Выбрать главу

Wyskoczyli na brzeg, by móc wrócić do wody i pomagać innym drużynom w wyciąganiu jednostek. Kiedy wszyscy wylądowali na piachu, tłum zaczął wiwatować.

– Dajcie tego człowieka! – krzyczeli. – Dajcie tego człowieka!

Ratownicy zgromadzeni wokół Iwana unieśli go na rękach jak balerinę, po czym rzucili w grupkę dziewcząt, które natychmiast go obskoczyły, chichocząc i podskakując. Irina odwróciła się do mnie ze śmiechem. Nie słyszałam, co mówi. Straciłam słuch. Jej opalona skóra lśniła w słońcu; słone powietrze pięknie skręciło jej loki. Podbiegła do Iwana i żartobliwie ściągnęła mu czapkę. Tłum ruszył przed siebie, spychając mnie do tyłu, aż w końcu zostałam całkiem sama.

Ból powrócił niczym cios pięścią w brzuch, tylko mocniejszy i bardziej dotkliwy. Złapałam się za żołądek i opadłam na kolana. Chwyciły mnie torsje, ale nie mogłam zwymiotować. To przeze mnie mama zginęła. Tang zastrzelił ją przeze mnie. Uciekłam, nie mógł mi zrobić krzywdy, więc dopadł ją. I Olgę. Wszystkich zabiłam. Nawet Dymitra. Szukałby mnie, gdybym nie zmieniła nazwiska.

– Aniu!

Wstałam i pobiegłam do wody, z ulgą czując chłód piasku pod swoimi rozgrzanymi stopami.

– Aniu!

Wołała mnie po imieniu.

– Mamo? – krzyknęłam, brnąc po wilgotnym piachu.

Kiedy dotarłam do skał, usiadłam. Słońce stało wysoko na niebie, woda była przejrzysta jak szkło, widziałam ławice ryb na falach, mroczne cienie skał i wodorosty. Popatrzyłam na plażę. Tłum się rozproszył, ratownicy odpoczywali, popijali wodę sodową i rozmawiali z dziewczętami. Iwan zdjął czepek i biegał po plaży. Nie widziałam Iriny.

Znowu usłyszałam, że ktoś mnie woła i odwróciłam się w stronę oceanu. Na skałach stała moja matka, patrzyła na mnie. Oczy miała przezroczyste jak woda, włosy rozpuszczone na ramionach powiewały na wietrze niczym czarny welon. Wstałam i odetchnęłam głęboko. W końcu zrozumiałam, co muszę zrobić. Kiedy pozwoliłam sobie na tę pierwszą myśl, błyskawicznie pojawiły się następne.

Byłam rozradowana, uświadomiłam sobie, jakie to będzie proste. Ból się skończy, pokonam Tanga. Matka i ja znowu będziemy razem.

Mokry piach wydawał się pod stopami lekki i miękki niczym puch, lodowata woda była orzeźwiająca. Najpierw musiałam walczyć z oceanem, i to mnie zmęczyło, potem jednak pomyślałam o łodziach zmagających się z falami, i użyłam całej swojej siły, żeby dotrzeć do głębokiej wody. Nade mną niczym cień wyrosła fala, następnie się rozbiła, posyłając mnie na piaszczyste dno. Uderzyłam plecami o piach. Upadek pozbawił mnie tchu, czułam, jak woda wypełnia mi gardło i płuca. Początkowo bolało, ale wtedy uniosłam powieki i ujrzałam matkę na skałach nad sobą. Poczułam, że przechodzę do innego świata. Zamknęłam oczy, nasłuchując, jak woda faluje i szumi nade mną. Znowu znalazłam się w łonie matki. Przez chwilę było mi smutno, zrozumiałam, że Irina będzie za mną tęskniła. Pomyślałam o nich wszystkich, o Iwanie, Betty, Ruselinie i Dianie. Powiedzieliby, że mam po co żyć, że jestem młoda, ładna i bystra. Czułam się winna, że to wszystko nie znaczy dla mnie tyle, ile powinno. Nigdy nie pokonali mojej samotności. Ale teraz już nie będę sama.

Nagle coś mnie wyciągnęło i wyrzuciło na powierzchnię, podskakiwałam na grzbiecie fali jak dziecko kołysane w ramionach matki. Na chwilę wrócił mi słuch, słyszałam krzyki i śmiech ludzi na plaży, fale rozbijające się o brzeg. Moment później znowu wciągnęło mnie pod wodę. Tym razem szybciej dostała mi się do nosa i gardła, jakbym była dziurawą łodzią.

