– Co? – zapytałam Irinę.
– Nie ma zdjęć synów.
Kiedy pomagała Betty przygotować herbatę, znalazłam łazienkę, maleńkie pomieszczenie obok kuchni. Było równie starannie wyszorowane jak reszta, mieszkania. Mata w róże pasowała do zasłony prysznicowej i falbanki wokół umywalki. Wanna była stara, z plamą w okolicy odpływu, ale bojler nowy. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze nad zlewem. Miałam zdrową, lekko opaloną skórę. Przysunęłam się bliżej i naciągnęłam ją na policzku, tam, gdzie tropikalny pasożyt wyżarł mi ciało. Była gładka i miękka, została tylko brązowawa plamka w miejscu, gdzie dawniej widniało obrzydliwe okaleczenie. Kiedy zdążyło się wygoić?
Wróciłam do kuchni i ujrzałam, jak Betty przypala papierosa nad gazem. Irina siedziała przy stoliku przykrytym obrusem w słoneczniki. Na talerzu przed nią leżało ciastko waniliowe, na drugim talerzyku jeszcze jedno.
– To nasze powitalne ciastka – poinformowała mnie Irina.
Usiadłam naprzeciwko niej i patrzyłam, jak Betty wlewa gorącą wodę do imbryka i przykrywa go pokrowcem. Z dołu znowu rozległy się dźwięki pianina.
– Mam niedzielnego bluesa – zaśpiewała Betty od nosem. – To Johnny – wyjaśniła, wskazując brodą na drzwi. – Mieszka z matką, Doris. Gra w paru klubach na Kings Cross. Możemy kiedyś wybrać się do jednego z tych porządniejszych, jeśli chcecie.
– Ile osób mieszka w tym budynku? – zapytałam.
– Dwie na dole i jedna na górze. Przedstawię was, kiedy już się zadomowicie.
– A w barku? – dodała Irina. – Ile osób tam pracuje?
– Teraz tylko rosyjski kucharz. – Betty postawiła imbryk na stole i usiadła. – Witalij. Dobry chłopak. Pracowity. Polubicie go. Tylko niech żadna się nie zakochuje i z nim nie ucieka, okej? Jak ostatnio mój pomocnik i kelnerka.
– Co się stało? – zainteresowała się Irina, zdzierając papierek z ciastka.
– Zostawili mnie całkiem samą na ponad miesiąc. Jeśli któraś z was myśli o zakochaniu się w Witaliju, dostanie po łapach!
Irina i ja zamarłyśmy z ciastkiem zawieszonym między ustami a talerzykiem. Betty zerknęła na nas, jej dłoń powędrowała do włosów, a w oczach pojawił się zez.
Przebudziłam się w środku nocy. Dopiero po kilku chwilach przypomniałam sobie, że nie jestem w obozie. Smuga światła z mieszkania na drugim piętrze odbijała się od sąsiedniego domu i padała wprost na moje łóżko. Wdychałam zapach świeżo wypranej pościeli. Kiedyś sypiałam w łożu z baldachimem, przykryta kaszmirową narzutą i otoczona złotą tapetą na ścianach. Tyle czasu spędziłam pod brezentem wśród kurzu, że nawet wąskie łóżko z miękkim materacem i wykrochmaloną pościelą wydawało mi się luksusem. Nasłuchiwałam odgłosów nocy, z którymi oswoiłam się w obozie – wiatr pośród drzew, biegające zwierzęta, krzyki nocnych ptaków – ale tu panowała cisza, słychać było jedynie delikatny oddech Iriny i cierpiącego na bezsenność lokatora na górze, który słuchał radia. Usiłowałam przełknąć ślinę, ale zaschło mi w gardle. Wyśliznęłam się z łóżka i po omacku doszłam do drzwi.
