Выбрать главу

Po powrocie na statek miał sporo roboty z opatrunkiem poturbowanych towarzyszy, zalewając im rany jodyną, robiąc okłady i bandażując na wszystkie strony.

Gdy nareszcie wszedł do swej kajuty i położył się do łóżka, zasypiając mruknął:

– Poznałem Casablankę… Wesoły, diablo wesoły port…

Nie słyszał już jak wybiły sygnały nowej warugi. Spał jak zabity.

NIESPODZIEWANE ROZWIĄZANIE ZAGADKI

Już słońce stało wysoko, gdy głośne pukanie do kajuty obudziło Pitta.

– Kto tam u licha? – zapytał, przecierając oczy. – Wchodźcie. Na progu wyrosła postać Ottona Lowego.

Pitt, siedzący na łóżku w rozpiętej na piersi koszuli i z powichrzonymi włosami, spojrzawszy na bladą twarz i duże, smutne oczy, z których jedno nosiło wyraźne ślady wczorajszego spotkania z jakąś twardą pięścią, bezwiednie zaczął zapinać kołnierz, przygładzać włosy i szczelniej otulać się kocem.

– Co się stało, Lowe? – zapytał.

– Na pokład przyszedł Kalem, żąda zapłaty za zniszczone wczoraj rzeczy. Budziłem kapitana, lecz nie udało się. Chrapie… – objaśnił majtek.

– Zaraz wyjdę! – rzekł sztorman i gdy za Lowem zamknęły się drzwi, szybko się ubrał i wybiegł na dek.

Kalem zaczął bić uniżone pokłony i wybuchnął skargami, wyliczając ile pobito podczas walki szklanek, butelek, talerzy, ile połamano stołów i krzeseł.

– Jesteś jak drogocenna czara Allacha pełen dobrotliwości i sprawiedliwości! – mówił, całując rękaw marynarki Pitta. – Jestem zrujnowany! Dobra opinia o mojej tawernie przepadła! Teraz goście będą się obawiali odwiedzać „Wielką Wschodnią Tawernę"! Miłosierdzia! Ratunku – dobry, sprawiedliwy sidi! – wołał tłusty Arab.

Sztorman się zaśmiał.

– Rozumiem, że można zniszczyć twoje talerze, stołki i butelki – rzekł – lecz nigdy reputacji „Wielkiej Wschodniej Tawerny"!

– Dlaczego? – pytał zdumiony Kalem.

– Bo ją dawno psy zjadły, przyjacielu! – odpowiedział Pitt. – Co tu długo gadać? Jak wielkie są twoje straty. Kalemie?

– Dziś wszystko obliczyłem – zaczął sypać słowami Arab. – Wszystko do ostatniego kieliszka. Niech mnie Allach srogi pokarze, jeżeli straciłem choć o jeden sou mniej niż dwa tysiące pięćset trzydzieści siedem franków, zwierciadło dobroci! Ale niech będzie tylko dwa tysiące franków… Niech stracę!

– Dwieście franków dostaniesz. Kalemie! – spokojnie zawyrokował Pitt.

– Dwieście franków za moje straty, krzywdy i reputację! – zapiszczał Arab.

– Zapłacilibyśmy ci trzysta, lecz sto kosztowali lekarze i opatrunek naszych ludzi poturbowanych i poranionych w twojej tawernie. Nie jesteśmy winni, że przychodząc do ciebie „z rozkwitłym w sercach krzewem oliwnym", narażamy się na tak grubiańskie zachowanie się gości „Wielkiej Wschodniej Tawerny"!

Pitt mówił to spokojnym głosem, więc Kalem nie wiedział, czy źle rozumie słowa sztormana, czy ten drwi z niego.

Na tę rozmowę wyszedł ze swojej kajuty Olaf Nilsen. Żadnych śladów pozostałych po nocnej bójce nie można było dojrzeć na ponurej twarzy i potężnych rękach kapitana.

– Czego tu szukasz? – mruknął, rzucając ukośne spojrzenie na Kalema. Ten zaniemówił pod groźnym wzrokiem Norwega. Wyręczył go Pitt.

– Czcigodny Kalem przybył do kapitana ze sprawiedliwą prośbą. Chce, aby mu wypłacono dwieście franków za potłuczenie szkła i parę połamanych stołków.

– Dwieście franków? – podnosząc ramiona, zapytał zdumiony Nilsen. – Tylko…

– Tak obliczyliśmy razem z Kalemem – dorzucił uśmiechając się Pitt.

Nilsen sięgnął do kieszeni marynarki i wyjąwszy kilka banknotów, podał je Arabowi.

– Dobry, łaskawy, wspaniałomyślny sidi… – zaczął Kalem nową litanię skarg i skamleń, lecz Pitt pochylił się mu do ucha i szepnął:

– Bierz, przyjacielu, i zmiataj stąd, bo inaczej kapitan każe cię wyrzucić za burtę. Woda zaś dziś bardzo mokra, a i rekiny mogą się nawinąć, bo dziś właśnie widziano jednego w porcie…

Po chwili Kalem robiąc salam po salamie szybko zbiegał chodnikiem na brzeg, coś mrucząc sobie pod nosem i gniewnie potrząsając brodą.

– Dziś nie warto nikomu z „Witezia" pokazywać się na mieście – mruknął kapitan. – Mogą wyniknąć awantury, wdadzą się władze…

– Zupełnie słusznie! – przytaknął Pitt. – Po takim szturmie, jaki urządziliście wczoraj, niedużo mamy przyjaciół w Casablance! Chyba tylko ja mogę pokazać się na ulicach.

Załoga była skazana na nudy na pokładzie, sztorman zaś wyszedł na miasto.

