Tydzień później otrzymałam list od Dana Richardsa z zapewnieniem, że pomoże Ruselinie i Irinie przekroczyć granicę Ameryki, kapitan Connor zaś dostał informację, że w przyszłym miesiącu na wyspę przybędą urzędnicy imigracyjni z krajów osiedlenia, by rozpatrzyć nasze wizy i zorganizować transport. Wyglądało na to, że ziszczą się marzenia nas wszystkich.
– Kiedy trafimy do Ameryki, pójdę na studia i zostanę antropologiem jak Ann Miller – oznajmiłam Ruselinie i Irinie. – A ty, Irino, powinnaś się nauczyć tańczyć jak Vera – Ellen.
– Po co chcesz studiować nudną antropologię, skoro piszesz takie świetne artykuły? – zapytała Irina. – Powinnaś zostać dziennikarką.
– A co ja pocznę, kiedy wy, karierowiczki, będziecie flirtowały z młodymi ludźmi? – spytała Ruselina, wachlując się i udając oburzenie.
Irina zarzuciła jej ręce na szyję.
– Babciu, chyba będziesz musiała nauczyć się prowadzić taksówkę, jak Betty Garrett.
Ruselina i Irina śmiały się, aż Ruselinę złapał kaszel, ja jednak mówiłam poważnie. Niezależnie od swojej pozycji towarzyskiej w poprzednim życiu, wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci wylegli na plażę, by powitać wysiadających ze statków przedstawicieli ONZ z krajów osiedlenia.
Wpatrywaliśmy się w nich z otwartymi ustami, z podziwem ludzi, którzy zbyt długo mieszkali w izolacji i zapomnieli, jak bardzo słońce opaliło im skórę. Eleganccy mężczyźni i kobiety, którzy wsiedli na barkę, mieli na sobie nieskazitelne garnitury i sukienki, podczas gdy nasze ubrania i włosy były sztywne od soli. Zaczął krążyć dowcip: „Jeśli jesteś w Nowym Jorku albo San Francisco i widzisz przechodnia z paczką pod ramieniem, nie pytaj: Co dziś rozdają?”.
Mimo pozornego rozbawienia wszyscy w sekrecie łamaliśmy sobie głowy nad tym, czy kiedykolwiek zdołamy na powrót przystosować się do normalnego życia.
Pierwszego wieczoru urzędnicy IRO poczęstowali gości prosięciem z rożna. Sprowadzono filipińskich kucharzy, ustawiono białą markizę. Kiedy przedstawiciele ONZ jedli przy stołach przykrytych płóciennym obrusem i zastawionych kryształowymi kieliszkami, my przyglądaliśmy się z drżeniem serca: nasza przyszłość spoczywała w rękach tych ludzi.
Później spotkałam Iwana na drodze do namiotu. Było ciemno, ale księżyc w pełni oświetlał jego sylwetkę na tle nieba.
– Jadę do Australii – oznajmił. – Szukałem cię, żeby ci to powiedzieć.
Niewiele wiedziałam o tym kraju, ale wyobrażałam sobie, że jest dziki i trudny. Taki młody kraj zapewne z radością powita praco – witego i pomysłowego człowieka pokroju Iwana. Bałam się jednak o niego. Ameryka była w większości oswojona, w Australii podobno roiło się od dzikich bestii: niebezpiecznych węży i pająków, krokodyli i rekinów.
– Rozumiem – powiedziałam.
– Do miasta o nazwie Melbourne – dodał. – Podobno można tam zbić majątek, jeśli się ciężko pracuje.
– Kiedy wypływasz? – Iwan nie odpowiedział, tylko stał z rękami w kieszeniach. Spuściłam wzrok. Czułam się niezręcznie. Żegnanie się z przyjaciółmi przychodziło mi z takim samym trudem jak w przeszłości. – Uda ci się wszystko, co sobie zaplanujesz, Iwan. Każdy ci to powie – stwierdziłam.
Skinął głową. Zastanawiałam się, co myśli, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, zamiast żartować, jak zazwyczaj. Już miałam pod jakimś pretekstem wycofać się do namiotu, kiedy nagle powiedział:
– Aniu, chciałbym, żebyś pojechała ze mną!
