Выбрать главу

– Wiedziałem, co do ciebie czuję, w chwili gdy zobaczyłem cię na Tubabao i później, na plaży. Sądziłem, że może teraz, gdy się odnaleźliśmy, zdołasz dojść do ładu ze swoimi emocjami.

Nie miałam pojęcia, co czuję do Iwana. Czułam coś do niego, to oczywiste, inaczej nie przejęłyby mnie jego słowa. Może jednak nie kochałam go tak, jak tego pragnął. Był zbyt opiekuńczy, przerażał mnie. Swobodniej czułam się z Keithem.

– Nie wiem, co czuję…

– Nieszczególnie sobie z tym poradziłaś, Aniu – przerwał mi. – Chyba ciągle żyjesz w emocjonalnym zamieszaniu.

Teraz ja miałam prawo wpaść w złość, ale recepcja zapełniała się wychodzącymi pracownikami „Sydney Herald”, więc nadal mówiłam cicho.

– Może gdybyś nagle nie atakował mnie swoimi uczuciami, potrafiłbyś zrozumieć moje. Brak ci cierpliwości, Iwan. I wyczucia.

Nie odpowiedział, przez chwilę oboje milczeliśmy.

– Co ci może dać tamten mężczyzna? – zapytał w końcu. – To Australijczyk?

Zastanawiałam się nad tym pytaniem.

– Czasem łatwiej jest być z kimś, dzięki komu można zapomnieć – odezwałam się w końcu.

Iwan wstał i spojrzał na mnie tak, jakbym go spoliczkowała.

Obejrzałam się przez ramię, mając nadzieję, że nikt z działu kobiecego – ani, co gorsza, Keith – nas nie widzi.

– Istnieje coś ważniejszego od zapomnienia, Aniu – powiedział. – To zrozumienie.

Odwrócił się gwałtownie i wybiegł z recepcji, a po chwili zniknął w tłumie na ulicy. Patrzyłam na strumień garniturów i sukienek, usiłując zrozumieć, co zaszło. Ciekawe, czy Caroline czuła takie samo zdumienie i niedowierzanie w dniu, w którym potrącił ją tramwaj.

Nie wróciłam do domu na relaksujący wieczór, jak wcześniej planowałam. Siedziałam na plaży w sukience do pracy, pończochach i butach, z torebką u boku. Szukałam ukojenia w oceanie. Może pisana mi była samotność, może nie potrafiłam nikogo pokochać.

Ukryłam twarz w dłoniach, usiłując połapać się w swoich emocjach. Niczego nie zdecydowałam w sprawie Keitha, nawet po wybuchu Iwana nie zaczęłam odczuwać żadnego przymusu. Poza tym od śmierci Dymitra byłam zmęczona i znużona. Jakaś część mnie nie widziała przed sobą żadnych perspektyw, niezależnie od moich postanowień.

Siedziałam i patrzyłam na zachodzące słońce, aż w końcu się ochłodziło. Powlokłam się promenadą i przez dłuższy czas stałam przed naszym domem, spoglądając w górę. We wszystkich oknach z wyjątkiem moich paliły się światła. Wepchnęłam klucz w zamek drzwi wejściowych i podskoczyłam, kiedy znienacka się otworzyły.

W korytarzu stał Witalij.

– Ania! Cały wieczór na ciebie czekamy! – powiedział wyjątkowo napiętym tonem. – Szybko, wchodź!

Poszłam za nim do mieszkania Betty i Ruseliny. Starsze panie siedziały na kanapie, Irina też tu była, przycupnęła w fotelu.

Podskoczyła na mój widok i uścisnęła mnie mocno.

– Po tych wszystkich latach ojciec Witalija dostał list od swojego brata! – krzyknęła. – Są tam wieści o twojej matce!

– O matce? – wybełkotałam, kręcąc głową.

Witalij zrobił krok do przodu.

– Do listu do ojca dołączono Oddzielny list do ciebie. Ojciec wysłał ci go poleconym.

Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Ta chwila wydała mi się snem. Czekałam tak długo, że teraz nie bardzo wiedziałam, jak zareagować.

– Ile to potrwa? – zapytałam. Mój głos brzmiał tak, jakby należał do obcej osoby. Do trzynastoletniej Ani Kozłowej: małej, prze – straszonej, zagubionej.

– Przyjdzie za tydzień do dziesięciu dni – odparł Witalij.

Ledwie go usłyszałam. Nie wiedziałam, co robić. Właściwie nie mogłam zrobić nic. Chodziłam po pokoju, przytrzymując się mebli, żeby ochłonąć. To, wraz ze wszystkim, co dziś zaszło, sprawiło, że świat przestał być dla mnie bezpiecznym miejscem. Ziemia usuwała mi się spod nóg, czułam się jak na statku, który wiele lat temu zabrał mnie z Szanghaju. Będę musiała czekać od siedmiu do dziesięciu dni na wiadomość, na którą czekałam niemal pół życia.

W oczekiwaniu na list z Ameryki nie mogłam normalnie funkcjonować. Tylko chwilami czułam się spokojna. Po trzy razy czytałam ten sam tekst w gazecie i nic do mnie nie docierało. W sklepie bezmyślnie kupowałam puszeczki i wracałam do domu z kompletnie nieprzydatnymi rzeczami. Nabiłam sobie mnóstwo siniaków, wpadając na stoły i krzesła. Bez rozglądania się wchodziłam wprost na jezdnię, a klaksony i wściekli kierowcy mnie zawracali. Na pokazy mody wkładałam pończochy na lewą stronę, mówiłam Betty do Ruseliny, Ruselino do Betty, a do Witalija Iwan. Czułam ściskanie w żołądku, jakbym wypiła zbyt dużo kawy. W nocy budziłam się z gorączką. Byłam zupełnie sama, nikt nie mógł mi pomóc, nikt nie mógł mnie pocieszyć.

Na pewno w liście były złe wiadomości, w innym wypadku nie wysłano by go osobno do mnie. Może rodzice Witalija prze – czytali list i zamiast stać się posłańcami złych wieści, przekazali go dalej.

Mimo tej podświadomej racjonalizacji i czekania na najgorsze, miałam wielką nadzieję, że matka żyje i to ona do mnie napisała, choć zupełnie nie mogłam sobie tego wyobrazić.

Po siódmym dniu odmierzałam czas codziennymi wizytami na poczcie i czekaniem w kolejce do okienka, gdzie mnie i Irinę witały nieżyczliwie spojrzenia urzędników.

– Nie, pani list się nie pojawił. Wyślemy zawiadomienie.

– Ale to bardzo ważny list – wyjaśniała Irina, usiłując wzbudzić w nich współczucie. – Proszę zrozumieć nasz niepokój.

Oni jednak tylko spoglądali na nas z góry, zbywając nasz prywatny dramat machnięciem ręki, jak udzielni władcy, a nie urzędnicy na państwowym garnuszku. Kiedy list nie nadszedł i po dziesięciu dniach poczułam się tak, jakby przygniótł mnie straszliwy ciężar, ale pocztowcom nie starczyło przyzwoitości, aby zadzwonić do innych urzędów w okolicy i wypytać, czy list się przypadkiem nie zawieruszył. Woleli udawać, że robota pali im się w rękach, mimo że Irina i ja byłyśmy tamtego dnia jedynymi interesantkami.

Witalij wysłał telegram do rodziców, ale oni jedynie potwierdzili adres.

Żeby nie myśleć o liście, pewnego popołudnia wybrałam się z Keithem na Royal Randwick. Keith był zajęty letnimi igrzyskami, ale próbował widywać się ze mną przy każdej okazji. Diana dała mi wolny dzień, Keith miał zrobić wywiad z trenerem koni, Gatesem, i opisać popołudniowe wyścigi. Wiele razy byłam na torach wyścigowych, ale zawsze tylko przez chwilę, żeby sfotografować modę.

Nigdy nie interesowało mnie śledzenie gonitw, ale uznałam, że lepsze to niż dzień w samotności.

