Mikołaj Skalny nigdy nie przyjmował udziału w bójkach po szynkach, bo się upijał od razu po wyjściu na brzeg i spal jak kamień. Zresztą był usposobienia cichego, nie lubił gwałtownych ruchów i krzyku, bo to zmuszało go do czynów nie wchodzących w zakres jego obowiązków okrętowych.
Teraz czeladź „Witezia" po raz pierwszy przekonała się, czego może dokonać ten siłacz, łamiący podkowy i rozrywający blachę jak starą gazetę.
Skalny obejrzał się, czy nie ma jeszcze jakiego przeciwnika, i gwizdnął. Z rufy wybiegli Polacy z bronią w ręku.
– Towarzysze! – rzekł Kaszub. – Wyciągnijcie za łby z forkasztelu Rybę i Christiansena, zwiążcie im ręce i przyprowadźcie tu…
Polacy kopnęli się ku czeladni, tylko Walicki pozostał i zaczął oglądać leżącego na pokładzie Pitta.
– O psiakrew! – zawołał. – Przedziurawili ci bandyci sztormanowi pierś i zranili lewe udo… Ciężka rana, bo płuco przebite…
Tymczasem od dzioba „Witezia" rozległy się krzyki, przekleństwa bosmana i Christiansena, a po nich drwiący głos Ludy:
– Oj, cicho, owieczki, bo wpakuję kulkę za ucho! Nie wyskrobiecie jej potem, juchy! No, tak. Dobrze! I po co tyle hałasu z powodu takiego drobiazgu? Teraz marsz, naprzód!
– Wszyscy znowu jesteśmy w kupie! – zaśmiał się Sanicki, podprowadzając związanych jeńców.
Olaf Nilsen, zwolniony przez Skalnego, siedział na zwiniętej cumie, blady i ponury.
– Podług obyczaju morskiego na pokładzie swego okrętu jestem sędzią, mającym prawo kary śmierci – rzekł głuchym głosem. – Ikonen oskarżał mnie o to, że byłem piratem, a więc dobrze! Kapitanów-rozbójników morskich nazywano „death-masterami". Będę nim, jeżeli zajdzie potrzeba. Teraz zaś zamierzam sądzić. Związać podsądnych Udo Ikonena i Hadejnena i postawić ich przede mną razem z innymi buntownikami.
Gdy czterech majtków starej załogi stanęło przed groźnym obliczem kapitana, Nilsen uważnie przyjrzał się każdemu z osobna i spytał:
– A gdzie jest ten żółty wąż – Tun-Lee? Nikt go jednak nie widział. Nie znaleziono go ani w kambuzie, ani przy kotłach.
– Nie ucieknie! – mruknął zdumiony kapitan. – Znajdziemy go później! Odetchnął ciężko i ocierając pot z czoła, rzekł:
– Czy macie mi jeszcze co innego do zarzucenia oprócz tego, com wysłuchał od was po zdradzieckiej, tchórzliwej salwie do mnie i sztormana?
Związani marynarze milczeli.
– Rozumiem tedy, że wypowiedzieliście wszystko, ja zaś. zarzuciłem kłam waszym oskarżeniom. Przyczyny dla buntu nie było. Usprawiedliwienia dla was nie ma. Brońcie się, jeżeli możecie. Słucham was!
– Kapitanie! – jąkając się i drżąc zaczął mówić bosman. – Ja nie myślałem o buncie. To Ikonen nas podburzał, a przedtem z nim razem Mito… Mito, którego zmyła fala…
– Nie fala, lecz ja go wrzuciłem do morza! – poprawił Nilsen.
– Ikonen rozpoczął bunt, on strzelił trzy razy do was, kapitanie, i do sztormana. My strzelaliśmy w powietrze… My rozlewu krwi nie chcieliśmy… – mówił żałosnym głosem
Ryba.
– Lecz do buntu przymknęliście? – spytał kapitan, marszcząc brwi.
– Przymknęliśmy! – odparli, spuszczając głowy.
– Co powiesz ty. Udo Ikonen? – rzucił Nilsen pytanie, nie patrząc na Fina. Ikonen stał, zacisnąwszy zęby.
– Przyznajesz się do winy? – padło nowe pytanie.
– Żałuję, że kula tylko zadrasnęła ciebie, Olafie Nilsen, a nie ugrzęzła ci pośrodku czoła! -warknął.
– Tak! – zawołał krotochwilny Luda. – Nieodżałowana pomyłka, która z pewnością drogo będzie kosztowała zacnego pana Ikonena. Ha, trudno! Nie można być nieomylnym. Niech to pana pocieszy…
– Stawiam pytania obecnym! – przerwał mu Nilsen. – Pierwsze: czy fakt buntu został dowiedziony?
– Tak! – odezwali się marynarze.
– Drugie pytanie: czy Ikonen był hersztem tej bandy?
– Był! – odpowiedzieli Polacy i Kaszub Skalny.
– Ogłaszam wyrok! – rzekł podnosząc się Olaf Nilsen. Bunt na okręcie, szczególnie podczas ciężkiej pływanki i wszczęty w celach wyłącznie rabunkowych, zna tylko jedną karę – śmierć przez powieszenie. Skazuję na śmierć Udo Ikonena, Michała Rybę, Alena Hadejnena, Hugo Christiansena i Chińczyka Tun-Lee.
– Kapitanie! Kapitanie! – zawołał padając na kolana bosman. – Miłosierdzia!
– Jednak – ciągnął Nilsen, nie zwracając uwagi na klęczącego przed nim bosmana – jednak zważywszy, że wszyscy byli wciągnięci do buntu przez Ikonena, kara śmierci będzie dokonana tylko na herszcie, innym zaś zamieniam na wydalenie z pokładu „Witezia" w miejscu, które sam obiorę. Oprócz tego były bosman, Michał Ryba, jako człowiek najwięcej mi obowiązany, a więc i najniewdzięczniejszy, powinien ponieść dodatkową karę.
