Po zmroku, gdy rozbłysły światła, na scenie pojawiła się Irina w czerwonej sukni do flamenco. Widownia wstała, oklaskując piosenkarkę. Dziewczynka z warkoczami i w krótkiej spódnicy usiadła na stołku przy pianinie, żeby jej akompaniować. Poczekała, aż widownia się uciszy, po czym położyła dłonie na klawiaturze. Nie miała więcej niż dziewięć lat, ale jej palce były jak zaczarowane.
Smutna melodia przeszyła mrok. Głos Iriny doskonale z nią współgrał.
Widownia była zauroczona, nawet dzieci zachowywały się grzecznie i cicho. Wydawało się, że wszyscy wstrzymujemy oddech, żeby nie zagłuszyć ani jednej nuty. Irina śpiewała o kobiecie, która utraciła kochanka na wojnie, ale jest szczęśliwa, gdy go wspomina. Słowa piosenki doprowadziły mnie do łez.
Mówili mi, że nigdy nie wrócisz, ale im nie wierzyłam.
Pociągi przyjeżdżały bez ciebie, jednak miałam rację.
Dopóki widzę cię w swoim sercu, zostaniesz ze mną na zawsze.
Przypomniałam sobie przyjaciółkę matki w Harbinie, śpiewaczkę operową o imieniu Katia. Na dźwięk jej głosu ludziom niemal pękało serce. Mówiła, że śpiewając, myśli o narzeczonym, który zaginął podczas rewolucji. Popatrzyłam na Irinę na scenie, na jej suknię podkreślającą złocisty odcień skóry. O czym myślała ta dziewczyna? O rodzicach, którzy już nigdy jej nie przytulą? Była sierotą. Podobnie jak ja, w pewnym sensie.
Potem Irina zaśpiewała kabaretowe piosenki po francusku i rosyjsku, a widownia klaskała. Jednak to ten pierwszy utwór poruszył mnie najbardziej.
– Dawanie innym nadziei, jakie to wspaniałe – mruknęłam do siebie.
– Znajdziesz ją – odezwała się Ruselina.
Odwróciłam się do niej, niepewna, co miała na myśli.
– Znajdziesz swoją matkę, Aniu. – Uścisnęła moje ramię. – Zobaczysz, że ją znajdziesz.
Tydzień później Ruselina i ja szłyśmy piaszczystą ścieżką do namiotu jej przyjaciółki w dziewiątym okręgu. Po koncercie Iriny stan zdrowia Ruseliny uległ pogorszeniu, więc poruszałyśmy się bardzo powoli. Starsza pani przywarła do mojego ramienia i podpierała się laską kupioną za dolara od sprzedawcy na plaży. Wysiłek spłycił jej oddech, zgarbiła się i ciężko oddychała. Mimo jej oczywistej słabości czułam, że tego popołudnia to ona jest dla mnie oparciem.
– Opowiedz mi coś o swojej przyjaciółce – poprosiłam. – Skąd znała moją matkę?
Ruselina przystanęła i rękawem otarła pot z czoła.
– Nazywa się Raisa Edwardowna – powiedziała. – Ma dziewięćdziesiąt pięć lat i spędziła w Harbinie większość małżeńskiego życia, na Tubabao wywieźli ją syn i synowa. Chyba spotkała twoją matkę tylko raz, ale ta znajomość wywarła na niej wrażenie.
– Kiedy wyjechała z Harbinu?
– Po wojnie. W tym samym czasie co ty.
Serce ścisnęło mi się z tęsknoty. Wymuszone przez Siergieja milczenie w kwestii mojej matki raniło mnie, choć miał dobre intencje. Czytałam kiedyś, że niektóre plemiona w Afryce radzą sobie ze smutkiem, nigdy nie wspominając tych, którzy opuszczali plemię lub umierali. Zastanawiałam się, jak mogą tak postępować.
Kochać kogoś znaczyło zawsze o nim myśleć, niezależnie od miejsca pobytu tej osoby. Niemożność mówienia o matce sprawiła, że stała się ona dla mnie mityczną, odległą istotą. Co najmniej kilka razy dziennie usiłowałam przypomnieć sobie jej zapach, ton głosu, różnicę wzrostu między nami. Bałam się, że jeśli zapomnę choć jeden z tych szczegółów, zacznę zapominać i ją.