Obserwowałam konie z balkonu baru, a Keith przeprowadzał wywiad z Gatesem w stajni, podczas siodłania. Jego koń, Burzliwa Sahara, był gniadoszem pełnej krwi angielskiej, z białą strzałką, miał nogi tak długie jak całe ciało dżokeja. Trener był zniszczonym mężczyzną trzymającym niedopałek w kąciku ust. Diana często mawiała, że dobrego reportera rozpoznaje się po reakcji rozmówców. Choć Gates musiał być zajęty innymi sprawami, poświęcił mnóstwo uwagi Keithowi.

Jakaś Amerykanka i jej córka, ubrane w kostiumy i kapelusze od Chanel, podeszły do żółtej linii narysowanej wokół kas bukmacherskich i baru dla członków klubu. Zajrzały za nią, jakby szukały rybki w stawie.

– Czy kobietom naprawdę nie wolno wychodzić poza tę linię? – zapytała mnie matka.

Skinęłam głową. Ta granica była nie tyle dla kobiet, ile zaznaczała obszar tylko dla członków klubu; jednak żadna kobieta nie mogła do niego wstąpić.

– Niewiarygodne! – stwierdziła starsza Amerykanka. – Nie widziałam czegoś takiego od czasów Maroka. Proszę powiedzieć, co się stanie, jeśli zechcę obstawić jakiś zakład?

– No cóż, powinien go obstawić towarzyszący pani mężczyzna albo może pani wyjść do kasy zewnętrznej i obstawić zakład po stronie dla publiczności. To jednak nie wyglądałoby najlepiej.

Kobieta i jej córka wybuchnęły śmiechem.

– Zawracanie głowy. Co za szowinistyczny kraj!

Wzruszyłam ramionami. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, i tak zawsze interesowały mnie obszary zarezerwowane dla kobiet.

Najpierw trafiałam zazwyczaj do łazienki dla pań. Tam kobiety z zapałem poprawiały makijaż, przyglądały się swoim sukienkom i kapeluszom, prostowały szwy w pończochach. Można było posłuchać plotek, dowiedzieć się, kto nosi prawdziwego Diora, a kto kupuje podróbki. Właśnie tam często spotykałam pewną Włoszkę, Marię Logi. Przypominała Sophię Loren, miała taką samą skórę w kolorze kawy i zapierającą dech w piersiach figurę. Jej bogata rodzina utraciła wszystko podczas wojny. W Australii Maria próbowała wrócić do zamożnych kręgów. Nie zdołała jednak wyjść za nikogo z towarzystwa, za to została żoną słynnego dżokeja. W kobiecych działach obowiązywała niepisana zasada: chociaż można było pisać o żonach i córkach trenerów i właścicieli koni, fotografowanie żon dżokejów było zakazane, bez względu na sukcesy zawodników.

Maria próbowała mnie kiedyś przekupić, namawiając, żebym zamieściła jej zdjęcie w gazecie. Nie przyjęłam łapówki, ale oświadczyłam, że zamieszczę jej fotografię w dodatku o modzie na wyścigach, jeśli kupi jakiś strój od którejś z dobrych australijskich projektantek. Pojawiła się w kremowym kostiumie z wełny, za – projektowanym przez Beril Jents. Świetnie jej było w tym kolorze, włożyła do kostiumu żółtą apaszkę i poruszała się z iście włoską energią. Musiała zostać gwiazdą dodatku.

– Zrobiłaś mi przysługę, więc muszę się zrewanżować – powiedziała kiedyś, gdy spotkałyśmy się w łazience – „Mój mąż ma przyjaciół, znajdę ci jakiegoś miłego dżokeja – To dobrzy mężowie. Nie są chytrzy, chętnie sypną groszem na kobietę.

– Spójrz, jaka jestem wysoka, Mario – parsknęłam śmiechem. – Dżokej z pewnością by się mną nie zainteresował.

– Mylisz się. – Maria pogroziła mi palcem. – Lubią postawne kobiety. Przypominają im konie.