W mieszkaniu także panowała cisza, słyszałam jedynie tykanie zegara na korytarzu. Przesunęłam dłonią po framudze kuchennych drzwi, szukając kontaktu, i zapaliłam światło. Na suszarce do góry nogami stały trzy szklanki. Wzięłam jedną i odkręciłam kran. Ktoś jęknął. Zajrzałam do salonu i zobaczyłam, że Betty śpi na leżance. Nakryła się po szyję narzutą, jej głowa spoczywała na poduszce. Na widok kapci obok posłania i siatki na włosach Betty zrozumiałam, że najwyraźniej postanowiła spędzić tu noc. Zastanawiałam się, dlaczego nie śpi w drugiej sypialni, i doszłam do wniosku, że tu ma pewnie więcej świeżego powietrza. Wróciłam do łóżka i nakryłam się kołdrą. Betty mówiła, że w tygodniu będziemy miały półtora dnia wolnego. Była niedziela, moje pół wolnego dnia wypadało w piątek rano. Już sprawdziłam adres siedziby Czerwonego Krzyża. Postanowiłam jak najszybciej wybrać się na Jamison Street.
Następnego dnia Betty z samego rana wysłała nas na podwórze, żebyśmy zerwały marakuje z pnączy porastających płot.
– Co o niej myślisz? – wyszeptała do mnie Irina, trzymając rozchyloną siatkę, do której wrzucałam fioletowe owoce.
– Najpierw myślałam, że jest dziwna, ale im więcej mówi, tym bardziej mi się podoba – odparłam. – Myślę, że jest miła.
– Ja też – stwierdziła Irina.
Wręczyłyśmy Betty dwie torby owoców.
– Potrzebuję ich do lodów o smaku tropikalnym – wyjaśniła.
Potem pojechałyśmy tramwajem do miasta. Barek Betty mieścił się w budynku sklepu towarowego Farmer’s, przy końcu George Street, w pobliżu kin. Wnętrze wyglądało jak skrzyżowanie amerykańskiego baru i francuskiej kawiarni. Barek dzielił się na dwa poziomy. Na pierwszym stały okrągłe stoliki i wiklinowe krzesła. Na drugim poziomie, na który wchodziło się po czterech schodkach, znajdowało się osiem różowych boksów i lada barowa ze stołkami. W każdym boksie wisiało zdjęcie amerykańskiej gwiazdy: Humpreya Bogarta, Freda Astaire’a, Ginger Rogers, Clarka Gable’a, Rity Hayworth, Gregory’ego Pecka i Bette Davis. Po drodze przyjrzałam się Joan Crawford. Jej surowy wzrok i zaciśnięte usta skojarzyły mi się z Amelią.
Minęłyśmy wahadłowe drzwi z okrągłymi okienkami i krótkim korytarzem dotarłyśmy do kuchni. Młody człowiek mieszał w garnku na stole mąkę i mleko. Miał pałąkowate nogi i dołeczek w brodzie.
– To Witalij – powiedziała Betty.
Młodzieniec uniósł wzrok i uśmiechnął się do nas.
– Wreszcie jesteście – stwierdził. – W samą porę, żeby mi pomóc przy naleśnikach.
– Jeszcze nie musicie zaczynać pracy. – Betty wzięła od nas siatki i położyła je na stole. – Usiądźcie i trochę porozmawiajcie, zanim pojawią się klienci. Musicie się poznać.
Kuchnia w barku była równie czysta jak ta w domu Betty, ale podłoga się nie zapadała. Ujrzałam cztery kredensy, kuchenkę gazową z sześcioma palnikami, duży piec i dwa zlewy. Z jednego z kredensów Betty wyciągnęła fartuch i zawiązała go sobie w pasie. Zauważyłam dwa różowe mundurki na wieszaku i doszłam do wniosku, że jeden z nich będzie mój. Miałam pomagać Betty jako kelnerka, Irina zaś została asystentką kucharza.
Witalij przyniósł z zaplecza krzesła i usiedliśmy przy stole.
– Macie ochotę na jajka? – zapytała Betty. – Jadłyście tylko po jednym toście, nie chcę, żeby mój personel głodował podczas pracy.
– Pamiętam was obie z Tubabao – odezwał się Witalij.
– Tak, faktycznie – roześmiała się Irina. – Po koncercie poprosiłeś mnie o autograf.