– Co? – Cofnęłam się o krok.
– Jako moja żona. Będę dla ciebie ciężko pracował i cię uszczęśliwię.
Sytuacja wydawała się nierealna. Iwan mi się oświadczał? Co się stało z naszą przyjaźnią?
– Iwan… – wymamrotałam, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć ani na czym skończyć. Zależało mi na nim, ale go nie kochałam. Nie chodziło o jego bliznę, jednak z całą pewnością wiedziałam, że nigdy nie poczuję do niego nic poza przyjaźnią. Nienawidziłam Dymitra, ale także go kochałam.
– Nie mogę, Iwanie…
Przysunął się bliżej. Czułam żar bijący od jego ciała. Byłam wysoka, ale on górował nade mną jakieś trzydzieści centymetrów, i miał dwa razy szersze ramiona.
– Aniu, kto się tobą potem zajmie? Po wyjeździe z wyspy?
– Nie szukam opiekuna – powiedziałam.
Iwan przez chwilę milczał, a następnie powiedział:
– Wiem, czego się boisz. Ja jednak nigdy cię nie zdradzę. Nigdy cię nie opuszczę.
Poczułam mrowienie skóry na karku. Pod tymi słowami coś się kryło: czyżby wiedział o Dymitrze?
Usiłując zamaskować strach, nagle wpadłam w złość.
– Nie wyjdę za ciebie, Iwanie. Jeśli jednak masz coś jeszcze do dodania, to proszę, mów. Zawahał się, potarł kark i zerknął na niebo. – Mów – powtórzyłam.
– Nigdy o tym nie rozmawiasz. Szanuję cię za to… ale wiem, co się stało z twoim mężem. Konsulat amerykański musiał podać IRO powód, dla którego wysłał samotną siedemnastolatkę na Tubabao.
Plamy zaczęły tańczyć mi przed oczami, w gardle urosła gula. Próbowałam przełknąć ślinę, ale nie mogłam, dławiłam się.
– Komu powiedziałeś? – spytałam. Mój głos drżał. Nadal chciałam mówić poirytowanym tonem, ale nie wypadło to przekonująco.
– Ludzie z Szanghaju znają Moskwę – Szanghaj, Aniu. Pojawiałaś się w kronice towarzyskiej. Ci z innych miast pewnie o niczym nie wiedzą. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, ale ja cofnęłam się w ciemność.
– Dlaczego nikt się ze mną nie skonfrontował? – zapytałam. – Skoro jestem taką kłamczuchą?
– Nie jesteś kłamczuchą, Aniu. Po prostu się boisz. Tym świadomym sytuacji zbyt na tobie zależy, aby zmuszać cię do rozmowy o rzeczach, o których wolałabyś zapomnieć.
Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Wolałabym, żeby Iwan mi się nie oświadczał. Chciałam nadal udawać byłą guwernantkę i nie myśleć o Moskwie – Szanghaju. Chętnie zachowałabym wspomnienie o Iwanie jako dobrym człowieku, który siedział ze mną na półce skalnej tamtej nocy, gdy poznałam prawdę o Pomerancewach.
Jednak tego, co przed chwilą zostało powiedziane, nie dałoby się już odkręcić. W kilka chwil nasza relacja odmieniła się na zawsze.
– Iwanie, nie wyjdę za ciebie – powtórzyłam. – Poszukaj sobie innej. Innej, która nie jest już mężatką!
Chciałam przebiec obok niego, ale zagrodził mi drogę, łapiąc za ramiona i przytulając do piersi. Tkwiłam tam przez chwilę, zanim zaczęłam się szarpać. Puścił mnie, ręce mu opadły. Pobiegłam w ciemnościach do namiotu, niczym przerażone zwierzę. Nie byłam pewna, co mnie bardziej przeraża: oświadczyny Iwana czy też perspektywa jego utraty.