Przebiegał ulicę po ulicy, w pobliżu Bab-Marakesz zaczął zaglądać do sklepów arabskich, żydowskich, syryjskich, hinduskich i coś kombinował, bo pytał o ceny towarów, zapisywał, obliczał. Wreszcie, siadłszy na bulwarze ciągnącym się wzłuż morskiego wybrzeża, długo myślał, marszcząc czoło i mrużąc oczy.

Powrócił na statek przed wieczorem i spotkawszy Nilsena, rzekł do niego:

– Chciałbym z kapitanem pomówić poważnie!

– Kto może bronić tego? – odpowiedział Norweg. – Każcie podać do mojej kajuty whisky, wody, lodu i przychodźcie!

Wszedłszy do kajuty, ujrzał Nilsena zanoszącego się od śmiechu.

– Gracko wczoraj spisaliście się, sztormanie, w tawernie – zawołał, wciąż roześmiany.

– Spisywaliście się raczej wy, kapitanie, i nasi marynarze! – odpowiedział Pitt. – Ja wystąpiłem na pole bitwy raczej w roli anioła pokoju z gałązką oliwną.

– To te dwa rewolwery nazywacie, sztormanie, oliwną gałązką pokoju? – zanosząc się od śmiechu spytał Nilsen.

– Anioł zawsze powinien wiedzieć, co do kogo zastosować – odciął się Pitt, nalewając sobie whisky.

– Chciałem prosić was o pewne wyjaśnienie – zaczął sztorman. – Mówiliście, kapitanie, że popłyniemy teraz na północ, aby handlować z dzikimi szczepami rybaków?

– Taka jest następna ryza „Witezia" – kiwnął głową Nilsen, pykając fajkę.

– Wspominaliście też, że macie zamiar nabywać za alkohol ryby i kły morsowe?

– Mówiłem! – rzekł kapitan. – Ha! Dzikusy duszę sprzedadzą za alkohol! Na tym można się obłowić! Ja to wiem! Na północy można nabyć tonę najprzedniejszych ryb: jesiotrów, łososi, tajmeni, nelm, i kawioru za szklankę alkoholu, a sprzedać to za takie pieniądze, że nabywszy za nie alkoholu, moglibyśmy nim naładować cały rum „Witezia". A wszak wiecie, że możemy przyjąć na statek z łatwością pięć tysięcy ton do rumu i prawie dwa na pokład. Rozumiecie? Możemy znakomicie się obłowić!

– Rozumiem! – zgodził się Pitt. – I muszę wam powiedzieć, kapitanie, że strasznie chcę się obłowić!

– No, to się i obłowicie – o czym gadać? – rzekł Nilsen. – Alkohol tanio kupimy w

Hamburgu, stamtąd pójdziemy po węgiel do Anglii – i będziemy ryli północne morze! Zakosztujecie tam upragnionych szturmów i nieraz będziecie lotrować żagle od lufowej strony.

– Czy kapitan wie, że zamienny handel alkoholem z północnymi tubylcami jest zakazany? – spytał Pitt.

– Fiu! – gwizdnął Nilsen. – A od czego spryt i ostrożność?

– Zbrodnia jest zawsze zbrodnią, czy się uda, czy nie – szepnął sztorman, smutnie spuszczając głowę, gdyż przypomniał sobie swoje własne występki. -Czytałem książkę pewnego pisarza. Opisuje straszne spustoszenia, szerzone przez handlarzy alkoholem wśród pomocnych tubylców. Nieraz całe koczowiska wymierają, gdyż ludzie, upiwszy się, we śnie giną od zimna, a dzikie zwierzęta szarpią ich ciała…

Kapitan nie odzywał się i obojętnie puszczał gęste kłęby dymu. Po długim milczeniu zapytał drwiącym głosem:

– Pańskie macie zapatrywania, sztormanie! Czym byliście przedtem, zanim spotkałem was przy burcie „Akry" w Marsylii? Księdzem, sędzią, urzędnikiem celnym czy może policyjnym?

– Czym byłem, tym nie jestem już, kapitanie! – odparł smutnym głosem Pitt. – Lecz daję wam słowo, że to czym byłem, nie mogło wzbudzić we mnie tych myśli, jakie mam teraz. Zresztą nie o to rzecz idzie, kapitanie! Odpowiedzcie mi wręcz i szczerze. Wolelibyście czy nie – handlować z tubylcami dozwolonym, a również popłatnym towarem? Czy też macie szczególnie upodobanie do procederów zakazanych?

– To się wie, że wolałbym płynąć wszędzie śmiało, niosąc na foku lub grocie swoją banderę, a nie sunąć w ciemności jak mysz, wyglądając kotów celnych i strażaków pogranicznych. Ale nie ma innych towarów oprócz alkoholu dla zyskownego handlu na północy, sztormanie! Napijcie się i zapomnijcie o swoich kazaniach!

– Dziękuję! – rzekł Pitt.,- Możemy jednak, kapitanie, prowadzić całkiem inny, przez nikogo nie zakazany handel, a obłowimy się, jak to nazywacie, tak samo dobrze!

– Ciekaw jestem… – mruknął Nilsen, podnosząc głowę.

– Słuchajcie uważnie, kapitanie, i starajcie się mnie zrozumieć – ciągnął dalej Pitt. -Wiecie, że wojna niedawno się skończyła, że w Rosji szaleje rewolucja i klęska. Nikt nie może tam dostarczyć towarów do północnych obszarów tego olbrzymiego kraju, bo nawet po miastach odczuwa się brak rzeczy najniezbędniejszych. Fabryki stoją, zapasy wyczerpane, handel z zagranicą ustał zupełnie. Na północy tubylcy od dawna już nic nie mają i wielu rzeczy łakną więcej od alkoholu, bo od tego zależy ich życie, los rodzin i koczowisk.