Выбрать главу

Luba przyglądała mi się przez chwilę. Wyczuwałam, że w tej historii kryje się więcej, niż ujawniła, ale chciała się upewnić, czy mam dość sił, by tego wysłuchać. Miałam nadzieję, że jej ocena wypadnie negatywnie. Nie mogłam już tego znieść.

Pojawił się kelner z wózkiem pełnym deserów i postawił przed nami sernik, którym zamierzałyśmy się podzielić. Po odejściu obsługi Luba wbiła widelec w ciastko.

– Wiesz, czego naprawdę chce Amelia? – zapytała.

– Wszyscy znamy Amelię. – Wzruszyłam ramionami. – Chce postawić na swoim.

Luba pokręciła głową. Pochyliła się ku mnie i wyszeptała:

– Nie postawić na swoim. Nie o to naprawdę chodzi. Ona chce ludzkich dusz.

Zabrzmiało to tak melodramatycznie, że niemal wybuchnęłam śmiechem, ale coś w oczach Luby mnie powstrzymało. Czułam pulsowanie w skroniach.

– Pożera je, Aniu – ciągnęła. – Miała duszę Siergieja, zanim przyjechałaś i go uwolniłaś. Teraz odbierasz jej także Dymitra. Myślisz, że jest z tego zadowolona? Siergiej dał ci możliwość pozbycia się jej, jak raka. Dymitrowi brak na to siły. Właśnie dlatego Siergiej zostawił klub tobie.

Parsknęłam i ugryzłam kęs sernika, usiłując ukryć przerażenie, które rozpełzło się po moim ciele.

– Lubo, chyba nie wierzysz, że Amelia pragnie duszy Dymitra. Wiem, że jest okropna, ale przecież to nie diablica.

Luba odłożyła widelczyk na talerz.

– Wiesz, co to za kobieta, Aniu? Czy w ogóle zdajesz sobie z tego sprawę? Amelia przybyła do Chin z handlarzem opium. Kiedy zamordował go chiński gang, zaczęła napastować młodego amerykańskiego bankiera, który zostawił w Nowym Jorku żonę i dwójkę dzieci. Usiłował się od niej uwolnić, więc napisała kłamliwy list do jego żony. Młoda kobieta napuściła do wanny gorącej wody i podcięła sobie żyły.

Słodycz ciasta nagle nabrała gorzkiego posmaku. Przypomniałam sobie pierwszy wieczór w Moskwie – Szanghaju i żonę jednego z kapitanów, która powiedziała, że Amelia zniszczyła życie dobremu człowiekowi.

– Zaczynam się bać – westchnęłam. – Błagam, powiedz, przed czym usiłujesz mnie przestrzec?

Rozbolał mnie kręgosłup. Miałam wrażenie, że sala zasnuła się cieniem. Luba zadrżała, zupełnie jakby i ona to wyczuła.

– Jest zdolna do wszystkiego. Nie wierzę, że Siergiej miał atak serca. Myślę, że go otruła.

Rzuciłam serwetkę na stół i podniosłam się z krzesła, spoglądając w kierunku toalety dla pań.

– Przepraszam. – Usiłowałam odpędzić czarne plamki, które latały mi przed oczyma.

Luba złapała mnie za przegub i z powrotem usadziła przy stole.

– Aniu, nie jesteś już małą dziewczynką. Siergiej się tobą nie zajmie, musisz stawić czoło rzeczywistości. Pozbądź się tej kobiety. To przyczajony wąż. Czeka, bo chce cię połknąć w całości.

UPADEK

Już pod koniec listopada przekonanie Dymitra, że nie dotknie nas wojna domowa, okazało się nietrafne. Uchodźcy ze wsi napływali do Szanghaju, wędrując po zamarzniętych poletkach ryżowych i błotnistych drogach, dźwigając cały dobytek na rikszach i taczkach.

