Выбрать главу

Po daniu głównym Ann raczyła się do mnie odezwać.

– Co myślisz o rozkładówce z wiosenną modą? – zapytała.

– Wspaniała – odparłam. – Nie można spudłować z Diorem.

Ze sposobu w jaki zmrużyła oczy, wywnioskowałam, że jest zadowolona.

– Jutro idę powitać w porcie statek „Himalayan”, mam przeprowadzić wywiad z panną Joan Potter i panną Edwiną Page. Wracają po półrocznym pobycie w Paryżu i Londynie, na pewno przywiozły ze sobą jakieś piękne stroje.

Rozmawiała ze mną wyłącznie dlatego, że byłam nowa i miała się przed kim popisać, ale i tak jej słuchałam. Przynajmniej się do mnie odzywała. Caroline nigdy tego nie robiła. Zazwyczaj spoglądała gdzieś nad moją głową, kiedy podawała mi swój tekst albo kiedy przynosiłam jej herbatę.

– Widziałaś prace projektantki Judith James? – spytałam Ann.

– Jej ubrania są równie piękne jak Diora, za to wyjątkowe.

– Tak, widziałam. – Wbiła wzrok w tiramisu, które postawił przed nią kelner. Uszczknęła kęs, po czym odsunęła talerzyk. – Ale to Australijka, prawda? Nie będzie z niej żadnego pożytku dla, naszych czytelniczek.

– Dlaczego? – Starałam się mówić pozornie obojętnym tonem.

– Czytelniczki postrzegają australijskie projekty jako… no wiesz… poślednie. Nie chodzi o gorszą jakość, tylko nie kojarzą się z niczym klasycznym ani egzotycznym, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Byłam zdumiona, że ktoś, kto jest Australijką w drugim pokoleniu, tak lekceważy własny kraj, ale po chwili przypomniałam sobie, że i ona, i Caroline zawsze mówiły o Anglii jako o swoim domu.

– O kim rozmawiacie? – spytała Caroline, pożerając swój budyń daktylowy.

– O Judith James – wyjaśniła jej Ann. – Projektantce.

– A, o tej przyjaciółce Ani – zauważyła Caroline. – Tej, która szyje krzykliwe stroje w neohollywoodzkim stylu.

Oblałam się rumieńcem. Caroline zauważyła moją reakcję i na jej twarzy wykwitł uśmieszek wyższości. Diana rozmawiała z Joyce o katalogu od Davida Jonesa, ale na moment umilkła w połowie zdania. Zastanawiałam się, czy słucha naszej rozmowy. Ann ignorowała mnie przez resztę posiłku, zakładając, że przyjazna pogawędka ze mną deprecjonuje ją w oczach Caroline. Co pewien czas zerkałam na profil Caroline. Miała dwadzieścia pięć lat, ale przez mocną szczękę wyglądała starzej. Włosy mysiego koloru obcięła na nudnego pazia, nie wydawała się szczególnie piękna ani bystra i mimo kosztownych strojów brakowało jej klasy. Nawet nie była sympatyczna, a jednak żywiła przekonanie, że góruje nad wszystkimi. Jej pewność wydała mi się dziwaczna i zarazem odpychająca.

Zanim tego wieczoru wyszłam z pracy, Diana zawołała mnie do swojego gabinetu. Była to jedna z tych rzadkich okazji, gdy zamknęła za sobą drzwi.

– Skarbie, chciałam ci tylko powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że tu pracujesz – oznajmiła. – Jesteś ozdobą tego biura. Przykro mi, że Caroline potraktowała cię tak nieprzyjemnie. To tyranka. Ignoruj ją.

Lunch trochę pogorszył moje samopoczucie, ale pochwały Diany wprawiły mnie w lepszy nastrój.

– Dziękuję – powiedziałam.

