Dla potrzeb artykułu poprosiłam trzy australijskie projektantki o zaprojektowanie sukien Grace Kelly na ślub z księciem Rainierem z Monako. Judith zaprezentowała najpiękniejszą suknię, wąską, z organzy w kolorze kości słoniowej, z górą z tafty i kołnierzem z moltonu, jednak suknie pozostałych projektantek także zasłużyły na nazwę haute couture. Jedna była syrenią suknią o falistych szwach i dole w kształcie rybiego ogona, a drugą uszyto z obramowanego sobolami brokatu i opalizującego jedwabiu. Tę sukienkę dostarczyła Rosjanka, która przyjechała do Sydney z Paryża.
Miała na imię Alina, a kiedy zapisałam je z tyłu fotografii do artykułu, zaczęłam myśleć o matce.
Stalin zmarł w 1953 roku, ale Zachód i Związek Radziecki nadal toczyły ze sobą zimną wojnę, która skutecznie uniemożliwiała jakikolwiek przepływ informacji. Ojciec Witalija nie miał żadnych wiadomości od swojego brata, a ja napisałam do każdej możliwej organizacji: do Towarzystwa Rosyjsko – Australijskiego, ONZ, IRO i rozmaitych mniejszych stowarzyszeń humanitarnych. Żadne z nich jednak nie potrafiło mi pomóc. Wydawało się, że Związek Radziecki jest nieprzenikniony. Australia była bardzo odległa od wszystkiego, co przypominało mi matkę. Nie widziałam mamy w drzewach, nie kojarzyłam jej z morzem. Ciągle się obawiałam, że zapomnę szczegóły: kształt jej dłoni, kolor jej oczu, jej zapach. Nadal jednak pamiętałam. Nawet po tylu latach wciąż była pierwszą osobą, o której myślałam, budząc się rankiem, i ostatnią, którą sobie wyobrażałam przed zgaszeniem światła. Rozdzielono nas niemal jedenaście lat temu a jednak, gdzieś w sercu, święcie wierzyłam, że jeszcze się zobaczymy.
Wsunęłam artykuł i fotografie do koperty i zaczęłam przygotowywać ubrania do pracy. Kilka tygodni wcześniej złożyłam dwustronicowy materiał zatytułowany „Zbyt gorące na plażę”, przedstawiający nowe trendy wśród kostiumów kąpielowych, które docierały do Australii z Europy i Ameryki. Ponieważ tego typu stroje traktowaliśmy jak bieliznę, powiedziałam modelce, że może je sobie zatrzymać, ale stwierdziła, że już ma szufladę pełną kostiumów z innych planów zdjęciowych. Przyniosłam je zatem do domu do wyprania, później miały trafić do młodszych reporterek.
Otworzyłam szafę i przejrzałam słomianą torbę, do której, jak sądziłam, włożyłam bikini po wyschnięciu. Nie było ich tam.
Zdumiona, wpatrywałam się w pustą torbę. Zastanawiałam się, czy tak bardzo goniły mnie terminy, że już zabrałam kostiumy do biura i zwyczajnie wyleciało mi to z głowy. W tej samej chwili pani Gilchrist, dozorczyni budynku, zastukała do drzwi.
– Pani Aniu, telefon! – krzyknęła.
Wsunęłam sandały i pobiegłam do wspólnego telefonu na korytarzu.
– Cześć – wyszeptała Betty, kiedy podniosłam słuchawkę. – Mogłabyś po nas wpaść, złotko?
– Gdzie jesteście?
– Na komisariacie. Nie chcą nas puścić, dopóki ktoś po nas nie przyjedzie.
– Co się stało?
– Nic.
Usłyszałam, że Ruselina z kimś rozmawia, po chwili jakiś mężczyzna wybuchnął donośnym śmiechem.
– Betty, skoro nic się nie stało, co robicie na komisariacie?
Przez chwilę milczała, po czym oznajmiła:
– Aresztowano nas.
Byłam zbyt zdumiona, żeby cokolwiek powiedzieć. Ruselina coś krzyknęła, ale nie zrozumiałam.