Było ich zbyt wielu. Umierali z głodu na naszych oczach, zwłoki na ulicach przypominały kupki ubrań. Slumsy się rozrastały, każdy wolny budynek okupowali nielegalni lokatorzy. Przesiadywali nad wątłymi ogniskami, drżeli z zimna i dusili swoje dzieci, kiedy nie mogli już dłużej patrzeć na ich cierpienie. Odór śmierci unosił się w chłodnym powietrzu. Ludzie chodzili po ulicach z chusteczkami przytkniętymi do nosa; w restauracjach i hotelach spryskiwano wnętrza perfumami i instalowano wentylatory, żeby wyeliminować smród. Każdego dnia po mieście krążyły ciężarówki śmieciarzy, zbierając trupy.

Nacjonalistyczny rząd wciąż kontrolował gazety, mogliśmy czytać jedynie o paryskiej modzie i meczach krykieta w Anglii. Mimo szalejącej inflacji tramwaje i pasaże handlowe były oblepione reklamami nowych urządzeń domowych. Handlowi magnaci Szanghaju usiłowali nas przekonać, że nic się nie zmieniło. Nie mogli jednak powstrzymać szeptów w kawiarniach, teatrach, bibliotekach i salonach. Armia komunistyczna stacjonowała na brzegach rzeki Jangcy, przyglądała się nam. Przeczekiwała zimę, zbierając siły przed marszem na Szanghaj.

Pewnego ranka Dymitr wrócił z klubu później niż zwykle. Nie towarzyszyłam mu poprzedniego wieczoru, bo zachorowałam na grypę. Z gorączką powitałam go w drzwiach. Miał zmęczoną, zrozpaczoną twarz. Jego oczy były przekrwione.

– Co się stało? – Pomogłam mu zdjąć płaszcz.

– Nie chcę, żebyś więcej przychodziła do klubu – powiedział.

Wytarłam nos w chusteczkę. Było mi tak niedobrze, że usiadłam na sofie.

– Co się stało?

– Nasza klientela boi się wychodzić wieczorami z domów. Coraz trudniej jest pokryć wydatki. Szef kuchni uciekł do Hongkongu, i musiałem wynająć kucharza z Imperialu, dwa razy gorszego i dwa razy droższego. Dymitr wyjął z gablotki butelkę whisky i szklankę, po czym nalał sobie drinka. – Muszę obniżyć ceny, żeby przyciągnąć nowych ludzi… dopóki to nie minie. – Spojrzał na mnie. Zachwiał się jak człowiek, który otrzymał cios. – Nie chcę, żebyś na to patrzyła. Nie chcę, żeby moja żona zabawiała marynarzy i robotników z fabryki.

– Jest aż tak źle?

Dymitr usiadł obok mnie. Oparł głowę na moich kolanach i zamknął oczy. Pogłaskałam go po włosach. Miał tylko dwadzieścia lat, ale stresy ostatnich kilku miesięcy pomarszczyły mu czoło. Przejechałam palcem po zmarszczkach, jakbym chciała je wygładzić. Uwielbiałam dotykać jego skórę, mocną, lecz aksamitną, jak szlachetny zamsz.

Oboje zapadliśmy w sen i po raz pierwszy od dłuższego czasu śniłam o Harbinie. Wędrując do domu, usłyszałam znajomy śmiech. Borys i Olga stali obok kominka razem ze swoim kotem. Mój ojciec przycinał róże do wazonu, z papierosem w kąciku ust, palcami obrywał kolce z łodygi. Uśmiechnął się, gdy go mijałam. Za oknem rozciągały się zielone pola mojego dzieciństwa, ujrzałam matkę nad rzeką. Wybiegłam z domu, wilgotna trawa chłostała mnie po nogach. Zabrakło mi tchu i łez, gdy dotknęłam rąbka sukienki matki. Oderwała palce od ust, a następnie przycisnęła je do moich warg. Zbladła, a mnie obudziło światło poranka.

Dymitr nadal spał obok mnie na sofie, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Oddychał równo i spokojnie. Nawet nie drgnął, kiedy delikatnie ucałowałam jego powieki. Potarłam policzek o ramię swojego męża i wtedy mnie objął.

