapewniała nam dżungla paproci w doniczkach na parapecie. Dymitr i ja zatonęliśmy w uścisku. Na klepkach wokół nas zebrała się kałuża wody. Przytulona do jego rozgrzanej skóry, pomyślałam o dwóch świecach stapiających się w jedno.

– Myślisz, że w takim łożu arystokracja spędzała swoje poślubne noce? – spytał, biorąc mnie za rękę. W kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki od uśmiechu. Pociągnął mnie ku łożu z brązu i położył na czerwonej narzucie.

– Pachniesz jak róże – powiedziałam, scałowując krople wody z jego brwi.

Dymitr objął mnie i zaczął wodzić palcami po moich piersiach. Poczułam falę rozkoszy, od szyi aż po czubki palców. Język Dymitra dotknął mojej skóry. Złapałam rękami jego ramiona i usiłowałam się odsunąć, ale objął mnie jeszcze mocniej. Przypomniałam sobie, jak matka i ja leżałyśmy latem na łące, zapach trawy w naszych ubraniach i we włosach. Matka często ściągała mi buty, by połaskotać mnie w stopy. Śmiałam się i wiłam, jednocześnie zachwycona i zła. Właśnie tak się czułam, gdy dotykał mnie Dymitr.

Dłonie Dymitra powędrowały do moich bioder. Jego włosy łaskotały mi brzuch. Dymitr rozwarł moje kolana, poczułam, jak rumieniec wykwita mi na policzkach. Zawstydzona, usiłowałam złączyć nogi, ale rozsunął je jeszcze szerzej i całował skórę moich ud. Wokół nas unosił się zapach róż, otworzyłam się przed Dymitrem niczym pąk.

Nagle poruszył nas jakiś dźwięk. Dzwonił telefon. Usiedliśmy. Dymitr z zadumą zerknął przez ramię.

– Pomyłka – powiedział. – Nikt by do nas nie zatelefonował.

Czekaliśmy, aż telefon przestanie dzwonić. Kiedy umilkł, Dymitr przycisnął twarz do mojej szyi. Pogłaskałam go po włosach, pachniały wanilią.

– Nie myśl o tym. – Położył mnie na łóżku. – To była pomyłka.

Znieruchomiał nade mną, z przymkniętymi oczami, a ja przyciągnęłam go do siebie. Nasze usta się spotkały. Czułam, jak wchodzi we mnie. Objęłam go jeszcze mocniej. W żołądku dziwnie mi trzepotało, jakby uwiązł tam jakiś ptak. Ciepło Dymitra wdarło się we mnie, świat zawirował. Oplotłam go nogami i ugryzłam w ramię.

Jednak później, gdy opadliśmy na zmiętą pościel, a Dymitr zasnął z ręką na mojej piersi, dzwonek telefonu odzywał się echem w mojej pamięci. Ogarnął mnie lęk.

Następnego ranka obudził mnie trzepot skrzydeł. Zaspana, zauważyłam gołębia na parapecie. Dymitr musiał nocą otworzyć okno, gdyż ptak siedział w mieszkaniu. Wyrwał mnie ze snu swoim rytmicznym gruchaniem. Odrzuciłam kołdrę i wyśliznęłam się na mroźne poranne powietrze. Dymitr zamrugał powiekami, otworzył oczy i dotknął ręką mojego biodra.

– Róże – wymamrotał.

Ponownie zapadł w głęboki sen, a ja przykryłam jego dłoń kołdrą.

– Sio! – wyszeptałam do ptaka i odgoniłam go, ale zatrzepotał skrzydłami i wylądował na toaletce. Miał barwę kwiatu magnolii i był oswojony. Wyciągnęłam rękę i zaczęłam cmokać, usiłując go zwabić, wypadł jednak z pokoju na korytarz. Chwyciłam szlafrok z wieszaka na drzwiach i pobiegłam za ptakiem.

W szarym świetle meble, które w nocy wyglądały tak swojsko, nagle wydały mi się poważne i surowe. Patrzyłam na kamienne ściany, wyposażenie mieszkania, lakierowane drewno i zachodziłam w głowę, co się zmieniło. Ptak wylądował na lampie i niemal stracił równowagę, gdy abażur runął na ziemię. Zamknęłam drzwi na korytarz i otworzyłam jedno z okien. Ulica, na którą wychodziło, była wybrukowana kocimi łbami i urocza. Między dwoma kamiennymi domkami przycupnęła piekarnia. W środku paliło się światło, a przed drzwiami z siatki stał rower. Po chwili z piekarni wyszedł chłopiec z torbami pełnymi chleba. Wrzucił je do koszyka przymocowanego do kierownicy i popedałował przed siebie. Wyjrzała za nim kobieta w kwiecistej sukience i swetrze, jej oddech parował w mroźnym powietrzu. Gołąb przeleciał nad moim ramieniem i wyfrunął. Patrzyłam, jak najpierw opada, a po chwili wznosi się w mroźnym powietrzu, krążąc coraz wyżej nad dachami, aż w końcu zniknął na zachmurzonym niebie.