Kapitan umilkł na chwilę, wszyscy zatrzymali oddech, czekając wyroku.
– Michał Ryba! – mówił Nilsen zniżając głos prawie do złowrogiego szeptu. – Darowałem ci życie, lecz dziś, gdy się zacznie psia waruga, pozostaniesz sam na pokładzie i… powiesisz Udo Ikonena!
– Dobrze, dobrze, kapitanie! – wyrwał się bosmanowi radosny okrzyk.
– Podły zdrajco! – syknął Ikonen.
– Skazanego na śmierć Udo Ikonena przywiązać do fokmasztu! – rozkazał kapitan. -Resztę tamtych – do przedniego rumu i zaniknąć! Tak! Sąd skończony… Co do kuka -załatwię to osobno!
Olaf Nilsen, chwiejąc się na nogach, zbliżył się do felczera, schylonego nad sztormanem.
– Czy będzie żył? – szepnął Norweg. Walicki podniósł ramiona.
– Rana ciężka – odparł. – Nic nie mogę powiedzieć tymczasem. Trzeba przenieść rannego do jego kajuty, zrobię opatrunek i będę się starał, kapitanie, gdyż, wierzcie mi, że bardzo poważam i lubię naszego sztormana…
Zaniesiono rannego do biesiadni, skąd drzwi prowadziły do kajuty Pitta, lecz kabina była zamknięta. Gdy znaleziono klucz w kieszeni sztormana i otworzono kajutę, Nilsenowi błysnęły oczy. Ujrzał bowiem leżącego na podłodze skrępowanego Tun-Lee.
Kopnięciem nogi odrzucił go na bok, aby nie zawadzał.
Wniesiono i złożono na łóżku nieprzytomnego Pitta. Walicki zaczął przygotowania do operacji, zawezwawszy do pomocy Rynkę.
– Trzeba zabrać stąd tego Chińczyka – szepnął felczer do kapitana. – Zaraz zawołam naszych chłopców.
– Nie potrzeba!-mruknął Nilsen i schyliwszy się, wziął kuka niby tiomok i wyszedł z kajuty. Nikt nie widział, kiedy Olaf Nilsen zjawił się ze swoją noszą na pokładzie i podszedłszy do parapetu, wyrzucił ją za burtę, strzepnąwszy dłonie i nie oglądając się nawet. Po chwili stał już na mostku i mówił przez telefon do Skalnego:
– Musimy oszczędzać ludzi do Archangielska, gdzie zaakorduję pięciu majtków do Londynu… Przez sześć godzin na dobę będziemy dryfowali, aby dać załodze całkowity wypoczynek… Tymczasem pełny chód!
– Pełny chód! – powtórzył mechanik. Kapitan stanął przy sztorwale, myśląc o rozkładzie warug. Wieczorem w biesiadni przy stole zebrała się cała załoga, nie wyłączając nawet Ottona Lowego, który zwlókł się z łóżka i żądał, aby wpisano go do kolejnej zmiany, gdyż czuł się znacznie lepiej.
– Będziecie doglądali rannego sztormana! – mruknął kapitan. Zdrowi potrzebni do pracy, wy zaś jeszcze nie możecie podołać…
– Dobrze! – odparł Lowe. – Dziękuję wam, kapitanie!
– Kulawy ślepego będzie doglądał! – zażartował Luda. Zresztą do żartów było dużo powodów tego wieczoru. Wszyscy trochę się uspokoili co do Pitta, gdyż Walicki oznajmił, że rana czysta, że płuco nie krwawi, a z nogi kulę pomyślnie wyjęto.
Najwięcej śmiano się z Stefana Sanickiego. Wypadło mu być kukiem. Pierwszy występ nowego kucharza był nie bardzo udany. Mięso było mocno podpalone, kasza niedogotowana, kawa słaba.
– Ho, ho! – śmiał się Rynka. – To z was kucharz nie lada, towarzyszu! Dlaczego nie pójdziecie na szefa kuchni do jakiejś pierwszorzędnej restauracji w Londynie? Brzuch by wam urósł, policzki napęczniały jak bania – i święte mielibyście życie!
– Dajcie chłopakowi spokój!____________________ dorzucił Walicki. – Starał się przecież z całej siły. Czuć
to, bo wszystkie potrawy pachną… potem!
– Chudy, to dlatego i pot nie tłusty! – dodawał Luda. Wszyscy się śmiali, a Olaf Nilsen widząc to, przyniósł z rumu bardzo sympatyczne dzbanki z porterem i parę butelek dżinu.
– Jak to wlejecie w siebie, wszystko wam się wyda smaczniejsze! Nie dokuczajcie Sanickiemu! Cóż on winien, że nigdy nie był kukiem. Od jutra Lowe będzie pielęgnował chorego sztormana i przyrządzał strawę…
– Tak, to będzie lepiej! – zawołał Luda. – A to ta „kawusia" do gardła mi nie idzie.
– Delikatną madę gardziel! – odciął się Sanicki. – Wolicie słabe napoje, jak dżin lub gorzałka. Kawa dla was za mocna, kolego!
– Pij, towarzyszu kuku, porter, i nie gadaj dużo! – klepiąc go po ramieniu zawołał podochocony Luda, głośno się śmiejąc. Psią warugę wziął na siebie Nilsen, a po niej maszyna stanęła i na szonerze zapanowała cisza. Wszyscy spali. „Witeź", zatrzymany w biegu, stał cicho kołysząc się na spokojnych, szerokich falach.