Skręciłyśmy w porośniętą bananowcami dróżkę, prowadzącą do dziesięcioosobowego namiotu. Kiedy otworzyłyśmy furtkę w słomianym płocie, poczułam obecność matki, zupełnie jakby przyciągała mnie do siebie. Pragnęła, żebym ją pamiętała.
Ruselina wiele razy odwiedzała swoją przyjaciółkę, ja znalazłam się tu po raz pierwszy. Ten namiot był „dworem” na wyspie Tubabao. Obszerną markizę dodatkowo powiększono o aneks z plecionych liści palmowych, który pełnił rolę kuchni i jadalni. Przystrzyżony trawnik sięgał ganku, graniczącego z rzędem hibiskusów.
W rogu podwórza rosły tropikalne warzywa, obok cztery kurczaki dziobały jakieś resztki. Pomogłam Ruselinie wejść na ganek i uśmiechnęłyśmy się do siebie na widok rzędu butów, ustawionych według rozmiarów. Największe były męskie traperki, najmniejsze niemowlęce buciki. Ktoś w namiocie hałasował. Ruselina krzyknęła na powitanie, a kurczaki zaczęły trzepotać skrzydłami i piszczeć. Dwa z nich poderwały się do lotu i przycupnęły na dachu aneksu. Słyszałam, że kurczaki, które tutejsi mieszkańcy kupowali od Filipińczyków, potrafią całkiem wysoko latać. Podobno ich jaja smakowały jak ryby.
Klapa namiotu uniosła się i ujrzałam trzy złotowłose dziewczynki. Najmłodsza dopiero uczyła się chodzić, najstarsza miała około czterech lat. Kiedy się uśmiechnęła, z powodu dołeczków w policzkach wyglądała jak Kupidyn.
– Różowe włosy. – Chichocząc, pokazała na mnie palcem.
Jej ciekawość mnie rozbawiła, także się roześmiałam.
W namiocie synowa i wnuczka Raisy pochylały się nad deskami. Obie miały młotek i gwoździe w dłoniach.
– Witajcie – odezwała się Ruselina.
Zarumienione od wysiłku kobiety uniosły wzrok. Wcisnęły spódnice w bieliznę, robiąc z nich coś w rodzaju szortów. Starsza z nich się zaśmiała.
– Witajcie. – Wstała, żeby się z nami przywitać. – Wybaczcie nam, budujemy podłogę.
Była pulchna, miała zadarty nos i brązowe pofalowane włosy, które opadały jej na ramiona. Pewnie przekroczyła pięćdziesiątkę, ale jej twarz wydawała się gładka jak u dziewiętnastolatki. Wyciągnęłam puszki z łososiem, które przyniosłyśmy w prezencie.
– Mój Boże! – Wzięła je ode mnie. – Będę musiała zrobić placek z łososiem, a wy przyjdziecie go skosztować.
Kobieta miała na imię Maria, a jej jasnowłosa córka – Natasza.
– Mój mąż i zięć wyszli nałapać ryb na kolację – wyjaśniła. – Matka odpoczywa. Ucieszy się na wasz widok.
Zza zasłony odezwał się kobiecy głos. Maria odsunęła materiał, ujrzałam staruszkę leżącą na łóżku.
– Dobrze, że jesteś prawie głucha, mamo. – Maria ucałowała kobietę w czoło. – Inaczej nie mogłabyś spać od tego łomotu.
Maria pomogła teściowej usiąść, a następnie ustawiła krzesła po obu stronach łóżka.
– Usiądźcie – zachęciła nas. – Już jest przytomna i gotowa do rozmowy.