– Myślę, że sukienki Judith należałoby określić jako przepiękne – stwierdziła. – Zadzwonię do niej i zapytam, jaką długość przewiduje na ten sezon. Potem zacytuję ją w swojej rubryce. To ruszy z miejsca jej karierę. Nadal najwięcej pań czyta moją rubrykę. Nie wszystkie gustują w ploteczkach.

– Diano, bardzo ci dziękuję! – Starałam się mówić cicho, żeby reszta mnie nie słyszała.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła. – A teraz bierz się do roboty i zrób weselszą minę.

W drodze do domu wstąpiłam do baru. Wszyscy klienci byli obsłużeni, więc zajrzałam do kuchni. Irina stała przy ladzie do wydawania posiłków i obserwowała ludzi, Witalij zaś czyścił rondel.

– Mamy jakieś wiadomości od Betty i Ruseliny? – zapytałam.

Oboje się odwrócili.

– Jeszcze nie – zaśmiał się Witalij. – Jednak wciąż liczymy na pocztówkę.

Betty odkryła sekret Witalija i Iriny, zanim jeszcze zdecydowali się go wyjawić. Zamiast wpaść w złość, była zachwycona łączącym ich uczuciem.

– To moja szansa na półemeryturę – stwierdziła. – Tom i ja wciąż planowaliśmy wakacje, ale nigdy nie wyjechaliśmy. Teraz nauczę was, jak zajmować się barem, i zrobię sobie wolne. Kiedyś, w przyszłości, możecie odkupić ode mnie lokal. To dobry biznes, niezły na początek.

Na pierwsze wakacje Betty i Ruselina pojechały pociągiem na południowe wybrzeże.

– Jak myślisz, co tam robią? – zapytałam Witalija.

– O ile wiem, łowią ryby – wtrąciła Irina.

– Raczej emerytów – mruknął Witalij.

Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

– Jak wam dzisiaj szło? – zainteresowałam się.

– Ruch non stop. – Irina podniosła szmatkę i przetarła stół.

– Teraz się trochę uspokoiło. Kiedy wróci Betty, będziemy chyba musiały zatrudnić jeszcze jedną kelnerkę.

– Chcesz coś zjeść? – zatroszczył się o mnie Witalij.

– Nie. – Pokręciłam przecząco głową. – Jadłam wielki lunch.

– Teraz to dziewczyna z towarzystwa – roześmiała się Irina.

– Mam nadzieje, że nie – mruknęłam.

– Poważnie? – Irina uniosła brwi.

– Poważnie.

Do baru weszła jakaś para i Irina pobiegła ich obsłużyć. Usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam, jak Witalij dzieli kurczaka na porcje.

– Nie możesz dopuścić do tego, żeby te dziewczyny obrzydziły ci pracę. – Zerknął na mnie przez ramię. – Jesteś silniejsza od nich. Dziś po południu rozmawiałem o tym z Iriną.

Irina przechyliła się przez ladę i przekazała zamówienie Witalijowi.

– Mówiłem Ani, żeby nie przejmowała się tymi dziewczynami w pracy – powiedział. Przeczytał zamówienie i wyciągnął z lodówki butelkę mleka. – Jest twarda. Bardziej australijska niż one.

Roześmiałam się. Irina spojrzała na mnie i skinęła głową.

– To prawda, Aniu. Kiedy poznałam cię na Tubabao, byłaś cicha i zamknięta w sobie. Zmieniłaś się.

Witalij przyrządził dwa czekoladowe koktajle mleczne i podał je Irinie.

– Uwielbia australijskie rośliny, czyta australijskie książki, nosi australijskie ubrania, chodzi do australijskich nocnych klubów. Jest jedną z nich – zauważył.

– Nie jestem jedną z nich – zaprzeczyłam. – Po prostu bardziej niż oni kocham ten kraj. Oni wszyscy zakochali się w Anglii.