Zachodnie konsulaty ustawiły namiot, żeby usprawnić odprawę i wydawanie wiz. Rozdano nam numerki i czekaliśmy na swoją kolej w palącym słońcu. Ruselina, Irina i ja miałyśmy jedynie wypełnić formularze i przejść badanie lekarskie. Nikt nas nie pytał o związki z komunistami ani o historię rodziny, jak innych emigrantów. Kiedy się dowiedziałam, że większości chętnym do wyjazdu do Stanów odmówiono wiz, mogłam jedynie zamknąć oczy i w duchu podziękować Danowi Richardsowi.
– To się dzieje naprawdę – powiedziała Irina. – Nie wierzę. – Ściskała przed sobą formularze jak banknoty.
Tygodniami ćwiczyła gamy, ja zaś siedziałam na plaży, wpatrując się w morze i zastanawiając, czy Dymitr spróbuje mnie odszukać.
Moje życie na Tubabao tak bardzo różniło się od tego w Szanghaju, że sądziłam, iż udało mi się zapomnieć o Dymitrze. Jednak oświadczyny Iwana odświeżyły dawny ból. Nasłuchiwałam łagodnego szumu fal i rozmyślałam nad tym, czy Dymitr i Amelia są ze sobą szczęśliwi. To byłaby ostateczna zdrada.
Wkrótce transportowiec „Captain Greely” zjawił się po ostatnich imigrantów do Australii. Reszta wypłynęła wcześniej na innych statkach. Ci zmierzający do Stanów Zjednoczonych trafili do Manili, a stamtąd wojskowymi transportowcami albo łodziami dostali się do Los Angeles, San Francisco i Nowego Jorku. Pozostali patrzyli, jak Miasto Namiotów pustoszeje. Był już koniec października, cały czas groziły nam tajfuny, więc kapitan Connor przeniósł obóz na bezpieczniejszą stronę wyspy.
W dniu wypłynięcia „Captain Greely” Ruselina czuła się źle. Irina i ja zabrałyśmy ją do szpitala, zanim pobiegłyśmy do chaty Iwana, żeby pomóc mu się spakować. Nie mówiłam Irinie i Ruselinie o jego oświadczynach w nadziei na uniknięcie kłopotliwej sytuacji. Wstyd mi było i za kłamstwa o Szanghaju, choć nie byłam pewna, czy obie znają prawdę. Od oświadczyn Iwan i ja unikaliśmy się, ale nie mogłam pozwolić, by odjechał bez pożegnania.
Znalazłyśmy go przed chatą, spoglądał na nią jak człowiek, który ma zastrzelić ulubionego konia. Poczułam ból w piersi.
Iwan tak wiele zrobił dla tego miejsca, z pewnością trudno mu było wyjeżdżać.
– Australia będzie jednym wielkim Tubabao! – wykrztusiłam.
Odwrócił się ku mnie z nieobecnym wyrazem twarzy i chłodem w oczach. Drgnęłam, ale nie pozwoliłam sobie na żal. Przez całe moje życie drodzy mi ludzie przychodzili i odchodzili, potrafiłam już nie przywiązywać się do nikogo. Powiedziałam sobie, że Iwan to tylko jeszcze jedno pożegnanie i że powinnam do nich przywyknąć.
– Nie wierzę, że się całkiem spakowałeś – powiedziała Irina.
Na jego nieruchomej twarzy pojawił się uśmiech. Iwan wyciągnął przed siebie pudło.
– Zapakowałem tu wszystko, czego będę potrzebował – oznajmił. – Zakład, że nie zrobicie tego samego.
– Zawsze możesz znaleźć niezbędne rzeczy. – Przypomniałam sobie jego wyprawy do dżungli. – Nie będziesz miał problemów w nowym miejscu.
Świeciło słońce, ale ostry wiatr smagał fale, tworząc na nich białą pianę. Bryza zagłuszyła wszystkie inne dźwięki, z oddali dobiegały tylko okrzyki marynarzy. Gdy dotarliśmy do pirsu, był już pełen ludzi i bagaży. Wszyscy wydawali się poruszeni. Mówili podniesionymi głosami i choć entuzjastycznie potakiwali, tak naprawdę nikt nie słuchał, co druga osoba ma do powiedzenia. Wszyscy skupili uwagę na statku prującym przez ocean, statku, który miał zabrać ich do nowego kraju, w nowe życie.