– Mamo, nadchodzę – krzyknęłam. – Pomóż mi! Pomóż!

Woda ciążyła mi w płucach, z ust i nozdrzy wydobywały się bąbelki, ale nagle przestały. Czułam lodowaty chłód i zmęczenie w całym ciele. Zamknęłam oczy i kołysałam się w rytmie fal.

Wyczułam jakiś ruch obok, dostrzegłam błysk słońca. Czyżby jakiś rekin albo delfin postanowił zostać świadkiem moich ostatnich chwil? Ale czyjeś ręce złapały mnie pod pachami i wyciągnęły na powierzchnię.

Słońce mnie raziło, szczypały pełne soli oczy, w oddali usłyszałam krzyk kobiety.

– Nie! O Boże! Nie!

Irina.

Zniknęłam pod falą, zakrył mnie ocean. Jednak nieznane ręce wyciągnęły mnie wyżej, ktoś przerzucił mnie przez ramię. Znałam swojego wybawcę. Nakryła nas następna fala, ale on trzymał mnie mocno, jego palce wbijały mi się w uda. Krztusiłam się i kaszlałam.

– Pozwól mi umrzeć – usiłowałam powiedzieć, ale z moich ust wydobywała się jedynie woda.

Iwan nie słyszał. Położył mnie na piachu i przyłożył mi głowę do piersi. Jego mokre włosy dotknęły mojej skóry; najwyraźniej nic nie usłyszał. Przewrócił mnie na brzuch, objął i ścisnął gwałtownie.

Potem energicznie zaczął masować mi ręce. Piasek ranił mi skórę, czułam go w ustach. Iwanowi trzęsły się ręce.

– Proszę, nie rób tego! – krzyknął do mnie głosem drżącym od łez. – Proszę, Aniu!

Miałam policzek wciśnięty w piach na brzegu morza, ale widziałam Irinę, szlochała. Jakaś kobieta zarzuciła jej ręcznik na ramiona i usiłowała ją pocieszyć. Serce ścisnęło mi się z bólu. Nie chciałam ranić przyjaciół, ale przecież matka czekała na mnie na skałach.

Ona jedna to wiedziała, że nie byłam tak silna, jak wszyscy sądzili.

– Daj spokój, stary. Daj spokój. – Usłyszałam słowa obcego ratownika, który przyklęknął obok. – Jest sina, ma pianę na ustach. Nie żyje.

Jakiś mężczyzna dotknął mojego ramienia, ale Iwan go odpędził.

Nie chciał pozwolić mi odejść. Walczyłam z nim, kiedy ze wszystkich sił starał się ocalić moje życie. Był zdeterminowany. Okładał mnie pięściami, aż w końcu złapałam oddech. Wstrząsnął mną dreszcz, ocean ustąpił miejsca powietrzu. Ktoś mnie podniósł.

Zobaczyłam tłum i karetkę pogotowia. Irina i Iwan stali nade mną, szlochali przytuleni do siebie. Spojrzałam na skały. Mama zniknęła.

Przez cały następny tydzień Iwan co wieczór przychodził odwiedzić mnie w szpitalu. Jego włosy pachniały mydłem Palmolive, w rękach zawsze trzymał gardenię. Miał spaloną słońcem twarz, chodził powoli i sztywno, był wyczerpany tym traumatycznym weekendem. Kiedy się pojawiał, Betty i Ruselina, które całymi dniami mi czytały, wstawały i wychodziły, zupełnie jakbyśmy mieli sobie jakieś bardzo ważne rzeczy do powiedzenia. Zaciągały wokół nas zieloną zasłonkę i w pośpiechu biegły do bufetu. Iwan i ja mówiliśmy jednak bardzo niewiele. Łączyło nas porozumienie wykraczające poza słowa. Miłość, wiedziałam, była czymś więcej niż uczuciem. Składały się na nią również czyny. Iwan mnie ocalił, wrócił mnie życiu. Był zdeterminowany, nie mniej niż kobieta wydająca na świat dziecko. Wbił we mnie życie pięściami, nie dał mi umrzeć.

Ostatniego wieczoru w szpitalu, kiedy lekarze stwierdzili, że mam już czyste i silne płuca, Iwan wyciągnął dłoń i dotknął mojej ręki. Patrzył na mnie jak na bezcenny skarb wydobyty z morza, a nie jak na niedoszłą samobójczynię. Pamiętałam, co powiedział o tym, że zrozumienie jest ważniejsze niż zapomnienie.