W gazecie pracowała jeszcze jedna kobieta z towarzystwa, ale w niczym nie przypominała Caroline ani Ann. Nazywała się Berta Osborne i prowadziła rubrykę kulinarną. Bertha była okrągłą kobietą o rudych loczkach ciasno skręconych przy skroniach. Zajmowała się tą rubryką, gdyż uwielbiała gotowanie i przychodziła do redakcji raz lub dwa w tygodniu, aby zerknąć na przepisy i redagować teksty. Zawsze miała uśmiech na twarzy i miłe słowo dla każdego, od windziarza przez bufetową do samego właściciela „Sydney Herald”, sir Henry’ego Thomasa.

– Aniu, powiem Dianie, że powinna cię awansować. Jesteś najbystrzejsza z nich wszystkich – szeptała do mnie za każdym razem, gdy wręczałam jej przepisy zbierane przez cały tydzień.

W całym biurze nie zadawała się jedynie z Caroline i Ann.

– To jak gadanie do ściany – usłyszałam kiedyś, gdy rozmawiała z Dianą.

Diana powiedziała mi, że Bertha nie tylko udziela się w rozmaitych akcjach charytatywnych, ale także co tydzień organizuje zbiórki jedzenia dla biednych rodzin w mieście. Kiedy przychodziła do biura, miałam wrażenie, że ktoś otworzył okno i wpuścił świeże powietrze.

Pewnego wieczoru, mniej więcej po roku od mojego debiutu w gazecie, Bertha zapytała, czy mogę chwilę zostać, żeby pomóc jej wybrać przepisy do specjalnego niedzielnego wydania. Z zadowoleniem przyjęłam propozycję. Chciałam nauczyć się jak najwięcej o układzie graficznym i redagowaniu, poza tym lubiłam towarzystwo Berthy.

Caroline wyszła wcześniej wybrać sobie sukienkę na dzisiejsze ważne przyjęcie w Prince’s. Joyce wyjechała na wakacje z mężem I dziećmi. Ann i inne reporterki poszły już do domu. Rebecca, Suzanne i Peggy mieszkały godzinę drogi od miasta, więc w miarę możliwości starały się wychodzić o czasie. Diana czekała na Harry’ego. Miała na sobie koktajlową suknię, gdyż dziś wypadała rocznica ich ślubu, i Harry obiecał zabrać ją w jakieś wyjątkowe miejsce.

Bertha przeglądała teczkę z przepisami i wybrała na przystawki łososia w galarecie i krakersy serowe na ostro, ale nie mogła zdecydować się na inne dania. Już miałam zaproponować cytrynowe bezy na deser, kiedy Diana odebrała telefon, a po chwili usłyszałyśmy jej przeraźliwy krzyk.

– Pod tramwaj! O Boże!

Widziałam, jak opada na fotel. Serce mocno biło mi w piersi. Oczami duszy ujrzałam Harry’ego leżącego gdzieś na poboczu drogi między Rose Bay a Castlereagh Street, kiedy usłyszałam, jak Diana mówi: „Caroline”.

Bertha i ja wpatrywałyśmy się w siebie. Diana odłożyła słuchawkę i podeszła do nas, blada jak płótno.

– Caroline wpadła pod tramwaj na Elizabeth Street!

Jęknęłam. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nie lubiłam Caroline, ale nawet jej nie życzyłam śmierci pod kołami tramwaju.

– Przepraszam, nie chciałam was wystraszyć. – Diana złapała się za głowę. – Nie zginęła. Tramwaj ją potrącił. Trafiła do szpitala ze złamaną ręką i połamanymi żebrami.

Bertha zerwała się z krzesła i chwyciła Dianę za ramię.

– Chodź, przeżyłaś straszny szok – powiedziała. – Zaparzę ci herbaty.

– Ja się tym zajmę – zaproponowałam. – Wiem, gdzie wszystko leży.

Kiedy sypałam listki do imbryka, Diana usiłowała doprowadzić się do porządku.

– O Boże! – wykrzyknęła nagle. – Dziś wieczorem jest przyjęcie Denisonów. Zadzwonię do Ann i sprawdzę, czy mogłaby się tym zająć.