– Aha, Ruselina prosi, żebyś przyniosła nam jakieś ubrania – dodała Betty.
Pobiegłam na komisariat, a w mojej głowie galopowały myśli. Co takiego zrobiły Betty i Ruselina? Jakiś czas temu Betty przeszła na emeryturę, a po sprzedaży domu w Potts Point kupiła cztero – pokojowe mieszkanie dla siebie i Ruseliny, a nad nim kawalerkę dla mnie. Witalij i Irina zamieszkali w domu w Tamarama na przedmieściu. Od przeprowadzki Betty i Ruselina zaczęły się nieco dziwnie zachowywać. Kiedyś skakały po skałkach przy przylądku, z nożami w zębach, i twierdziły, że zamierzają walczyć z rekinami na cześć Bei Miles, która przez wiele lat była miejscową wariatką.
Działo się to w czasie odpływu, morze było spokojne, więc nie groziło im utonięcie, ale widok miłych starszych pań pływających na niestrzeżonym obszarze mocno przeraził Irinę i mnie. Zmusiłyśmy Witalija, żeby za nimi skoczył i namówił je na powrót do brzegu.
– Nie martwcie się tak o nie – powiedział nam potem. – Obie sporo przeszły w życiu, ale musiały być silne i iść przed siebie. Teraz chcą sobie odpuścić, pozwolić na nieodpowiedzialność. Mają szczęście, że trafiły na siebie, tak samo jak wy.
Przed wyjściem na komisariat nie zadzwoniłam do Witalija i Iriny.
Irina była w czwartym miesiącu ciąży nie chciałam jej denerwować, jednak przez całą drogę bardzo się martwiłam. Dlaczego Betty i Ruselina nie pasjonowały się malarstwem ani grą w bingo, jak inne starsze panie? Tramwaj pomknął przed siebie, uniosłam wzrok. Kątem oka ujrzałam samotną staruszkę na parkowej ławce, rzucała kawałki chleba mewom. Jej widok zapadł mi w pamięć, zaczęłam się zastanawiać, czy za pięćdziesiąt lat i ja będę taką staruszką.
Kiedy zjawiłam się na komisariacie, zobaczyłam, że Betty i Ruselina siedzą w ręcznikach kąpielowych w poczekalni. Betty wydmuchiwała w powietrze kółka z dymu. Ruselina uśmiechnęła się na mój widok. Obok nich siedział, pogrążony w myślach, jakiś opalony starszy pan w białym podkoszulku i szortach. Naprzeciwko nich krępy mężczyzna w staroświeckim kostiumie kąpielowym z dekoltem i w szortach przyciskał paczkę lodu do szczęki. Przeczytałam słowo „inspektor” na wstążce wokół jego słomkowego kapelusza.
Dyżurny sierżant wstał zza biurka.
– Pani Kozłowa? – zapytał.
Zerknęłam na Betty i Ruselinę, które wyglądały jak ucieleśnienie niewinności.
– Co się stało? – zapytałam sierżanta, opadając na krzesło po drugiej stronie biurka.
– Proszę się nie martwić – wyszeptał. – Nic poważnego. Chodzi o to, że inspektor plażowy bardzo przejmuje się przyzwoitością.
– Przyzwoitością? – wykrzyknęłam.
Ruselina i Betty zachichotały.
Sierżant otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej rysunek przedstawiający mężczyznę i kobietę na plaży. Popchnął go ku mnie. Na sylwetkach namalowano rozmaite kreski i rozmiary.
Zakręciło mi się w głowie. Przyzwoitość? Co takiego zrobiły, na litość boską?
Sierżant wskazywał długopisem fragmenty obrazków.
– Nogawki spodenek kąpielowych, zdaniem inspektora, muszą mieć co najmniej osiem centymetrów długości, a kostiumy kobiet paski lub inne zabezpieczenie.