Zajęłam miejsce u boku Raisy. Była starsza od Ruseliny, pod wysuszoną skórą widziałam błękitne żyły. Miała niesprawne nogi, a palce u stóp całkowicie powykręcane przez artretyzm. Pochyliłam się, by ucałować ją w policzek, a ona chwyciła moją dłoń z siłą, jakiej nie oczekiwałam u tak kruchej istoty. Nie rozczulałam się nad nią, tak jak czasem nad Ruseliną. Raisa była zniedołężniała i pomyślałam, że wkrótce pewnie umrze, ale i tak zazdrościłam tej starej kobiecie otoczonej szczęśliwą, liczną rodziną. Niewiele mogła żałować w życiu.
– Kim jest ta piękna dziewczyna? – spytała, wciąż ściskając moją rękę i odwracając głowę ku Marii.
Synowa pochyliła się i powiedziała wprost do ucha staruszki:
– To przyjaciółka Ruseliny.
Raisa zerknęła na nasze twarze, szukając wzrokiem Ruseliny. Rozpoznała ją i uśmiechnęła się bezzębnymi ustami.
– Och, Ruselino, słyszałam, że nie czujesz się najlepiej.
– Już wydobrzałam, droga przyjaciółko – odparła Ruselina. – To Anna Wiktorowna Kozłowa.
– Kozłowa? – Raisa popatrzyła na mnie.
– Tak, córka Aliny Pawłownej. Kobiety, którą chyba poznałaś – wyjaśniła Ruselina.
Raisa umilkła, zajęta swoimi myślami. W namiocie było gorąco, choć Maria podwinęła zasłony klapy z tyłu i w bocznych okienkach.
Usiadłam na brzegu krzesła, żeby nogi nie przylepiły mi się do drewna. Na brodzie Raisy zebrała się strużka śliny, Natasza wytarła ją delikatnie rąbkiem fartucha. Pomyślałam, że starsza pani zapadła w sen, lecz nagle się wyprostowała i spojrzała na mnie.
– Spotkałam twoją matkę tylko raz – powiedziała. – Pamiętam ją dobrze, przyciągała uwagę. Tamtego dnia wszyscy byli nią oczarowani. Była smukła i miała piękne oczy.
Nogi ugięły się pode mną. Myślałam, że zemdleję na wzmiankę o swoim długo skrywanym sekrecie, o matce. Złapałam za skraj łóżka, nieświadoma obecności innych osób. Zniknęły z moich myśli, gdy tylko Raisa zaczęła mówić. Widziałam tylko staruszkę i czekałam na każde niewyraźne słowo.
– Było to bardzo dawno temu – westchnęła Raisa. – Na letnim przyjęciu w mieście. Zapewne w 1929 roku. Pojawiła się razem z rodzicami i miała na sobie elegancką liliową suknię. Uznałam, że jest bardzo opanowana, i od razu ją polubiłam, bo interesowała się tym, co mają do powiedzenia inni ludzie. Była znakomitą słuchaczką.
– To musiało być przed ślubem z moim ojcem – wtrąciłam. – Cudownie, że przypomniała sobie pani tak dawne czasy.
– Już wtedy uważałam się za wiekową osobę. – Raisa uśmiechnęła się do mnie. – Teraz jednak jestem znacznie starsza. Mogę myśleć jedynie o swojej przeszłości.
– Czy widziała ją pani tylko przy tamtej okazji?
– Tak. Potem nigdy jej już nie spotkałam. Niewielu nas było w Harbinie, nie wszyscy obracaliśmy się w tych samych kręgach. Słyszałam jednak, że poślubiła kulturalnego mężczyznę i zamieszkali w ładnym domu na rogatkach miasta.
Raisa zsunęła się na poduszki, jakby z niej uszło powietrze.
Najwyraźniej te wspomnienia ją wyczerpywały. Maria nabrała wody z miski i przytknęła szklankę do ust teściowej. Natasza przeprosiła nas i poszła do dzieci. Słyszałam okrzyki dziewczynek bawiących się na podwórzu i piski kurczaków. Nagle twarz Raisy się wykrzywiła. Staruszka zaczęła płakać.
– Byliśmy głupcami, zostając tam w czasie wojny. Bystrzejsi wyjechali do Szanghaju przed przybyciem Sowietów – powiedziała. Miała chrypliwy, stężały od bólu głos.