– Dziękuję. – Splotłam palce z jego palcami. Zrozumiałam, że to, co nie pozwalało mi go kochać, zniknęło. Kiedy mnie dotknął, zapragnęłam znowu żyć. Wystarczyło mu silnej woli za nas obojga.

CUDA

My, Rosjanie, jesteśmy pesymistami. Mamy mroczne dusze.

Wierzymy, że życie to cierpienie, przerywane zaledwie chwilami szczęścia, które przemijają tak szybko jak chmury w wietrzny dzień, a potem przychodzi śmierć. Australijczycy jednak to najwięksi dziwacy wśród pesymistów. Oni również wierzą, że życie jest ciężkie i raczej nic się w nim nie układa. Nawet gdy ziemia, która ich żywi, wysycha na pieprz, kiedy zdychają im krowy i owce, nadal wznoszą oczy ku niebu i czekają na cud. Dla mnie oznacza to jedynie, że w głębi serca są optymistami. Może właśnie w taki sposób mój nowy kraj także mnie odmienił. W roku, w którym skończyłam trzydzieści sześć lat, a nadzieja zaczęła mnie opuszczać, doświadczyłam dwóch cudów, jednego za drugim.

Rok wcześniej Iwan i ja przeprowadziliśmy się do naszego nowego domu w Narrabeen. Budowa zaczęła się od obejrzenia kawałka ziemi na wzgórzu przy Woorarra Avenue. Porastały je rozmaite eukaliptusy i paprocie drzewiaste, nieopodal była laguna. Iwan i ja zakochaliśmy się w tym skrawku ziemi od pierwszego wejrzenia.

Iwan obszedł go wokół, odsuwając zielone liście paproci i potykając się na kamieniach, ja zaś dotykałam grewilli i australijskiej fuksji, i wyobrażałam sobie ogród pełen egzotycznych i tętniących życiem roślin mojej drugiej ojczyzny. Dwa lata później zamieszkałam w dwupoziomowym domu o przestronnych wnętrzach pomalowanych na jasne barwy i podłogach pokrytych dywanami. Obie łazienki wyłożone były mozaiką i boazerią. Kuchnia w stylu skandynawskim wychodziła na basen, a potrójne okna salonu otwierały się na balkon nad wodą.

W domu były cztery sypialnie: nasza, największa i z łazienką, sypialnia na parterze służąca mi za gabinet, gościnna z dwoma wąskimi łóżkami oraz słoneczny pokój tuż obok naszego, w ogóle nieumeblowany. Napawał nas smutkiem. To była jedyna skaza na naszym szczęśliwym małżeństwie. Mimo wysiłków nie mogliśmy począć dziecka, aż w końcu uznaliśmy, że się go nie doczekamy.

Iwan miał już czterdzieści cztery lata, a w tamtych czasach ja, trzydziestosześciolatka, byłam uważana za zbyt starą na macierzyństwo. Bez słowa jednak zostawiliśmy jeden pokój, jakby w nadziei, że zapewniając dziecku piękne otoczenie, sprawimy, że mały przybysz w końcu pojawi się na świecie. To właśnie porównuję do spoglądania w niebo i liczenia na cud.

Często ją widywałam, tę dziewczynkę, która nie chciała przyjść na świat. To właśnie o niej myślałam w Szanghaju, kiedy tęskniłam za dzieckiem do kochania. Sądziłam, że się nie pojawia, gdyż nie chce Dymitra za ojca. Iwan jednak był dobrym człowiekiem, zdolnym do wielkiej miłości i poświęceń. Słuchał mnie i pamiętał, co do niego mówię. Kiedy się kochaliśmy, ujmował moją twarz w dłonie i spoglądał mi czule w oczy. Dziecko się jednak nie zjawiało. Nazywałam ją małą uciekinierką, gdyż wciąż to robiła: uciekała. Czasem w supermarkecie widziałam, jak zerka na mnie między puszkami, potargane włosy opadają jej na bursztynowe oczy. Uśmiechała się do mnie lśniącymi wargami, ukazując miniaturowe ząbki. Równie nagle jak przychodziła, uciekała. Pojawiła się w ogrodzie naszego nowego domu, gdzie pracowałam jak szalona, aby zapełnić pustkę spowodowaną tym, że nie byłam w stanie powołać tej dziewczynki do życia. Słyszałam radosny śmiech dziecka pomiędzy drzewami. Odwracając się, kątem oka zauważałam jej tłuste nóżki. Uciekała, i to tak szybko, że nigdy nie dało się jej złapać.