Wieczorem dostałam gorączki i zaczęłam kaszleć krwią. Dymitr wezwał doktora, który pojawił się tuż przed północą. Jego włosy wyglądały jak biała chmura nad rumianą twarzą, a nos przypominał grzyb. Kiedy rozgrzewał stetoskop w chudych dłoniach i nasłuchiwał świstu w moich płucach, pomyślałam, że podobny jest do chochlika z bajek.

– Głupio postąpiliście, nie wzywając mnie wcześniej – oznajmił, wkładając mi termometr w usta. – Płuca są zajęte. Jeśli nie obieca pani leżeć w łóżku aż do całkowitego ozdrowienia, umieszczę panią w szpitalu.

Termometr smakował mentolem. Zatonęłam wśród poduszek, krzyżując ręce na obolałej piersi. Dymitr ukucnął przy mnie, masując mi szyję i ramiona, żeby złagodzić ból.

– Aniu, wydobrzej – wyszeptał.

Przez pierwszy tydzień Dymitr usiłował mnie pielęgnować i jednocześnie zajmować się klubem. Jednak mój kaszel zakłócał mu te kilka godzin snu, które próbował wyrwać dla siebie późnym rankiem i po południu. Worki pod jego oczami i blada skóra mnie zaniepokoiły. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, by i on się rozchorował.

Nie pomyślałam wcześniej o zatrudnieniu pokojówki ani kucharki, więc poprosiłam Dymitra o przysłanie mi Mei Lin i zasugerowałam, że powinien trochę odpocząć w rezydencji.

Prawie cały grudzień spędziłam w łóżku. Każda noc przynosiła gorączkę i złe sny. Widziałam w nich maszerującego Tanga i komunistów. Wieśniak, którego na moich oczach zabili Japończycy, przychodził w moich snach, błagając mnie żałosnym wzrokiem o pomoc. Wyciągał rękę, ja ją ujmowałam, ale nie wyczuwałam pulsu i wiedziałam, że już po nim. Raz, kiedy myślałam, że jestem przytomna, ujrzałam obok siebie młodą Chinkę ze zbitymi szkłami okularów na kołnierzyku i okaleczoną głową, z której krew sączyła się na pościel.

– Mamo! Mamo! – zawodziła.

Czasem śniłam o Siergieju i budziłam się z płaczem. Zastanawia – łam się, czy Amelia go otruła, ale w przeciwieństwie do Luby zwyczajnie nie mogłam w to uwierzyć. Odkąd Dymitr uczynił ją swoją wspólniczką w klubie, traktowała mnie serdeczniej niż zwykle. Na wieść o mojej chorobie przysłała mi służącego z przepięknym bukietem lilii.

W połowie grudnia Dymitr spędzał większość czasu w klubie, usiłując zapanować nad sytuacją. Przeniósł swoje rzeczy z powrotem do domu Siergieja, bo wygodniej było mu tam mieszkać. Czułam się samotna i znudzona. Usiłowałam czytać książki, które przynosiła Luba, ale wzrok mi się szybko męczył i godzinami patrzyłam w sufit, zbyt słaba, by choć usiąść na krześle przy oknie. Po trzech tygodniach, mimo że gorączka spadła, a kaszel złagodniał, nadal nie mogłam przenieść się samodzielnie z łóżka na sofę.

Dymitr odwiedził mnie wczesnym rankiem w katolicką Wigilię. Mei Lin, która z każdym dniem lepiej radziła sobie w kuchni, przygotowała smażoną rybę w ziołach i szpinak.

– To dobrze, że znów jesz normalne posiłki – powiedział. – Zanim się obejrzysz, wyzdrowiejesz.

– Kiedy wyzdrowieję, włożę najlepszą sukienkę i olśnię wszystkich w klubie. Będę ci pomagała, to obowiązek dobrej żony.

Dziwny skurcz przebiegł przez twarz Dymitra, jakby coś mu wpadło do oka. Popatrzyłam na niego, ale się odwrócił.

– To miło – stwierdził.

Zdumiała mnie jego reakcja. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wstydzi się nowej klienteli. Nic mnie to nie obchodzi, pomyślałam, kocham cię, Dymitrze. Jestem twoją żoną i chcę być przy twoim boku, bez względu na wszystko.