Nic nie rozumiejąc, potrząsnęłam głową. Ruselina i Betty miały eleganckie jednoczęściowe kostiumy. Kupiłam je w sklepie Davida Jonesa na zeszłą gwiazdkę.
– Kostiumy pani babć są zbyt skąpe – wyszeptał sierżant.
Betty i Ruselina znowu zachichotały. Nagle mnie oświeciło.
– O Boże! – wykrzyknęłam. – Tylko nie to! – Podeszłam do starszych pań. – No już, pokażcie się – zażądałam.
Ruselina i Betty rozwiązały szlafroki i podreptały dookoła recepcji, udając modelki na wybiegu. Betty włożyła wysoko wycięte figi od kompletu z sarongiem i stanik bez ramiączek. Kostium Ruseliny, wzorowany na smokingu, miał dekolt w kształcie serka. Były to kostiumy bikini z pokazu mody. Choć obie kobiety nieźle się prezentowały jak na swój wiek, nie były tak młode jak osoby, dla których zaprojektowano te stroje. Betty miała zbyt kościste biodra, a biust Ruseliny nie najlepiej wyglądał w wyciętym kostiumie, jednak obie maszerowały z gracją i pewnością siebie.
Wpatrywałam się w nie przez chwilę ogłupiałym wzrokiem, a następnie wybuchnęłam śmiechem.
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyście nosiły te kostiumy – powiedziałam później, kiedy siedziałyśmy w miejscowym barze i popijałyśmy koktajle truskawkowe. – Dlaczego jednak nosicie je na plaży, gdzie jest ten przestrzegający przepisów inspektor?
– Ucieczka przed tym starym pierdzielem to dopiero był ubaw! – zaśmiała się Betty. Ruselina jej zawtórowała, a właściciel baru popatrzył na nas krzywo.
– Kim był ten drugi facet w komisariacie? – zapytałam. – Ten w szortach?
– Ach, ten – powiedziała Ruselina z błyskiem w oku. – Bob. Prawdziwy dżentelmen. Kiedy inspektor zaczął przeganiać nas z plaży, Bob się wtrącił i zakazał mu poniewierać damami.
– A potem rąbnął inspektora w szczękę – dodała Betty, sącząc koktajl.
Zerknęłam na różowe bańki w swoim napoju i doszłam do wniosku, że dwie starsze panie, które przez tak długi czas się mną opiekowały, zaczynają zamieniać się w moje dzieci.
– Co robisz dziś po południu, Aniu? – spytała Betty. – Jest sobota. Chcesz z nami iść do kina? Grają Na wschód od Edenu.
– Nie mogę. – Wzruszyłam ramionami. – Muszę skończyć artykuł o ślubnych sukniach do jutrzejszego wydania.
– Co z twoim własnym ślubem, Aniu? – Ruselina wysączyła ostatnią kropelkę lodowatego mleka. – Nigdy nie znajdziesz męża, jeśli będziesz tak ciężko pracowała.
Betty poklepała mnie po kolanie.
– Ruselino, zachowujesz się jak rosyjska babuszka – stwierdziła.
– Ania jest młoda. Nie ma pośpiechu. Zobacz, jak się rozwija w pracy. Kiedy będzie gotowa, wybierze sobie kogoś na jednym z tych wystawnych przyjęć, które wciąż odwiedza.
– Dwadzieścia trzy lata to wcale nie tak mało na zamążpójście – mruknęła Ruselina. – Jest młoda w porównaniu z nami. Ja wyszłam za mąż w wieku dziewiętnastu lat i wtedy uważano, że to dosyć późno.
Pożegnałam się z Betty i Ruseliną, poszłam do siebie na górę i położyłam się na łóżku, które zajmowało większą część mojej niewielkiej kawalerki. Jedną ze ścian tworzyły niemal w całości okna, miałam widok na morze, kącik z roślinami oraz wygodny fotel i biurko, przy którym pisałam albo rozmyślałam. Było to moje schronienie, dobrze się czułam z dala od ludzi. „Nigdy nie znajdziesz męża, jeśli będziesz tak ciężko pracowała”, powiedziała Ruselina.