Patrzyłam na rumiane policzki Witalija, jego jasne włosy i wyłupiaste oczy, ale w ogóle go sobie nie przypominałam. Opowiedziałyśmy mu o naszym obozie, a on wyjaśnił, że wysłano go do miejsca o nazwie Bonegilla.
– Ile masz lat? – spytała go Irina.
– Dwadzieścia pięć. A wy?
Betty wbiła kilka jajek do miski i obejrzała się przez ramię.
– Nie mówcie po angielsku tylko ze względu na mnie – odezwała się. – Rozmawiajcie ze sobą po rosyjsku. – Poprawiła włosy i zrobiła zeza. – O ile nie będziecie plotkować. I nie przy klientach. Nie chcę, żeby mój personel potraktowano jak komunistycznych szpiegów.
Zaklaskaliśmy w dłonie i wybuchnęliśmy śmiechem.
– Dziękuję – powiedziała Irina. – Tak będzie o wiele łatwiej.
– A co do ciebie, Aniu… – Witalij popatrzył na mnie. – Mam wrażenie, że znam cię z czasów przed Tubabao. Chciałem się przedstawić, ale słyszałem wcześniej, że jesteś z Szanghaju, i doszedłem do wniosku, że jednak nie mogliśmy się spotkać.
– Nie jestem z Szanghaju – zaprzeczyłam. – Pochodzę z Harbinu.
– Z Harbinu! – Oczy mu zabłysły. – Ja też. Jak masz na nazwisko?
– Kozłowa.
Witalij zastanawiał się przez chwilę, pocierając dłonią o dłoń, jakby usiłował wyczarować dżina z lampy.
– Kozłowa! Córka pułkownika Wiktora Grigorijewicza Kozłowa? Zabrakło mi tchu w piersiach. Już od dawna nie słyszałam nazwiska ojca.
– Tak – odparłam.
– Więc rzeczywiście cię poznałem – stwierdził Witalij. – Chociaż pewnie byłaś za mała, żeby mnie zapamiętać. Mój ojciec przyjaźnił się z twoim. Razem wyjechali z Rosji. My jednak w 1938 roku przeprowadziliśmy się do Qingdao. Pamiętam małą dziewczynkę o rudych włosach i niebieskich oczach.
– Ojciec mieszka z tobą? – spytała Irina.
– Nie – odparł. – Jest w Ameryce z matką i moimi ośmioma braćmi. Ja wylądowałem tu z siostrą i szwagrem. Ojciec mu nie ufa, więc muszę mieć oko na Zofię. Przyjechałaś z rodzicami, Aniu?
Jego pytanie mnie zaskoczyło. Wbiłam wzrok w stół.
– Ojciec zginął w wypadku samochodowym przed końcem wojny – odparłam. – Matkę deportowano z Harbinu. Zabrali ją Sowieci. Nie mam pojęcia dokąd.
Irina ścisnęła moją rękę.
– Mamy nadzieję, że Czerwony Krzyż w Sydney znajdzie matkę Ani w Rosji – powiedziała.
Kucharz potarł dołek w brodzie, a następnie przyłożył palce do policzka.
– Moja rodzina szuka stryja – powiedział. – Został w Harbinie, a po wojnie trafił do Związku Radzieckiego. Nikt go do tego nie zmuszał. Ojciec i stryj mieli zupełnie odmienne poglądy. Stryj wierzył w komunistyczne ideały, nie służył w wojsku jak mój ojciec. Właściwie nie był fanatykiem, ale sympatykiem komunizmu.
– Mieliście od niego jakieś wieści? – spytała Irina. – Może będzie wiedział, dokąd wysłano mamę Ani. Witalij pstryknął palcami.
– Może i tak. Mogli podróżować tym samym pociągiem z Harbinu do Związku Radzieckiego, ale od swojego powrotu stryj odezwał się do ojca tylko dwa razy, i to przez znajomych. Pamiętam, że pociąg zatrzymywał się w mieście o nazwie Omsk. Stryj pojechał stamtąd do Moskwy, ale resztę pasażerów zabrano do obozu pracy.